lotto – axolotl / summer [gusstaff records / don’t sit on my vinyl!; 2023]

lotto

gusstaff records

don’t sit on my vinyl!

Czy Lotto to najlepszy zespół na świecie?

Ktoś może, całkiem sensownie, odpowiedzieć pytaniem na pytanie: A jak to sprawdzić? W pierwszej połowie lat 90. jakiś dziennikarz uznał za najlepszą kapelę na Ziemi (w kategorii indie) bodaj Young Marble Giants. Jeden z członków YMG odparł, że równie dobrze można kogoś uznać za najwyższego karła na świecie.

Odpowiadając samemu sobie na zadane wyżej pytanie, stwierdzam, iż słuchając Elite Feline, VV i Hours After, mam wrażenie, że faktycznie obcuję z najwspanialszym bandem na naszej planecie. Takim, który niczym nie ustępuje, dajmy na to, The Necks czy najlepszym nagraniom Orena Ambarchiego (na marginesie, za mastering Axolotla odpowiada zresztą Joe Talia, współpracujący z autorem Quixotism).

Wiem, że są tacy, którzy po jednym odsłuchu płyty – jednocześnie przewijając dziecko i oglądając serial na Netflixie – potrafią ex cathedra stwierdzić, że mieli właśnie do czynienia z rzeczą na miarę Exile on Main St. albo bezprzykładnym gniotem. Sam lubię posiedzieć nad muzyką długo, aż do przesady. Nawet jeśli potem efektem jest ledwie kilka, wiele nie wnoszących zdań. Czuję też, że gdybym dał się za bardzo wciągnąć analizie nowych płyt Lotto, skończyłbym pisać o nich w grudniu. Może więc ten nieskładny tekst to raczej hołd dla bohaterów tego postu, nie recenzja ich albumów.

Z notki na temat Axolotl dowiadujemy się, skąd wzięło się ponuractwo tej płyty: „(…) sesja przypadła na dość trudny moment dla zespołu, który był świeżo po wyczerpującej, pechowej trasie. To zmęczenie i rodzaj pewnej rezygnacji czy apokaliptyczny klimat słychać w nagranej muzyce”. Faktycznie, ta płyta jest niczym wieko zamykającej się trumny.

Czym jeszcze wyróżnia się Axolotl? Tym, że został nagrany głównie przy pomocy elektroniki; że nie ma gitary basowej i kontrabasu; gitara pojawia się raz; perkusja została przetworzona lub zastąpiona automatem; są też – nowość – wokale.

Słucham tego niezwykłego albumu i stwierdzam, że faktycznie jest ponury. Choć sam aksolotl robi inne wrażenie:

Inna sprawa, że miewa koszmarne zwyczaje.

To, co mi się w Axolotl nie do końca podoba, to… długość utworów. Lotto to mistrzowie długich form („mistrzowie długich form” to taki sam komunał jak osławiony „rockowy pazur” czy „psychodeliczny klimat”), a tu najdłuższy kawałek nie dobija do czterech minut. Swoją drogą, jest to zapowiadający album Dogs in the Distance, po którym można się było spodziewać, że gdy pojawi się całość, będzie można krzyknąć niczym komentator sportowy: „Oni znów to zrobili!”.

Po AxolotluSummer. Znów ponuro (obłędne „Melody”) i pasowałoby mi tu raczej Long Cold Winter, nie lato, ale: „Dwudniowa sesja przypadła na rekordowe upały tamtego roku, co oddawało duszną atmosferę muzyki”. Też pasuje.

Lotto nie gra po to, by się mizdrzyć do publiczności. „[W maju 2002, w warszawskim SPATiF-ie] Zamiast znów grać bardzo głośną i intensywną muzykę, czyli taką, jakiej spodziewała się publiczność, Lotto zagrało wyciszony koncert, ze stonowaną, stojącą, niepokojącą muzyką, momentami na granicy ciszy”. I taka jest Summer. Też taka, jakby grał tu inny zespół niż ten z Axolotl.

Minimalizm, uproszczone instrumentarium, głosy otoczenia (kroki w Heater przypominają o All Night Long, utworze ze wspaniałej płyty Holgera Czukaya Moving Pictures). Tym razem dłuższe formy (dziękuję) – od 5’11” do 7’”41 – każą myśleć może nie o otwartej przestrzeni, co o dużej, lecz raczej przytulnej hali.

***

Minie trochę czasu, nim dowiem się, czy Axolotl i Summer spodobają mi się tak bardzo, jak Elite Feline i Hours After bądź zajmująca w moim rankingu płyt Lotto trzecie miejsce – VV (która przez dość długi czas była dla mnie lekkim rozczarowaniem).

Jadąc pociągiem na Cherubs, włączyłem wpierw Axolotl. Słuchając kilku pierwszych utworów, umilałem sobie czas porównywaniem ich do nagrań innych artystów. Pomyślałem, że Lotto za każdym razem gra trochę lepiej od nich. Potem ta gra mi się znudziła albo po prostu słyszałem już tylko Mike’a Majkowskiego (nb. gra też z Ambarchim), Łukasza Rychlickiego i Pawła Szpurę. Ale wolę chyba Summer – tę z dłuższymi kawałkami, tym wybitnie ponurym (znowu) powiedzmy-że-jazzem. Zobaczymy, co będzie potem.

Jeszcze jedno. Nie wiedziałem w sumie, czy o tym pisać, ale jakoś nie daje mi to spokoju. Gdy wyświetlił mi się na Facebooku Łukasz Rychlicki, widząc, że na zdjęciu profilowym ma zdjęcie Enzo Scifo, jednego z moich ulubionych piłkarzy z dzieciństwa, wszedłem z ciekawości na profil muzyka Lotto (i Kristen).

