borderline collie

bandcamp

facebook

Siedziałem sobie wczoraj przy kompie i nagle w mym łbie wyświetlił się napis BORDERLINE COLLIE. Przypomniałem sobie, że był taki zespół, że miał kapitalną nazwę (która z wiadomych względów średnio się pozycjonuje), że mi się podobał i że pisałem o nim na blogu. Jak się okazało, zostałem poproszony swego czasu o opinię na temat drugiej płyty duetu z Wrocławia. Było to w roku 2014, więc pojawiła się mało odkrywcza myśl: „Ale ten czas…” …powiedzmy, że leci. Nie wiem, niestety, co napisałem, bowiem na swoim blogu widzę tylko nieczynny link do strony Wrocławskiej Sekcji Alternatywnej.

Włączyłem II i muszę napisać, że ten materiał (który wrzuciłem – może niezbyt sensownie, ale niech sobie tam siedzi – do folderu z polskim post-rockiem), podoba mi się dziś jeszcze bardziej niż niemal dekadę temu. Lo-fi, improvised doom country, dark blues – minimal wysokiej próby, wydany przez BDTA.

Na Bandcampie jest też pierwsza płyta Borderline Collie. Obie do ściągnięcia za darmo.

PS Jednak recenzja się znalazła. Podziękowania należą się znanemu animatorowi kulturalnemu, Pawłowi Irkowi.

czechoslovakia – a’more [koty records; 2021]

koty records

czechoslovakia

ffm.to

SONY DSC

Nim światło dzienne ujrzało „A’More”, Czechoslovakia mogła pochwalić się trzema albumami.

Do debiutu „Made In” nie wracam przy okazji tej recenzji, gdyż minęło od jego ukazania się dziewięć lat, i chyba nie sensu przywoływać go w kontekście nowej płyty.

Na drugiej płycie, „Malimy” (2017), zespół udanie ożenił tzw. alternatywny rock z post-rockiem i psychodelią. Złośliwy krytyk mógłby wrzucić przy tej okazji kamyczek do ogródka, wytykając fakt, że wokal chwilami nieco kojarzył się z Krajową Sceną Młodzieżową.

Trzeci materiał, „HVST” (2019), przyniósł brudniejsze brzmienie, zbliżające zespół odrobinę do shoegaze’u i bardzo do (anty)estetyki lo-fi. Plusem był tu niewątpliwie fakt, że wokal został ciekawiej nagrany. Ktoś może powiedzieć, że nawet „zbyt ciekawie”.

Na „A’More” zespół poszedł na zdrowy kompromis: głos nie jest zanadto wyeksponowany, ale nie brzmi też, jakby właściciel głosu przebywał w innej galaktyce. Inna sprawa, że przez realizację wokalu i ten nasz piękny, lecz szeleszczący język, można chwilami odnieść wrażenie, że wokalista – gdy przykładowo wyśpiewuje słowo „wszystko” – lekko sepleni.

Zarówno „Malimy”, jak i „HVST” pozbawione były hitów (choć pewnie „Inżynier” miał taki potencjał, a może „Meduza” w sumie spełniała ten warunek?), co przy tego typu graniu stanowi niejako mus, żeby zespół wrył się w pamięć. Tak jak The Breeders mieli swoje „Cannonball” czy Belly „Feed the Tree”, tak każdy inny zespół grający muzykę, która powinna lecieć w radiu, ma niejako obowiązek nagrać coś, co zaczynasz bezwiednie nucić. Na trzeciej płycie Czechoslovakia sprostała temu zadaniu, na co dowodem jest singiel „Jazda”. Dodajmy do tego świetne wideo i powinien być alternatywny hit.

Zresztą zespół w fajny sposób zadbał o promocję swojej płyty, kręcąc trzy klipy, materiały zapowiadające wydanie albumu, tworząc kolorowy imidż, generalnie – bawiąc się najważniejszą z nieważnych rzeczy – muzyką (no chyba że to miano należy się piłce nożnej).

