kerosene 454 – came by to kill me [1996] / camberley kate

linki w komentarzach / links in comments

POMAGAMY UKRAINIE

polyvinyl records

discogs

Odnalezienie na półce kasety „Dischord 4 Poland” skończyło się oczywiście wysłuchaniem jej – z ogromną przyjemnością, za którą stoi nie tylko sentyment do najpiękniejszej dekady w historii ludzkości, ale również po prostu genialna muzyka. Co prawda chyba nigdy nie przekonam się do Slant 6 i Smart Went Crazy, natomiast The Crownhate Ruin, Regulator Watts, Lungfish i rzecz jasna Fugazi to zespoły, których będę słuchać z ekstatycznym zachwytem, póki nie wybiorę się do Abrahama na piwo.

Dołączoną w 1998 do „Brumu” składankę warto było włączyć również z uwagi na Kerosene 454, czyli zespoł, który tak naprawdę znałem kiepsko.

Waszyngtoński band grał w latach 1993-1998. Ma na koncie trzy albumy, z których najbardziej polubiłem drugi, „Came by to Kill Me” (pierwsza piosenka, „Tracer”, otwierała też D4P).

Właśnie znalazłem krótką recenzję płyty na stronie „Washington Post” – autor przywołuje w niej Roberta Frippa i Philipa Glassa. Ja bym – w kontekście mojego może ulubionego numeru, „Injection” – przywołał June of 44.

Darren Zentek wraz z Erikiem Denno gra (albo grał) w zespole Vica Bondiego Report Suspicious Activity. Chyba „grał”, bowiem ostatni wpis na Facebooku RSA pochodzi z 2018 r. Zresztą czy ja mam ochotę słuchać tego, co obecnie nagrywa Bondi? Wczesniej Zentek i Denno mieli niezłą kapelę Oswego.

Jest na „Came by to Kill Me” niemal wszystko, co najbardziej lubię w muzyce, lubiłem i zapewne będę lubił, choć poziom Lungfish, Regulator Watts czy Hoover to nie jest. Fugazi gra w ogóle w innej lidze.

Może wznowią, choć brak K454 na bandcampie Dischordu nie nastraja optymistycznie.

***

W tych paskudnych czasach warto poczytać o pozytywnych postaciach. Oto Kate Ward, znana jako Camberley Kate. Kobieta, która w ciągu swego życia wzięła pod opiekę ponad 600 psów. Koty też lubiła. Nie kryła swej niechęci do ludzi (dzień dobry!), co nie przeszkadzało jej nieść anonimowo pomocy potrzebującym, a mnie prowadzi do mało oryginalnej refleksji, że są na świecie takie osoby, jak pani Ward, i takie chuje, jak np. Kurwin. O gorszych nie wspominając. Warto poszukać w necie artykułów na Jej temat.

all scars – early ambient [1997] / letizia battaglia

linki w komentarzach / links in comments

bandcamp

dischord

wfmu.org

freemusicarchive.org

Może najbardziej free zespół w katalogu Dischord Records, kojarzący się chwilami z inną kapelą z waszyngtońskiej wytwórni, Black Eyes, gdy ta szła w stronę bardziej otwartej formy swych utworów.

Otwierający „Early Ambient” utwór „(tk. 1) Early Set” znalazł się na fantastycznej składance „Dischord 4 Poland”, która ukazała się wraz z nieodżałowanym magazynem „Brum” w 1998 r. Jest to jednocześnie utwór bodaj najbardziej trzymający się posthardcore’owej estetyki. Pozostałe, należące do zbioru „Early Set” (kawałki 1-9, nagrane od 1 do 9 maja 1996), przeplatają się w coraz większym stopniu z eksperymentalnym graniem, nie mówiąc już o drugiej części płyty, „Ambient Set” (10-16.10.1996) – tutaj panowie mogą nie przypaść do gustu fanom zespołu Analogs.

Za „Early Ambient” stoją postacie znane z wielu waszyngtońskich zespołów, m.in. Brendan Canty z Fugazi. Fantastyczny album, który za każdym razem – że tak banalnie zapodam – można odkrywać na nowo.

Dodajmy, ze na drugim LP – „Introduction of Humanity” (1999) – panowie już niemal zupełnie uwalniają się z okowów postHC. Trzeci – „Lunar Magus” (2002) – zamknął dyskografię All Scars. Na wiolonczeli zagrała tu Amy Domingues. Trio zawędrowało w naprawdę dziwne rejony (vide wykręcone country w „Aleatoric Chambers”).