No i przeczytałem jego opowieść o tym, z czym zetknął się w Neubrandenburgu (łatwo znaleźć), i odtąd, obawiam się, Axolotl być może zawsze będzie mi się kojarzył z nieprawdopodobną ludzką głupotą. „Pacyfiści jako pożyteczni idioci” – stary, niezwykle ciekawy i przykry temat.

Żeby jednak nie było zbyt ponuro, wróćmy do pytania zaczynającego tę pisaninę. Kiedyś pewien trener stwierdził: „Nie wiem, czy jestem najlepszy na świecie, ale nie ma lepszego ode mnie”. Kwestie nie do rozstrzygnięcia dobrze zbywać bon motem.

Niewielu jest artystów, którzy poprzez muzykę oddziałują na mnie tak silnie, jak robi to Lotto.

Axolotl i Summer (jak widać, wolę chyba tył okładki) ukazały się 22 września. Za CD odpowiada Gusstaff Records, a za LP – Don’t Sit On My Vinyl! (sublabel GR). Winyle nie są tłoczone – to płyty lathe-cut, wycinane przez właściciela Gusstaffa.

„gonna sing an old song to you right now” – podsumowanie 2021 (cz. II)

Chętnie napisałbym coś ciekawego o koncertach, o tym, że byłem tu i tam, ale tak naprawdę koncertowo miniony rok uratował mi jeden zespół.

W Katowicach rzadko kiedy gra coś ciekawego, na wyjazdy czasem nie ma czasu, czasem chęci, cały czas szaleje ten jebany kowid – nie dziwne, że w przeciwieństwie do czasów przedpandemicznych, nie ma się czym pochwalić, jeżeli chodzi o imprezy.

A ten jeden zespół to Titanic Sea Moon. Najpierw wybraliśmy się na niego do Wyjścia Awaryjnego w Opolu (19.06). O tym, jakim jestem ultrasem twórców „Exit No. 2020” świadczy fakt, że olałem z ich powodu mecz Polska – Hiszpania. Teraz Polskę olał Paulo Sousa, choć z z bardziej opłacalnych powodów. Przynajmniej finansowo.

Po raz drugi pojechaliśmy na TSM do Krakowa, do Bazy (11.12). I okazało się – jak komuś się ładnie napisało – że każdy kolejny koncert tria jest jego najlepszym koncertem. Jest to absolutnie wspaniała kapela, unikalna. Ale jeśli zagrają gdzieś w pobliżu podczas finału Ligi Mistrzów, to się pogniewamy.

27 stycznia Fonoradar wyda nowy album Titanic Sea Moon.

OK, jedziemy z ulubionymi płytami 2021:

(o)

neil young & crazy horsebarn (reprise records)

W czasie pandemii Neil Young prowadzi ożywioną działalność wydawniczą. Poprzedni rok zakończył świetną płytą, na której znajduje się utwór, który powinien stać się jednym z klasyków Kanadyjczyka (sam śpiewa o sobie, że jest „Canerican”), „Welcome Back”. Wspaniały album. Wyrzuciłbym tylko jedną piosenkę, „Shape of You”.

(o)(o)

hedonistsepulchral lacerations [demo]

Nie ma jak klasyczny death metal. Niczego nie wiem o tym zespole, jego członkowie nie są zbyt wylewni.

Inny death wart polecenia, prosto od weteranów z Cannibal Corpse:

(o)(o)(o)

predatorspiral unfolds (total punk records)

Długich siedem lat kazał Drapieżca czekać na nową płytę. Nie oznacza to jednak, że Brannon Greene niczego nie robił, choć wygląda na to, że akurat w 2021 się ożywił: oprócz „Spiral Unfolds” nagrał jeszcze płyty z zespołami Hospice i Nag. Predator to garażowy punk najwyższej próby.

(o)(o)(o)(o)

the exzorzist IIIgospel jamming vol. 1

Zastanawiałem się, co robią ludzie z The Psychic Paramount, i dzięki wywiadowi w magazynie „Lizard” dowiedziałem się, że Drew St. Ivany gra w The Exorzist III. To trio zdaje się niewiele robić, by trafić do masowego odbiorcy. Muzyka bardziej niż ta The Psychic Paramount idącą w stronę psychodelii.

(o)(o)(o)(o)(o)

rudimentary penigreat war (sealed records)

Przy bodaj dwóch pierwszych przesłuchaniach byłem zachwycony. Potem jednak zaczęła mnie męczyć nie najlepsza realizacja płyty. Tak czy siak, „Great War” jest miłą niespodzianką od Nicka Blinko, bo to bardzo dobry materiał. Nie wiadomo, kiedy został nagrany, ale chyba nie są to odrzuty ani inne starocie. Sealed Records wyda arcydzieło Rudimentary Peni, „Death Church”.

A sam Blinko jest tak fascynującą postacią, że zasługuje na film, serial, balet i operę.

(o)(o)(o)(o)(o)(o)

facspresent tense (trouble in mind)

Jeśli postpunkowcy z Low Life wspomniani w poprzedni poście, w piątek wieczorem idą się najebać, to ci z FACS wolą pewnie wizytę w galerii sztuki współczesnej.

To zespół niemal idealny. Zaczynam ich coraz bardziej podziwiać, ale coraz mniej lubić. Jest coś zimnego w FACS, ale to zimno nie bierze się z -15 na dworze, tylko z włączonej klimy.

Inny post-punk godny polecenia i pozbawiony poczucia humoru:

(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)

cherubsslo blo 4 frnz & sxy (relapse records)

Pięć utworów jednego z najlepszych noiserockowych zespołów w historii. Chyba dlatego, że tylko bodaj trzy razy wysłuchałem „SLO BLO 4 FRNZ & SXY”, znalazła się tak nisko na liście.

Kiedyś, gdy kupiłem pierwszy materiał Dynasonic, nie wiedziałem, czy słuchać go na 33, czy 45 obrotach. Szajbusy z Cherubs wrzucili na Bandcamp swoje kawałki w 33 i w 45 RPM.