Wracając do kwestii tego, co powinno lecieć w radiu, dodajmy też, że większość ludzi nie słyszy w piosenkach basu, a jak już się interesuje alternatywnym graniem, to twierdzi np. że arcydzieło The Wedding Present, „Seamonster”, to co prawda świetna płyta, tyle że dobrze byłoby ją porządnie nagrać. Tak więc biorąc pod uwagę brudne brzmienie Czechoslovakii, jednak bym się z tymi szansami na hit radiowy nie rozpędzał.

Potencjał na bycie przebojem ma też utwór „Leżę”. Miałem wobec niego mieszane uczucia, gdyż znajdował się on niebezpiecznie blisko czegoś, co mogłoby się spodobać Pawłowi Kostrzewie czy Piotrowi Stelmachowi (podobne odczucia budzi przedostatni kawałek, „Wyj”), którzy ładnych parę albo raczej paręnaście lat temu na falach radiowej Trójki propagowali rodzimą twórczość alternatywną przyprawiającą zazwyczaj o chęć zmiany stacji. Po którymś przesłuchaniu „Leżę” panowie propagujący u nas takie koszmarki, jak Negatyw czy eM oraz inne produkty muzycznopodobne, zasługujący raczej na gruz niż karmelki, wyparowali z mego łba.

Teraz uwaga, ostro będzie: „Leżę” brzmi mi też trochę tak, jakby Róże Europy poszły w estetykę lo-fi. I niekoniecznie należy traktować to, co napisałem jako krytykę.

***

Nie mogłem się przekonać do tej płyty. Jednak w piękne piątkowe popołudnie usiadłem wygodnie, otworzyłem piwo, czekając na mecz Hiszpania – Szwajcaria, włączyłem „A’More” i… w końcu zaskoczyło. Nawet jeśli zapamiętam głównie otwierające całość dwa przeboje (?) i instrumentalny zamykacz (bo to świetny numer i w bliskiej mi estetycznie, że tak to ujmę), warto było poświęcić najnowszemu dziełu Czechoslovakii czas. Nie wszystkie piosenki mi podeszły. No ale nawet na „Seamonsters” nie ma wyłącznie doskonałych kawałków.

A może w pamięci zostanie mi więcej? Po paru przesłuchaniach spod produkcji, która mogłaby nie przypaść do gustu audiofilom od „Division Bell” wyłaniają się wyjątkowo przyjemne rzeczy, których by nie było, gdyby nie brudne brzmienie. Ot, paradoks.

Jest coś pociągająco niedzisiejszego w tej płycie. Przy okazji następnej cofnijcie się, panowie, w czasie i zaproście Anię Zalewską z Big Day do zaśpiewania w jednej z piosenek.

Aha, również teksty dają radę („nie mam żadnych tatuaży / więc wzbudzam sensację na plaży”, „wyjdź i wyj / to najgorsze jest uczucie / być samemu, ale z kimś”). Na tle ogólnego rockowego pustosłowia wypadają co najmniej dobrze.

***

„A’More” ukazało się na CD. Odpowiedzialne za ten stan rzeczy są Koty Records.

(o)(o)

(o)(o)

(o)(o)(o)

(o)(o)(o)

good night chicken – eudajmonia / diatom – diatom / żurawie – powidok / nameless creations – upon god’s call

I jeszcze krótko o czterech płytach. Dziwnie dużo dostaję ostatnio rzeczy do recenzowania i nie ma bata, żeby nad każdą płytą posiedzieć dłużej. Ale wszystkie, jak zawsze, uczciwie po kilka razy przesłuchane.