W sumie najbardziej przystępnym materiałem All Scars jest epka z 1998 r.

***

Letizia Battaglia – fantastyczna fotografka. Dziś 85-latka, kiedyś uwieczniała na zdjęciach mafię. Ma bardzo ciekawą biografię, więc warto poszukać artykułów na jej temat.

faraquet – the view from this tower [2000] / david dubnitskiy

linki w komentarzach / links in comments

bandcamp

dischord

discogs

Jak mam zły dzień, mógłbym ten materiał nazwać „math rockiem dla inteligencików” (ma trochę taki klimat, może ktoś skuma, o co mi chodzi), ale jak mam dobry – zachwycam się tą płytą, bo jest czym. Zwłaszcza bębnienie Chada Moltera robi na mnie wrażenie, a gość przecież woli grać na basie.

Jest na „The View From This Tower” parę fragmentów, które mogą wywołać zazdrość o czyjś talent oraz pytanie o to, na chuj się słucha niektórych nowych kapel. Szkoda, że tak mało nagrali (w sumie był to projekt poboczny dwóch trzecich Smart Went Crazy, więc nic dziwnego). Inne dwie trzecie zespołu spotkało się potem w Medications. Wspomniany Molter wrócił do gitary basowej.

Tak swoją drogą, przyjemnie się przegląda stronę Dischordu. Przypominają się czasy, gdy przed tym jebanym Facebookiem zespoły miały swoje strony (czasem lepsze, czasem gorsze), z których można się było wszystkiego dowiedzieć, klikając w odpowiedni link.

***

Nasz Hajman to nie jest, ale David Dubnitskiy czasem (dość często) daje radę. Kicz, ale zamierzony.

las mordidas – demo [1994], surrounded / k.i.t.a. [1994] // matt weber

linki w komentarzach / links in comments

dischord

discogs

Położyć się wygodnie, wziąć sobie dobre piwo i mieć kogoś, kto zręcznie będzie ci zmieniał single w gramofonie. Robota o wyglądzie młodej Debbie Harry:

Albo Woody’ego Allena ze „Śpiocha”:

Las Mordidas, czyli „supergrupa”, m.in. z Chrisem Thomsonem, przywoływanym tu niedawno przy okazji Fury. Za bębnami Jimmy Sommerville Jerry Busher, więc można wrzucić to zdjęcie:

No i co? No i jak to bywa w przypadku kapel Thomsona, długo to nie trwało. Demo, split, singiel i do widzenia. Szkoda.

(Post)hardcore’owcy często żenili swoje granie z funkiem. U Las Mordidas też to słychać. Kiedyś nie lubiłem takiego grania. Pamiętam, jakim rozczarowaniem był da mnie zespół Rain Like the Sound of Trains. Myślałem o tym, jakąż to zajebistą muzykę musi grać kapela o takiej nazwie. I w końcu, gdy ją dorwałem, dość mocno się zdziwiłem. No ale teraz spoko. I ten słodki wokal Thomsona. Człowiek dojrzewa czy też kapcanieje.

(o)(o)

Matt Weber

wracam do domu i włanczam muzykę [2/2019] (tk echo, the telescopes, buzzcocks, homeless cadaver, dynasonic)

Zapał do recenzowania nowych rzeczy zgasł. Na dodatek niechcący usunąłem post i teraz muszę go odtwarzać.

Nie było w tym roku na razie płyty, która by mnie wywaliła z kapci, ale to cisza przed burzą. W sumie nie taka znowu cisza, bo wyszły już naprawdę dobre rzeczy, a sprawdzając w tej chwili kolejne nowości, stwierdzam, że to pewnie znów będzie miażdżący rok.

Tradycyjnie płyty – oprócz polskich – do ściągnięcia. Pliki, tradycyjnie, nie są przechowywane na blogu.

[1/2019]

***

tk echotk echo [dischord records; 2019]

Zespół, w którym gra m.in. Chris Richards z bardzo lubianego przeze mnie Q and Not U. Co tworzy TK Echo? Upopiony post-hardcore albo upopiony math-rock? Złośliwy powie, że trzeci numer, „You Lost Your Watermark”, brzmi jak Foreigner. Wpływ na to ma klawisz, dość zaskakujący, że tak to ujmę.

Podczas pierwszego odsłuchu miałem bardzo negatywne odczucia. Teraz nabrałem chyba ochoty na więcej (ta self-titled to tylko trzy kawałki), choć nie do końca wierzę w to, że TK Echo dałoby radę utrzymać moją uwagę na dużej płycie. Oby zespół poszedł drogą wyznaczoną przez drugi numer, „Era”.