(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)

cuttersmodern problems (y.o.f.c. records)

Garażowy punk z Australii. Wpierw bardzo się nim entuzjazmowałem, potem trochę mi przeszło. Pewnie wróci.

Dzień później: w dużym stopniu wróciło.

Cutters wydali w 2021 jeszcze jeden materiał, też bardzo dobry:

(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)

kompozytspells (don’t sit on my vinyl / gusstaff records)

Dubwave. Można się w Kompozycie zakochać. Zupełnie jak w Dynasonic.

(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)

harmonious theloniousinstrumentals! [a collection of outernational music studies] (bureau b)

To chyba powinno trafić do poniższych staroci. W każdym razie te nagrania Stefana Schwandera są rewelacyjne. To niesamowite, jak wspaniale Niemcy korzystają z tradycji awangardy rockowej swojego kraju.

(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)

dominik strycharski core | orkiestra dęta ursussymfonia fabryki ursus (audio cave)

„Wyborcza” na liście umieszcza, „Polityka” chyba też, więc jakiś żenadny blog raczej nie powinien. Ale trudno – to świetna płyta, a poczytacie o niej więcej u innych, np. tych, co docenili też chociażby Foo Fighters.

***

Niesamowicie nudne to pisanie, ale niech będzie jeszcze o trzech starociach.

(o)

alice coltranekirtan: turiya songs (impulse! / ume)

Uduchowione nagrania na głos i Wurlitzera. Nagrania pochodzą z 1982, na nośnikach pojawiły się dopiero w roku ubiegłym.

Hipnotyzujące pieśni, śpiewane w sanskrycie. Taką płytę mogłaby nagrać Nico, gdyby udało się jej osiągnąć spokój ducha. Hipnotyzujące pieśni, śpiewane w sanskrycie. Świetna odtrutka na „gimnazjalną” antyreligijność i zwietrzałe memy o płonących kościołach, „Maryjce” i Slayerze.

Amerykańska pianistka, harfistka, organistka i wokalistka to dla mnie osoba równie fascynująca jak jej mąż, John.

(o)(o)

richard hell & the voidoids – destiny street [complete] (omnivore recordings)

W ubiegłym roku dostałem pierdolca na punkcie Television i Toma Verlaine’a. A od niego blisko do Richarda Hella, który z panem Thomasem Millerem wpierw grał w Neon Boys, a potem przez jakiś czas w Television właśnie.

W 1977 roku Richard Hell & the Voidoids nagrali kultowy album „Blank Generation”. Pięć lat później „Destiny Street”, który co prawda nie osiągnął statusu debiutu, ale raczej trudno go uznać za niewypał. Ryszard Piekło uznał jednakowoż, że jego dzieło brzmi chujowo, i postanowił je na stare lata naprawić. W 2009 roku ukazała się „Destiny Street Repaired”, a w tym, tzn. w zeszłym, „Destiny Street (Complete)”, na którą składają się: pierwotna wersja, naprawiona wersja, „Destiny Street Remixed” oraz „Destiny Street Demos”. Uff…

Warto wspomnieć, że genialnego gitarzystę Roberta Quine’a, który nagrywał pierwotną wersję „Destiny Street”, zastąpił przy reperowaniu dzieła Marc Ribot. Quine, niestety, dawno temu odebrał sobie życie.

Rzecz dla maniaków. Czyli dla niżej niepodpisanego. Na marginesie, Quine i Ribot utworzyli onegdaj trio z Ikue Mori, czego owocem była płyta „Painted Desert” (1995).

(o)(o)(o)

john coltrane – a love supreme: live in seattle (impulse! / ume)

Kiepski mix; tak naprawdę to płyta Elvina Jonesa, nie Trane’a; dziwne, że Impulse to w ogóle wydało. Ponarzekali ludzie na „A Love Supreme: Live in Seattle”, a ja się cieszę w takich sytuacjach, że słoń mi nadepnął na ucho, i mogę się cieszyć tą koncertówką. Ot, choćby takim „A Love Supreme, Pt. II – Resolution”.

Szkoda, że nie mogę tego samego powiedzieć o „The Lost Concert” Milesa Davisa.

***

Miałem jeszcze napisać o rozczarowaniach muzycznych (Luggage…), ale kto wie, czy te płyty za jakiś czas mi nie podejdą. Zresztą nie lubię kopać.

***

Co jeszcze wyszło fajnego w 2021?

„dziękujemy rodzicom za to, że nie ulegli pokusie aborcji” – podsumowanie 2020, cz. I

Powoli żegnamy ten pojebany rok. Oto jego szalenie potrzebne podsumowanie.

***

Zacznijmy od najlepszej okładki. W zeszłym roku była to „High Anxiety” Oozing Wound (to również moja ulubiona płyta 2019; szkoda, że Thrill Jockey tak kiepsko wydał winyl), w tym zdecydowanie wyróżnia się obrazek ze „Still Laughing” GAG (swoją drogą, bardzo dobra rzecz). OFF Festival 2018, „Tylko kiedy się śmieję”.

***

Zanim wymienię swoje ulubione (niekoniecznie najlepsze) płyty 2020, słówko o rozczarowaniach. Na pewno nie wrócę do dziwadła, które wydali wspomniani Oozing Wound. Daniel Blumberg po fantastycznej „Minus” przynudził na „On&On”. June of 44 wydali nowe wersje starych kawałków (w tym dwa potrzebne jak relaxy na Wyspach Kanaryjskich remixy) – jakieś to mięciutkie, zwłaszcza wokal; przykra niespodzianka. Wacław Zimpel oczywiście super, ale wciąż czekam na coś, co podejdzie mi tak bardzo, jak „Lines” czy LAM. Coriky mnie nie rozczarowało, bo nie licząc Ataxii, nie podchodzą mi rzeczy, które nagrywają byli członkowie Fugazi. À propos Ataxii, John Frusciante znów nagrał średnio fascynującą, elektroniczną płytę. Nie dał też wiele radości Thurston Moore, ocierający się o autoplagiat na „By the Fire” – gdy leci „Hashish”, czekam, aż dryblas z Florydy zacznie śpiewać „Sunday comes alone again…”. OK, koniec.

Pewnym – bo niewiele się spodziewam – rozczarowaniem jest postępujący upadek dziennikarstwa muzycznego. Do jego głównego atrybutu, nudy, doszedł kolejny: polityczna poprawność. Oto dziennikarz „Polityki” kończy recenzję płyty Siksy puentą: „Jeśli wam się podoba, to właśnie o to chodziło. Jeśli wam się nie podoba – tym bardziej”. Tak więc, czytelniku miły, jeśli nie cieszy cię wyżej wzmiankowana pozycja fonograficzna, to nie dlatego, że jest pretensjonalnym, asłuchalnym gniotem – po prostu masz, chłopie (damy, jakżeby inaczej, a priori lubią Siksę), problem ze sobą, z kobietami, może chciałbyś wstąpić do Straży Narodowej. Wspaniała dialektyka. Niech już ten dziennikarz zostanie lepiej przy wygłaszaniu laudacji dla Dawida Podsiadły.

Nie ma już – poza wyjątkami – gdzie poczytać o muzyce. Tak jak nie ma gdzie poczytać o piłce nożnej.

À propos czytania, oto trzy najlepsze książki o muzyce, jakie zmęczyłem w tym roku:

Pisałem o drugiej i trzeciej.

Aha, była jeszcze „Please Kill Me”, ale ona wyszła u nas wcześniej, w 2018.

***

OK, oto ulubione płyty:

(o)

lottohours after [endless happiness; 2020]

Najlepsza płyta najlepszego obecnie zespołu.

recenzja

(o)(o)

titanic sea moonexit no. 2020 [fonoradar records; 2020]

Bałem się rozczarowania, jednak okazało się, że panowie nagrali fantastyczny materiał. Koncert TSM we Wrocławiu był ostatnim, jaki zobaczyłem w 2020, i jednocześnie najlepszym. Gdyby nie było kowidu i zaliczyłbym więcej występów artystycznych, pewnie i tak sztuki tria Dudziński – Sulik – Szymański nikt by nie przebił.

Tu miał się pojawić wtręt na temat niedoszłego wydawcy TSM, ale nie lubię kopać, więc omijam temat.

(o)(o)(o)

próchnoniż [gusstaff records; don’t sit on my vinyl; 2020]

Zespół, mam wrażenie, niedoceniany. Wierzę, że kiedyś to się zmieni.

recenzja

(o)(o)(o)(o)

świetliki – wake me up before you fuck me [karrot komando; 2020]

Pod tym niespodziewanym tytułem kryje się kontynuacja ponuractwa „Sromoty”, w tym trzy mocne, depresyjne szlagiery („Monochron”, „Welocyped”, „Śmiertelne piosenki”). Gdyby jeszcze ta płyta została lepiej nagrana… Wydanie z pretensjonalną pocztówką zamiast tekstów.

Ale za to piosenka roku:

I fragment wywiadu roku:

(o)(o)(o)(o)(o)

brainbombscold case [skrammel records; 2020]

Seryjny morderca jest zmęczony, wręcz cierpiący („In sunshine or rain / I don’t go out / I’m in pain”), ale wciąż wwierca się w czaszkę.

(o)(o)(o)(o)(o)(o)

geldbeyond the floor [iron lung records, static shock records; 2020]

Choć zdarzają się wyjątki (pierwszy przykład, jaki przychodzi mi do głowy, to Torpur), polski punk muzycznie wciąż stanowi pojarocińską, dezerterową traumę, tekstowo zaś uskutecznia moralizatorstwo, które za serce może chwycić co najwyżej albo jednostkę co prawda dorosłą, lecz niezbyt żwawą intelektualnie, albo małego Jasia odmrażającego uszy na złość mamie.

Czy punk musi być drętwy? Czy Szymek musi się zgadzać z Krzychem, sprawdzając po drodze, co myśli Darek i inne GWpunki? Niekoniecznie, o czym świadczy pierwsza z brzegu płyta Iron Lung Records. Chociażby tegoroczny materiał australijskiego GELD. Wpierdol. Aha, to nie jest „album pierwszy z brzegu”, to doskonała płyta.

(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)

moron’s moronslooking for danger [slovenly records; 2020]

Gdy pierwszy raz włączyłem mp3 z tym materiałem, pomyślałem, że tylko omyłkowo zapisałem go w folderze do ewentualnych recenzji z polską muzyką. Moron’s Morons są zupełnie pozbawieni tutejszych smętnych przyległości, ale nie są podróbą: są autentyczni i pojebani. Garażowy punk najwyższej próby.

recenzja

(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)

sprainas lost through collision [flenser records; 2020]

Wehikuł czasu z LA. Trudno uwierzyć, że ten materiał nie jest znaleziskiem z lat 90. Jeden z nielicznych zespołów czerpiących garściami z tamtej dekady, który nie odstaje od najwybitniejszych przedstawicieli amerykańskiego, alternatywnego grania tamtych czasów.

(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)

the microphonesmicrophones in 2020 [p.w. elverum & sun, ltd., 7 e.p.; 2020]

Po kilkunastu latach Phil Elvrum nagrał znów coś pod szyldem The Microphones. Słyszałem, że nudzi i zamienił się w Kozelka. Po pierwsze – nie nudzi, po drugie – daleko mu do pretensjonalności byłego lidera Red House Painters.

(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)

dynasonic#2 [instant classic; 2020] / bootleg [czarny kot rec., dym recordings; 2020]

Ci to co chwilę goszczą u mnie na blogu albo na fejsie, więc wrzucę tylko linki do recenzji obu tegorocznych wydawnictw „klasyków dubwave’u”: „#2” i „Bootleg”.

***

2020 to również czas wielu wznowień. Mnie bardzo ucieszył winyl mojego ulubionego francuskiego zespołu Doppler, „Si nihil aliud”, wydany przez Bigoût Records. Trzeba było czekać na to 16 lat.

cdn.

próchno – niż [gusstaff records (mc), don’t sit on my vinyl (lp); 2020]

próchno

gusstaff records

don’t sit on my vinyl

Pewnie panowie nie przypuszczali, jak bardzo ponury, apokaliptyczny klimat ich muzyki będzie pasował do zaczynającej się wiosny 2020.

Dzięki debiutanckiej płycie Próchna stałem się fanem zespołu. To była jedna z rzeczy, jakie ukazały się w minionym roku. Bartosz Leśniewski, Artur Sofiński i Marcel Gawinecki grali na materiale wydanym przez Gusstaffa (CD, MC) i Don’t Sit On My Vinyl (LP) niełatwą do zaszufladkowania muzykę, w której wybrzmiewały echa industrialu, metalu, noise’u i pewnie czegoś jeszcze, co akurat nie przychodzi mi do głowy.

Epkę „Niż” (zapowiadał ją singiel „Śledzą nas”; jak się okazało – odrobinę odstaje od reszty) postrzegam jako trochę bardziej transową i jednocześnie bardziej noise’ową od poprzedniczki. Z przyjemnością słyszę tu echa Sutcliffe Jügend i Bodychoke (ale proszę się tym jakoś bardzo nie sugerować – jest kilka zespołów, które słyszę prawie wszędzie) – choćby w kapitalnym „Wietrze ze wschodu”, w którym pobrzmiewają też echa industrialnego post-punka Killing Joke.

Płytę nagrano w Studiu Cierpienie w Smarzykowie. Trzeba wspomnieć o doskonałej realizacji albumu, za którą odpowiadają Gawinecki i Sofiński (Marcel zrobił też miks, mastering – Maciej Miechowicz). Najlepiej słychać tę robotę („rytualne” bębny Sofińskiego to bodaj najmocniejszy punkt płyty) w zamykającym całość „Kim jesteś, po co przyszedłeś?”.

Tytułowy krzyk, w połączeniu z tym, co widzę za oknem i czytam w newsach ze świata, sprawia, że mam ciarki na plecach.

Próchno: „Niż” – 10 pierdolonych… powiedzmy, że gwiazdek. :)

(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)

Premiera winylu (wraz z kodem do pobrania plików) – 18 kwietnia (Don’t Sit On My Vinyl), podobnie kaseta (Gusstaff). Wysyłka „Niżu” zamówionego w preorderze – 5 kwietnia. Zapraszam na stronę Gusstaff Records.

surrounded by fucking idiots – podsumowanie 2019 roku

Z czym kojarzy mi się 2019? Z koncertami dobrych kapel, na których nie pojawili się ani przysłowiowy pies z kulawą nogą, ani przysłowiowy chuj na kaczych łapach. Niepokojące zjawisko.

Poza tym, jak zwykle, ogrom świetnych płyt, i u nas, i za granicą. Trudno to wszystko ogarnąć. Poniższa lista może byłaby inna, ale nie było szans na to, by poświęcić wszystkim albumom należytą uwagę.

Do zestawienia ulubionych albumów kończącego się roku nie dawałem staroci, które dopiero teraz wyszły. Sesje Shellaca u Johna Peela, koncerty Sonic Youth – kto miałby szanse z takimi cymesami?

Dziękuję wszystkim zespołom za wysłane płyty, kasety, empetrójki. Jeśli kogoś nie zrecenzowałem, to dlatego, że jest słaby nie znalazłem czasu.

Poniżej najfajniejsze dla mnie płyty – od mojego ulubionego Oozing Wound po Hey Colossus.

Jeśli są jeszcze tacy, co ściągają mp3 na dysk, dałem do nich linki (w tytułach). Ale polskie kapele, które nie udostępniają swoich materiałów za darmo, oszczędziłem.

I jeszcze składanka. Ale bez Dynasonic, bo ich płyta to dwa numery mające po ponad 10 minut.

surronded by / fucking idiots

(o)

oozing woundhigh anxiety [thrill jockey]

Kapitalna okładka i – co ważniejsze – muzyka. Najlepszy metal jest we Thrill Jockey.

(o)(o)

shannon wrightprovidence [vicious circle]

Piękny, poruszający materiał, zwłaszcza piosenka „These Present Arms”. Shannon Wright na amen porzuciła gitarę (przynajmniej na „Providence”), ale w niczym to nie przeszkadza.

(o)(o)(o)

pezetmuzyka współczesna [koka beats]

Chłop zapełnia stadion, wiesza billboardy z cytatami ze swych kawałków, a wy co: koncert dla dziesięciu osób w klubie, w którym nie odróżnisz kibla od baru? xD

„Muzyka współczesna” to najlepszy materiał Pezeta od czasu „Muzyki poważnej”; wreszcie ktoś, konkretnie Auer, godnie zastąpił Noona.

Warszawski raper najlepszy jest w kawałkach, które opisują niełatwe relacje z kobietami: „Dom”, „Nauczysz się czekać”, „Nie zobaczysz łez” to kapitalne numery.

Na marginesie, zastanawiam się, czy jeśli podoba mi się taki numer jak „Magenta”, to nie czas, by zbijać trumnę.

Wywal ze dwa kawałki i miałbyś wybitną płytę. Tak czy siak, „Muzyka współczesna” to rewelacyjny album.

(o)(o)(o)(o)

low lifedowner edn [alter, cool death records, goner records]

Jeden z fajniejszych zespołów postpunkowych. Świetna, oldskulowa płyta. Wyróżniam abnegata na wokalu.

No i poczucie humoru. Lubię zabawne kapele! Co za kolesie!

(o)(o)(o)(o)(o)

próchnopróchno [don’t sit on my vinyl; gusstaff records]

Jedna z nielicznych moich recenzji, z których jestem zadowolony – KLIK

(o)(o)(o)(o)(o)(o)

lightning boltsonic citadel [thrill jockey]

Lightning Bolt w Pogłosie – chyba najlepsza rzecz, jaką w tym roku widziałem na żywo. Najebka w granicach rozsądku, pełno ludzi, znajomi dawno niewidziani i przede wszystkim wpierdol (muzyczny). Aha, płyta zajebista.

(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)

tim heckeranoyo [sunblind music; kranky]

(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)

mount eerie with julie doironlost wisdom pt. 2 [p.w. elverum & sun; 7 e.p.]

Największą muzyczną ekstremą ostatnich lat nie jest dla mnie żaden noise czy blackened harsh industrial, lecz piosenki Mount Eerie (chyba się tego nie odmienia), które Phil Elvrum nagrał po śmierci swej żony Geneviève Elverum (rak trzustki – trzeba przyznać, że język polski, jak idzie o nazywanie chorób, jest czasem jednocześnie trywialny i straszny).

Phil się chyba pozbierał.

(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)

matana robertscoin coin chapter four: memphis [constellation]

To moja ulubiona postać, jeżeli chodzi o współczesny jazz. Jazz jak jazz – to, co się dzieje na tej płycie-opowieści, wykracza daleko poza ten gatunek. Dawać ją na Offa!

(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)

dynasonic#1 [don’t sit on my vinyl; dym recordings]

Trochę mi ten materiał przypominał „Elite Feline” Lotto, moją ulubioną polską płytę ostatnich. Nowe Lotto mnie rozczarowało, a Dynasonic nawet sobie kupiłem (handmade z Don’t Sit On My Vinyl, trochę trzeszczy na stronie A). KLIK

(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)

jarsподлог [they live! records]

Też doskonale wypadli na żywo we Wrocławiu, w tym lub ubiegłym roku. Od tamtego czasu zbieram się, by zrobić post o nich. Aha, Jars to doskonały noise rock z Moskwy.

(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)

obiektyczarne miasto [instant classic]

Jeden z kliku zespołów Bartosza Leśniewskiego. Miało nie być tej płyty w zestawie, ale wracając tramwajem z pracy, poczułem jej moc. Czasem warto być debilem bez prawka. Piękna jest ta psychodelia Obiektów.

(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)

hiob dylanmuzyka krajowa

Geniusz.

(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)

usa/mexicomatamoros [riot season; 12xu]

Starzy wyjadacze, jak to się mówi (jedna trzecia zespołu to King Coffey z Butthole Surfers). Genialny, stary klimat Trance Syndicate. Na liście – głównie za ostatni numer. Tak w ogóle, to co za brzmienie USA/Mexico osiągnęło na tej płycie? Miazga.

(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)

parampampam triopppt ep 23

Bodaj dziewięć płyt w ciągu roku. Więcej, panowie. Będzie jeszcze łatwiej to ogarnąć. xD A tak w ogóle, to najbardziej niedoceniany, a może – obok Columbus Duo – najlepszy zespół w Polsce. Już widzę te trzy osoby na koncercie w Katowicach.

(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)

krausethe ecstasy of infinite sterility [riot season; fuzz ink·records]

Noise rock nie całkiem umarł, choć wiele gównianych klonów Unsane próbuje go uśmiercić. Ale są tacy, co walczą o dobre imię najlepszej muzyki na świecie. Bardzo dobry, brudny materiał Greków.

(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)

earthfull upon her burning lips [sargent house; daymare recordings]

(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)

uzedaquocumque jeceris stabit [overdrive records; temporary residence limited]

(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)

cherubsimmaculada high [relapse records]

Raczej rozczarowanko, ale to jednak Cherubs. I tak są lepsi od większości kapel.

(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)

hey colossusfour bibles [alter]

Słuchałem ładnych parę razy tej płyty i zastanawiałem się, dlaczego tak bardzo mi podchodzi. W końcu, 25 grudnia, wpadłem na to: Hey Colossus przypomina mi Young Widows, tyle że w łagodniejszej wersji.

***

Pozostając przy życiu kulturalnym, stwierdzam, że ogromne wrażenie zrobiła na mnie Serotonina (2019) Michela Houellebecqa, zwłaszcza zakończenie. Michel Thomas mnie zaskoczył.

Pozostając przy żabojadach, stwierdzam, że duże wrażenie zrobiło na mnie Królestwo (2014, u nas 2016) Emmanuela Carrère’a. Może tylko fragment o pornosie z masturbującą się pięknością i o tym, że sam autor lubi cofać Bułgara, był trochę od czapy.

Banalnie stwierdzając – chciałbym czytać więcej (przeczytałem więcej niż te Francuzy, żeby nie było; po prostu dwie książki wyróżniłem), ale jest jak jest: łatwiej ogarnąć serial. Właśnie kończę Moje autobiografie Thomasa Bernharda. Trzeba przyznać, że gardzonko jest konkretne u tego pana.

No dobra, przejdźmy do seriali; kocham seriale.

Deuce (2017-2019)

Drugi sezon trochę rozczarował, ale trzeci, zamykający całość, dał po łbie. Typowy David Simon, nie zostawia wiele złudzeń, choć nie dołuje na siłę. Geniusz.

Absolutnie wspanianiali Maggie Gyllenhaal i James Franco w podwójnej roli. Plus dużo ryjów znanych chociażby z „The Wire”.

Ozark (2017-2018)

Rozczarował nowy „Mindhunter” (podobnie jak trzecia odsłona „Detektywa”), za to kapitany okazał się drugi sezon „Ozark”. Coś jak bardziej hardkorowe „Justified”.

aa

After Life (2019)

Morda Ricky’ego Gervais uratowałaby nawet film „Black Panther”. Szkoda, że ostatni odcinek rozbił „After Life” jako całość.