Przypominam: żeby (pseudo)recenzja ukazała się na blogu, muszę dostać nagrania przynajmniej w .mp3.

good night chicken – eudajmonia [wydawnictwo prądy; 2019]

bandcamp

facebook

wydawnictwo prądy

Ten nieskromny tytuł dobrze oddaje zawartość płyty, o której nie bardzo umiem napisać coś sensownego. No bo jeśli w głowie pojawia się hasło „bigbitowa Ścianka”, to chyba lepiej w to nie brnąć.

Warto zauważyć, że Good Night Chicken zmieniło się w trio i zaczęło śpiewać po polsku. Trochę się też zmieniło muzycznie – na plus – więc poniekąd mamy do czynienia z innym zespołem (szkoda, że nazwa wciąż ta sama) niż ten, którego słuchaliśmy na poprzedniej płycie , o również nieskromnym tytule „You Like The Taste, Don’t You”.

Jeżeli chodzi o teksty, odnoszę wrażenie, że nadawałyby się do jakiejś polskiej kapeli dreampopowej. „Pokaż mi, pokaż mi jak śnisz”, „liście niech przykryją mnie”, „nie chcę słyszeć słów, chcę odlecieć stąd”… Raczej lepiej się je słucha niż czyta.

Krótka (może i za krótka) i udana płyta, najciekawsza z całej, opisywanej tu czwórki. Tradycyjnie pojawia się pytanie: jak to się sprawdza na żywo?

(o)(o)

diatom – diatom [pies z kulawą nogą; 2019]

bandcamp

facebook

pzkn

Jedna z inspiracji – Muse, muzyka Diatomu określana przez sam zespół jako progresywny rock lub metal… No, nie byłem pozytywnie nastawiony do tego materiału. Nic nie poradzę, że zespół Matthew Bellamy’ego jest dla mnie przykładem rockowego nadęcia i pretensjonalności, a tysiące innych kapel zrobiło wiele, by obrzydzić słowo „progresywny”. Diatom określa swa muzykę również jako „black rock” i „blask metal” – cokolwiek to znaczy. Dla mnie ten materiał zawieszony jest głównie między post-rockiem a post-metalem (choć to drugie określenie brzmi dość śmiesznie, jak dla mnie).

Obawy co do zawartości muzycznej nie potwierdziły się; gdańszczanie na swoim 20-minutowym materiale nie odstraszają, wręcz przeciwnie. A osobiście dorzuciłbym jeszcze ze dwa numery. Dużo dobrego dali goście: Michał Spryszak, który gada w najlepszym na płycie „Najdalej” i w „Każdym” oraz grający na saksofonie Maciej Pohl.

Bardzo dobrze zagrany i nagrany materiał, do którego – głównie z powodu wspomnianego „Najdalej” – być może jeszcze wrócę.

bandcamp

facebook

(o)(o)

żurawie – powidok [2019]

bandcamp

facebook

Gdy włączyłem debiutancki materiał Żurawi, na mej twarzy pojawił się uśmiech niczym u Adriana Monka, gdy w jednym z odcinków serialu znalazł się w idealnie sterylnym pomieszczeniu. Gdyby utwór „002” wyznaczył kierunek, w którym idzie zespół z Trójmiasta, byłbym przeszczęśliwy. Żurawie poszły w innym, nad czym trochę ubolewam.

Jakiś punkt odniesienia, jeśli chodzi o „Powidok”? Ja słyszę tu dalekie echo Pustek, ale starych, sprzed czasów, gdy zespół zaczął się ocierać niemal o poezję śpiewaną. Może dlatego, że główny wokalista trochę przypomina mi głosem Janka Piętkę.

Jeżeli chodzi o teksty, najbardziej podoba mi się „Koniec świata” – Greenpeace raczej nie wybierze Żurawi na swoich ambasadorów. Zresztą to najlepszy po wspomnianym „002” kawałek na płycie. Pewnie dlatego, że nie licząc pierwszego, najbardziej czadowy.

Dzięki otwarciu i zamknięciu EP-ki czekam na to, co jeszcze nagrają Żurawie.

(o)(o)

nameless creations – upon god’s call [kill your parents; 2019]

bandcamp

facebook

soundcloud

kill your parents

Laura Palmer na jednym ze zdjęć zespołu – Nameless Creations mogliby grać jak Farben Lehre, a i tak bym ich lubił.

Wokaliście Davidowi Wisebloodowi (to pseudonim; zespoł jest z Warszawy, nie z Melboourne) chyba najpiękniejsza dziewczyna w mieście powiedziała, że ma seksowny głos, bo chłop nie odpuszcza ani na chwilę, cały czas nawija. Myślę, że czasem przydałoby się zluzować, zostawić choć na momencik samych dwóch kolegów i chyba koleżankę.

„Upon God’s Call”, na co ma wpływ wspomniany wokal, można uznać za płytę monotonną i wkurwiającą, ale… niekoniecznie. Wiseblood potrafi również się wydrzeć, zmieniać swój głos, czym przypomina – państwo wybaczą banał – dawnego Nicka Cave’a.

Poza tym zostaje jeszcze przecież muzyka. Nameless Creations dobrze się czuje w estetyce post-punka czy death rocka. „Upon God’s Call” brzmi chwilami trochę jak nieznany materiał jakiejś polskiej, zapomnianej kapeli z lat 90. (mnie do głowy przyszedł Serpent Beat), i ma to swój urok.

To jest dobra, mająca nawet więcej niż dobre momenty, choć nieco przegadana płyta (tak, Nick Cave też lubi sobie pogadać).

Nowy materiał Nameless Creations wyszedł na CD, winylu i kasecie. Brawo.

przyzwoitość – przyzwoitość w czasie rzeczywistym [kulturwa records; 2017]

bandcamp

facebook

Lo-fi, częstochowskie rymy; nie jest to poważne. Na dodatek: „Jego głos jest identyczny jak głos Piotra Klatta”.

(o)(o)(o)

Gdy w Jarocinie Lombard dla nas grał
to cudnie pachniał nawet pospolity kał,
i jak słuchałem „Przeżyj to sam”
to tak się czułem, jakbym przeżył to sam.

(o)(o)(o)

Gdyby puścić „Przyzwoitość w czasie rzeczywistym” tzw. normalnym ludziom, pewnie każdy z nich powiedziałby, że gra ktoś, kto jest trochę nie ten tego. Zresztą sam Darek Dudziński określił swą twórczość kiedyś jako retarded rock.

(o)(o)(o)

To jest underground undergroundu. Widzę, że nawet znajomi alternatywiści jakoś nieczęsto wrzucają Przyzwoitość na swe ścianki. Lepsze są zespoły na „A”, „H” oraz „S”.

(o)(o)(o)

Słuchając tego mikro LP i żałując, że są na nim jedynie trzy utwory (z czego trzeci jest bardzo podobny do pierwszego), wyobrażam sobie największy hit Przyzwoitości: piosenkę z tekstem o reaktywacji Ewy Braun.

(o)(o)(o)

Przyzwoitości nie da się nie lubić. Czekam na makro LP. Będę go zjadł.

ex uaj zed – 4 [cali zieloni recording studio; 2015]

ex uaj zedbandcamp / facebook

cali zielonibandcamp / facebook

Myślałem, że to całkiem nowa kapela, a pierwsza płyta EX UAJ ZED ma dziewięć lat. Ta zresztą dwa, choć przyzwyczajony, że dostaję prawie wyłącznie nowe rzeczy, sądziłem, że jest z tego roku.

„4” (świetna okładka; zza drzew widać budynek dawnego zakładu „Bacutil” w Grodzisku Wielkopolskim, rodzinnym mieście zespołu) zaprasza nieco ściankowym wstępem. Drugi numer, „Pulsacyjny”, to bluesowa gitara, ale i noiserockowe akcenty. Słyszę też na tej płycie Breakoutów, ale może to złudzenie, bo ostatnio dość dużo słuchałem zespołu Tadeusza Nalepy. Chociaż… Czy zwłaszcza „Wszystko kiedyś” nie brzmi jak Breakout?

No dobra, nie ma sensu opisywać każdego numeru z osobna, zwłaszcza że płytę można odsłuchać w całości. Aha, Sonic Youth na koniec. Wiadomo, każdy zespół brzmi jak Sonic Youth. Albo The Beatles, Shellac, The Cure, Black Sabbath, Talk Talk. Albo jak The Velvet Undergroud czy Can. Cicho, zamotałem się.

***

Dawno temu bardzo mi się spodobał album „More Parts per Million” The Thermals. Brudne brzmienie płyty wzięło się stąd, że została nagrana bodaj w kuchni. Inne płyty portlandczyków, nagrane lepiej, nie zrobiły na mnie wrażenia.

Gdyby pozbawić EX UAJ ZED brzmienia lo-fi, pewnie byłoby tak samo. To są dobre numery – podoba mi się też to, że zespół nie kokietuje: gra swojego rocka i ma wyjebane (ta piękna zamułka w „Dopóki”…) – ale gdyby zabrzmiały czysto („4” to granie na żywo rejestrowane na kasetowy czteroślad Tascama), straciłyby pewnie cały urok.

Panowie umieją też opowiadać. Jak w „Rytuałach”, które tekstowo – ale bez społecznego i politycznego zacięcia – skojarzyły się mi z „Dziewczyną z innego świata” Drugs & Politics lub z Lesławem z Komet opisującym niełatwe życie zdołowanych kobiet. „Tekstów jest mniej, bo jak nie ma o czym śpiewać, a głos taki sobie, to nie ma co się silić na więcej niż trzeba” – ujęło mnie to wyznanie.

Polecam „4”. Ma niezaprzeczalny urok czegoś niedzisiejszego i parę bardzo dobrych fragmentów.

batu kán pesti rokona – dunántúli etűdök [hudini records; 2015]

10fuckingsstars.wordpress.com

bandcamp

hudini records

facebook

Węgry chyba po raz pierwszy. Jest w tym trochę Johna Faheya. Fajne.

fuck the king!

103520-sheen-gallery-0006-img-0040-2-full-480w

(o)(o)
(o)(o)
(o)(o)

Znów na koniec roku przygotowałem składankę: po jednym (w przypadku Watery Love – dwa) kawałku z 15 ulubionych płyt (najlepsze na końcu). Znów było czego słuchać. Możecie sobie sprawdzić. Noise rock, punk, indie pop, funk, retarded rock – dla każdego coś miłego.

Kilka płyt rozczarowało, najbardziej „Two” Owls. Nie kupuję (dosłownie i w przenośni) też wzbogaconych reedycji moich ulubionych albumów: self-titled American Football i „Spiderland” Slint. Wiem, że gdy oba zespoły grały w latach 90., to zostały olane, a teraz sprzedają komplety biletów na swoje koncerty i że im się to należy, ale nie zmieni to mojego zdania: te „deluxe editions” są przekombinowane, by nie rzec: chujowe. Modę na to rozpoczął chyba Sonic Youth.

Najbardziej szkoda mi jednak kapitalnego bloga „The Elementary Revolt”. Jego raczej nikt nie zastąpi. Oprócz różnych crustów i screamów, można tam było znaleźć od groma noise rocka, a także taką perełkę, jak chociażby francuska Dalida. Ogólnie rzecz biorąc, blogi zdychają, coraz mniej do czytania i ściągania, ale warto niektóre odwiedzać. Na przykład ten.

Piosenka roku: The Growlers, „Good Advice” (najfajniejszy moment: jak koleś gra na wężu).

Życzę wszystkim udanego 2015 roku; zwłaszcza tym, którym chce się tu coś od czasu

Trzymajcie się.

przyzwoitość – być bezużytecznym [kulturwa records; 2014]

10fuckingstars.wordpress.com

bandcamp (free download i kaseta za 16 zł)

przyzwoitość

Brzmi to, jakby było nagrywane prodiżem, a wokalista prawie nie umie śpiewać. Pozostając przy nim: moja była żona stwierdziła ongiś, że wokal Dariusza Dudzińskiego przypomina głos Piotra Klatta, ale nie dlatego się rozwiedliśmy. Coś jednak czyni „Być bezużytecznym” jedną z najciekawszych płyt mijającego roku.

Darek założył Przyzwoitość jeszcze w czasach, gdy istniała Ewa Braun, w której grał na bębnach. Jednym z powodów powstania tego jednoosobowego zespołu była nieprzesadna ilość poczucia humoru obecna w twórczości autorów „Sea Sea”; jedynym zabawnym kawałkiem była chyba „Love Story” z dema „W tysiącu miejsc naraz”, śpiewana, jeśli dobrze pamiętam, przez DD. Przyzwoitość to w sumie jedno wielkie poczucie humoru.

Słychać to już w otwierającym płytę tekście „Gramy od kilku lat, a nasza muzyka jest wypadkową zainteresowań członków zespołu”. Inna sprawa, że poczucie humoru Darka czasem może wywołać ciarki na plecach. Tryptyk „Dawno niewidziany kuzyn” sprawia, że wątpię, czy artysta Dudziński jest osobą całkiem normalną. Dodajmy, że są to żarty na wyższym poziomie niż Big Cyc albo późny Tymański.

Jednoosobowy zespół Przyzwoitość do stworzenia tej płyty użył paszczy, elektronicznej perkusji, gitary, a także czegoś, o czym słyszę po raz pierwszy, czyli kalimby.

kalimba

Mamy tu więc lo-fi brzdąkanie, które, jeśli dać mu szansę, może uwieść nawet zakonnicę (aluzja do utworu numer 3).

Aha, ważna informacja: „Legutko” z niewydanego arcydzieła „Eryk, mówiący banan” to ulubiona piosenka mojego psa.

Ok, kończę i idę słuchać nowej płyty Pere Ubu. Po „Dawno niewidzianym kuzynie” warto włączyć kogoś tak normalnego, jak David Thomas.

Marcin Wandzel

athletic automaton – 5 days in africa [demo; 2003] / women against feminism

10fuckingstars.wordpress.com

linki w komentarzach / links in comments

skin graft records

fb

1

Fajny, „brzęczący” noise rock. Athletic Automaton tworzyli Stephen Mattos (Arab on Radar, The Doomsday Student, Chinese Stars) i Pat Crumb (grał bądź gra w zespołach, których nie kojarzę). „5 Days in Africa” to demo wydane własnym sumptem w 2003 roku. Parę miesięcy później wyszedł – z nieco inna tracklistą – LP pod tym samym tytułem (Liquid Death / Hello Pussy Records), wznowiony w 2013 przez Skin Graft Records.

***

women against feminism

1

2

3

4

5

8

graveyard drug party – paint your teeth [fyh!records, 2013]

10fuckingstars.wordpress.com

bandcamp

fb

fyh!records

1

Tyle tych młodzieżowych zespołów wydaje płyty i je podsyła, że człowiek nie ma czasu wrzucać normalnych postów.

Graveyard Drug Party już kiedyś dałem na bloga, z okazji wydawnictwa „2012”. Nie ma już wokalistki, zastąpił ją wokalista. Z estetycznego punktu widzenia jest to duży błąd. Z drugiej strony, „Paint Your Teeth” to lepszy materiał niż wcześniejszy.

Prymitywny, czyszczący uszy rozpierdol. Brawo.

Płyta – od 0 zł w górę – do ściągnięcia z Bandcampa.