(o)(o)(o)

the telescopesexploding head syndrome [tapete records; 2019]

Pisałem ostatnio o innej legendzie shoogaze’u i jej nowej płycie – o Swervedriver i „Future Ruins”. Fajne, ale raczej do zapomnienia.

The Telescopes poruszają się w innej estetyce – to raczej narkoodlot Spacemen 3 niż alternatywny rock. Stąd łatwiej trafić w rejony nudnego impro, ale też trudniej ugrząźć w rockowej mieliźnie.

Przez tę angielską kapelę przewinęło się niemal tyle osób, ile przez łóżko Lou Reeda, ale na straży wciąż stoi Stephen Lawrie. No i wciąż pokazuje, że muzyka jest tą dziedziną życia, w której wiek nie stanowi żadnej wymówki. Bardzo przyjemny lot.

(o)(o)(o)

buzzcocksanother music in a different kitchen [domino records; 1978, 2019]

„Dalej kocham Clash, ciągle lubię Ramones” śpiewał słynny GWpunk, ale najbardziej i w ogóle to jednak Buzzcocks – dośpiewuję ja. Domino wypuściło zremasterowaną reedycję pierwszego LP zespołu z Manchesteru i jest to, kurde, arcydzieło.

„Fast Cars”, „Sixteen”, „Fiction Romance”… Mógłbym cały dzień pisać o tej płycie. Co ja gadam – o całej płycie. O samym „Sixteen” mógłbym się produkować cały dzień. Ale ględzić na temat tych kawałków nie ma sensu. Równie dobrze można by pisać o tym, że „Obywatel Kane” został dobrze nakręcony, a Rembrandt równo kładł farbę.

An’ I hate modern music
Disco boogie pop
They go on an’ on an’ on an’ on an’ on
How I wish they would stop

(o)(o)(o)

homeless cadaver – fat skeleton [iron lung records; 2019]

Staram się jak mogę, ale do tej pory nie udało mi się trafić na słaby materiał wydany przez Iron Lung. Dwa numery z – tym razem idealnie wykorzystanym – klawiszem. Buja jak inny punkowy singiel, który niedawno opisywałem – „HEADS” Hanka Wooda and The Hammerheads. Czekam na dużą płytę.

Niestety nie znalazłem żadnego info na temat Homeless Cadaver.

(o)(o)(o)

dynasonic – #1 [dym records / don’t sit on my vinyl; 2019]

Post-rock, dub i co tam jeszcze, wszystko spójne i transowe. „#1” kojarzy mi się trochę z „Elite Feline” Lotto, co jest najlepszym możliwym skojarzeniem, jeżeli chodzi o polską muzykę ostatnich lat.

Materiał wyszedł na winylu (Don’t Sit On My Vinyl; wyprzedany), kasecie i mp3 (Dym Records). Mam nadzieję, że będzie tego więcej. Zajebista rzecz, zwłaszcza strona B.

O Dynasonic dowiedziałem się z Trójki, której prawie nie słucham, no i dzięki temu kupiłem limitowany winyl. Warto było.

circus lupus – solid brass [1993] / bob sala

linki w komentarzach / links in comments

bandcamp

dischord

O Circus Lupus dowiedziałem się chyba z zina „Corek”. Spodobała mi się nazwa i z miejsca chciałem posłuchać tego zespołu. Miałem wtedy – mieszkając na wygwizdowie, nie mając żądnych znajomości – na to takie szanse, jak teraz Kazimiera Szczuka na zostanie modelką Hajmana.

Gdy po latach włączyłem Circus Lupus, wpierw byłem lekko rozczarowany, żeby po chwili stwierdzić, że te nerwowy mix post-punka i post-hardcore’a wspaniale kopie.

Pierwsza płyta, „Super Genius”, może i lepsza (?), ale gdy parę lat temu postanowiłem wrzucić Circus Lupus, były to czasy, gdy tego typu blogi miały jeszcze sens, a „jedynka” tej kapeli była o wiele łatwiejsza do znalezienia niż „dwójka”. Niech więc będzie.

Zespół pochodził z Madison w Wisconsin, ale jest w nim coś w chuj brytolskiego. Mnie się kojarzy troszkę z The Fall.