Better Call Saul (2015-2018)

Nie mam pojęcia, czemu tak długo zwlekałem z tym serialem. Miazga. Kolejny sezon w lutym.

Ok, już mi się znudziło pisanie. Jeszcze może wrzucę Wielkiego Jana Frycza ze średniego serialu „Ślepnąc od świateł” (również Robert Więckiewicz zagrał wybitnie), i to by było na tyle.


No i „Maniac”.

Niezły psychodel i wspaniała Emma Stone, wybitna również w „Faworycie”.

Aha, jeśli chodzi o filmy, to Irlandczyk (choć nie przekonuje mnie cyfrowe odmładzanie aktorów) i Historie małżeńskie, w których Scarlett Johansson i Adam Driver po prostu pozamiatali. 7 uczuć Marka Koterskiego – można umrzeć ze śmiechu i jednocześnie poczuć jak na terapii (która i tak nic nie da).

Sobie życzę, żeby ten blog jak najszybciej zdechł. Może oznaczałoby to, że zacząłem robić coś sensownego w życiu.

strętwa – dno / di.aria – life is a ping pong delay / the cold vein – duivelsmachine

Krótko o trzech płytach, którym poświęciłem trochę czasu. Lepiej krótko niż wcale? Oby.

I bardzo proszę przysyłać przynajmniej mp3.

strętwa – dno [plaża zachodnia; 2019]

Niepokojący noise, ale też przyjemniejsze, „plumkające” dźwięki. Jak napisał Patryk Daszkiewicz, odpowiedzialny w Strętwie (wreszcie jakaś porządna nazwa zespołu) za samplery i czarne myśli: „takie hałaśliwo-rozmyte rzeczy”.

„Dno” zgrzyta i niepokoi, ale też trochę koi. Najlepszy jest chyba ostatni numer, „Chimay”. Gdy go słucham, na zegarze na szczęście jest 8:14, w nocy bałbym się włączyć. A może otwierająca całość „Balbina”, kojarząca się ze schyłkowym Sutcliffe Jügend?

Muszę się wziąć za wcześniejsze wydawnictwo Strętwy, gdyż mi umknęło dwa lata temu wśród miliona nowych płyt.

(o)(o)

di.aria – life is a ping pong delay [gusstaff records, don’t sit on my vinyl; 2019]

Hania Piosik podesłała mi swój materiał (ładny tytuł!) i choć stwierdziłem, że dla mnie to za trudne, to zostałem przekonany do tego, by wspomnieć o nim na blogu.

Zaraz za trudne. Nie takich rzeczy się słuchało.

Widzę, że internet nie ugina się od ciężaru recenzji „Life Is a Ping Pong Delay” czy choćby wzmianek o płycie.
Szkoda. Nie jest to co prawda rzecz, którą można zanucić przy goleniu, ale też nie mamy tu do czynienia
z awangardą wywołującą pocenie się skóry.

Płyta Di.ARIi to raczej nie ping pong, ale dość wymagająca wspinaczka górska. Ambient, drone, mnóstwo
dźwięków, których opisać się nie da, nie wchodząc w wymądrzanie się i recenzencki autoerotyzm.

Osobiście, uważnie wsłuchując się w cały materiał, wyróżniam ostatni numer – „8”. Może dlatego, że przez ten dziwny, lekko straszący gdzieś w tle wokal, przyszło do mnie skojarzenie z Coil.

Brawa dla Gusstaffa i Don’t Sit On My Vinyl za to, że wydali „Life Is a Ping Pong Delay”.

(o) (o)

the cold vein – duivelsmachine [2019]

Całkiem przyjemny dla ucha noise rock. W The Cold Vein gra ktoś ze znanego chyba w Polsce zespołu
Udarnik.

Zastanawiam się, czy Holendrzy mają potencjał na to, by nagrać ciekawy LP („Duivelsmachine” to tylko
dwa numery), i myślę, że na dłuższą metę trudno byłoby mi znieść wokal. Choć kto wie – muzyka się
broni. Z każdym kolejnym przesłuchaniem mam ochotę na więcej kawałków The Cold Vein.

No to czekam na LP.

próchno – próchno [gusstaff records, don’t sit on my vinyl; 2019]

bandcamp

facebook

gusstaff

don’t sit on my vinyl

Do Próchna podchodziłem z dystansem, bo choć Marcel Gawinecki (m.in. Ugory i Melisa) oraz Bartosz Leśniewski (m.in. Artykuły Rolne i Obiekty) [trio zamyka Artur Sofiński z zespołu Drah, który akurat słabo znam] nie nagrywają niesłuchalnych rzeczy, to wszyscy owo Próchno podejrzanie mocno chwalili, a wiadomo, że muzyczny underground należy do środowisk, których członkowie lubią nawzajem się utwierdzać w przekonaniu, że jest świetnie, a może i jeszcze świetniej. Słyszałem też co prawda bardzo dobry singiel „Z kosą przez las”, ale dwa dobre numery to może i Hołdys by nagrał.

Gadałem też ostatnio z kumplem o tym, że męczą mnie od jakiegoś czasu nadęte kapele z wytatuowanymi i brodatymi chłopami w składzie i nawet średnio chce mi się jechać na Neurosis, a tu słyszę na Próchnie „rytualne” bębny, jak w bodaj „Enemy of the Sun”.

No więc słucham sobie tego tria z jakimiś uprzedzeniami z tyłu głowy, nie widząc niczego szczególnego w tym materiale, aż tu nagle – zażarło.

I to jest chyba najfajniejsze w słuchaniu muzyki. Są płyty, które podobają się od razu, ale potem nie ma się ochoty do nich wracać. Są takie, które rozczarowują, i nagle, w jednej sekundzie zaczynają wchodzić jak dobre piwo w wakacje.

Próchno ze swoim metalem dla niemetali, industrialnymi rytmami, ambientem, za który odpowiada raczej jakiś skacowany noise’owiec, niż Brian Eno, psychodelią, z intrygującym klimatem, za którym oprócz muzyki stoi okładka płyty i tytuły kawałków – jest propozycją, wybaczcie banał, niebojącą się czerpać od innych, ale też oryginalną. To jest po prostu zajebista, doskonale – choć brudno – brzmiąca płyta.

Brudny materiał, ale nie obrzydliwy. Gdybym szukał filmowych porównań, powiedziałbym, że jego brud kojarzy mi się raczej z „Taksówkarzem” Scorsese niż z rzygiem Smarzowskiego.

Numer „Z kosą przez las”, dłuższy o parę minut niż na singlu, to jest mistrzostwo świata.

PS W związku z tym, że kibole Neurosis są gorsi niż fani TVN24, informuję, że jestem fanem tego zespołu i kombinuję, żeby prosto z Warszawy jechać na niego do Gdańska.

PPS „Tym razem chciałbym zadać rozstrzygające pytanie: czy między kłamstwem a przekonaniem istnieje w ogóle przeciwieństwo?”.

wracam do domu i włanczam muzykę [2/2019] (tk echo, the telescopes, buzzcocks, homeless cadaver, dynasonic)

Zapał do recenzowania nowych rzeczy zgasł. Na dodatek niechcący usunąłem post i teraz muszę go odtwarzać.

Nie było w tym roku na razie płyty, która by mnie wywaliła z kapci, ale to cisza przed burzą. W sumie nie taka znowu cisza, bo wyszły już naprawdę dobre rzeczy, a sprawdzając w tej chwili kolejne nowości, stwierdzam, że to pewnie znów będzie miażdżący rok.

Tradycyjnie płyty – oprócz polskich – do ściągnięcia. Pliki, tradycyjnie, nie są przechowywane na blogu.

[1/2019]

***

tk echotk echo [dischord records; 2019]

Zespół, w którym gra m.in. Chris Richards z bardzo lubianego przeze mnie Q and Not U. Co tworzy TK Echo? Upopiony post-hardcore albo upopiony math-rock? Złośliwy powie, że trzeci numer, „You Lost Your Watermark”, brzmi jak Foreigner. Wpływ na to ma klawisz, dość zaskakujący, że tak to ujmę.

Podczas pierwszego odsłuchu miałem bardzo negatywne odczucia. Teraz nabrałem chyba ochoty na więcej (ta self-titled to tylko trzy kawałki), choć nie do końca wierzę w to, że TK Echo dałoby radę utrzymać moją uwagę na dużej płycie. Oby zespół poszedł drogą wyznaczoną przez drugi numer, „Era”.

(o)(o)(o)

the telescopesexploding head syndrome [tapete records; 2019]

Pisałem ostatnio o innej legendzie shoogaze’u i jej nowej płycie – o Swervedriver i „Future Ruins”. Fajne, ale raczej do zapomnienia.

The Telescopes poruszają się w innej estetyce – to raczej narkoodlot Spacemen 3 niż alternatywny rock. Stąd łatwiej trafić w rejony nudnego impro, ale też trudniej ugrząźć w rockowej mieliźnie.

Przez tę angielską kapelę przewinęło się niemal tyle osób, ile przez łóżko Lou Reeda, ale na straży wciąż stoi Stephen Lawrie. No i wciąż pokazuje, że muzyka jest tą dziedziną życia, w której wiek nie stanowi żadnej wymówki. Bardzo przyjemny lot.

(o)(o)(o)

buzzcocksanother music in a different kitchen [domino records; 1978, 2019]

„Dalej kocham Clash, ciągle lubię Ramones” śpiewał słynny GWpunk, ale najbardziej i w ogóle to jednak Buzzcocks – dośpiewuję ja. Domino wypuściło zremasterowaną reedycję pierwszego LP zespołu z Manchesteru i jest to, kurde, arcydzieło.

„Fast Cars”, „Sixteen”, „Fiction Romance”… Mógłbym cały dzień pisać o tej płycie. Co ja gadam – o całej płycie. O samym „Sixteen” mógłbym się produkować cały dzień. Ale ględzić na temat tych kawałków nie ma sensu. Równie dobrze można by pisać o tym, że „Obywatel Kane” został dobrze nakręcony, a Rembrandt równo kładł farbę.

An’ I hate modern music
Disco boogie pop
They go on an’ on an’ on an’ on an’ on
How I wish they would stop

(o)(o)(o)

homeless cadaver – fat skeleton [iron lung records; 2019]

Staram się jak mogę, ale do tej pory nie udało mi się trafić na słaby materiał wydany przez Iron Lung. Dwa numery z – tym razem idealnie wykorzystanym – klawiszem. Buja jak inny punkowy singiel, który niedawno opisywałem – „HEADS” Hanka Wooda and The Hammerheads. Czekam na dużą płytę.

Niestety nie znalazłem żadnego info na temat Homeless Cadaver.

(o)(o)(o)

dynasonic – #1 [dym records / don’t sit on my vinyl; 2019]

Post-rock, dub i co tam jeszcze, wszystko spójne i transowe. „#1” kojarzy mi się trochę z „Elite Feline” Lotto, co jest najlepszym możliwym skojarzeniem, jeżeli chodzi o polską muzykę ostatnich lat.

Materiał wyszedł na winylu (Don’t Sit On My Vinyl; wyprzedany), kasecie i mp3 (Dym Records). Mam nadzieję, że będzie tego więcej. Zajebista rzecz, zwłaszcza strona B.

O Dynasonic dowiedziałem się z Trójki, której prawie nie słucham, no i dzięki temu kupiłem limitowany winyl. Warto było.