***

Bob Sala. Ależ bym został takim Salą, Ferrarim czy Hajmanem.

el guapo – the phenomenon of renewal [1998] / hannes caspar

10fuckingstars.wordpress.com

linki w komentarzach / links in comments

discogs

dischord

10fuckingstars.wordpress.com

El Guapo z czasów, gdy jeszcze interesowały chłopaków gitary. Późniejsze płyty też są fajne, ale dla mnie, jako że poznałem zespół właśnie dzięki „The Phenomenon of Renewal”, są również rozczarowaniem. Od „Super/system” to w sumie taki niebanalny „dance punk” (który jest bękartem post-punka), na bazie którego powstał, nomen omen, zespół Supersystem. Zresztą jeden z członków El Guapo skończył w !!!. Co ciekawe, w międzyczasie wyszła płyta live „The Geography of Dissolution”, którą trudno uznać za przystępną dla zwykłego śmiertelnika.

Na „Phenomenal” mamy połączenie math rocka z post-punkiem (gitara!). Świetna płyta. „Najlepsza, jaką wydaliśmy” – powiedział gość z Resin Records.

***

Hannes Caspar

Pisze do mnie koleżanka, że przysyła mi zdjęcia świetnego fotografa. Dałbym sobie uciąć, że Hannes Caspar gościł już na 10fs, ale jednak nie. Facet robi kapitalne zdjęcia. Wśród miliona gości fotografujących nagie panie jest być może w tej chwili najlepszy.

1

2

3

4

5

6

abilene – abilene [2000] / wygaszone zakłady pracy

10fuckingstars.wordpress.com

linki w komentarzach / links in comments

slowdime na stronie dischord

1

W ciągu tych wszystkich lat słyszałem pewnie z milion zespołów. Co ciekawe, Abilene poznałem dopiero ze dwa lata temu dzięki dobremu koledze, który prowadzi świetny blog. Z kolegą, choć mieszka w Anglii, a ja bywam chory, gdy muszę odbyć 25-minutową drogę do Katowic, zdążyliśmy się już porządnie najebać i zobaczyć m.in. koncert Slint. To tyle w kwestii złego wpływu internetu na kontakty międzyludzkie.

Drugi album, „Two Guns, Twin Arrows”, jest lepszy, na co wpływ ma trąbka, która nadała muzyce Amerykanów głębi (gra na niej Fred Erskine z June of 44 i Hoover). Na pierwszą też jednak trudno narzekać.

Nic, tylko się reaktywować (koniecznie z trąbką). Ci ładni posthardkorowcy wolno się starzeją i mniej łysieją niż zwykli śmiertelnicy.

***

wygaszone zakłady pracy (dobra nazwa dla zespołu)

Dziś bez „gołych bab”, bo ciekawą rzecz znalazłem na fejsbuku.

Cała ta nasza transformacja to niezły przekręt. Z jednej strony, nie wprowadzono wolnego rynku, z drugiej – te zgliszcza stąd, że „rynek zweryfikował sens istnienia takich zakładów”. Zapewne wiele przykładów to demagogia i należałoby się przyjrzeć każdemu z osobna, ale myślę, że to efekciarskie zestawienie zdjęć wiele mówi o naszym kraju. A alternatywa jednak bardziej zainteresowana tym, że jakiś bazyl zjadł w sejmie sałatkę.

6

5

4

3

2

1

reptile house – i stumble as the crow flies [1985] / justina u

R-3266533-1323063280

linki w komentarzach / links in comments

dischord records

10fuckingstars.wordpress.com

W zeszłym roku byłem na koncercie Daniela Higgsa z The Skull Defekts. Genialna sprawa. Jeżeli ktoś umie podróżować w czasie – polecam się wybrać. W Mysłowicach mieszka koleś, który widzi więcej, wie więcej, tak to jest mniej więcej, więc prawdopodobnie posiada tę umiejętność. Zapytałem go kiedyś w knajpie, czy potrafi siłą woli wpływać na pogodę. Powiedział, że tak. Innym razem stwierdził, że ludzie, którzy nie słuchają TOK FM, nie istnieją dla niego. Szamanizm i reżimowe radio – to połączenie wkrótce wywróci świat do góry nogami.

Higgs (tu jako Daniel V. Strasser) najbardziej znany jest z Lungfish, Reptile House to jego wcześniejszy zespół. Być może nie tak dobry, jak Lungfish, ale zapewne lepszy niż solowe występy artysty z bandżo.

***

Justina U. Ponoć Proust jest miłością jej życia. Wierzymy!

1

2

3

4

5

6

%d blogerów lubi to: