Chętnie napisałbym coś ciekawego o koncertach, o tym, że byłem tu i tam, ale tak naprawdę koncertowo miniony rok uratował mi jeden zespół.
W Katowicach rzadko kiedy gra coś ciekawego, na wyjazdy czasem nie ma czasu, czasem chęci, cały czas szaleje ten jebany kowid – nie dziwne, że w przeciwieństwie do czasów przedpandemicznych, nie ma się czym pochwalić, jeżeli chodzi o imprezy.
A ten jeden zespół to Titanic Sea Moon. Najpierw wybraliśmy się na niego do Wyjścia Awaryjnego w Opolu (19.06). O tym, jakim jestem ultrasem twórców „Exit No. 2020” świadczy fakt, że olałem z ich powodu mecz Polska – Hiszpania. Teraz Polskę olał Paulo Sousa, choć z z bardziej opłacalnych powodów. Przynajmniej finansowo.
Po raz drugi pojechaliśmy na TSM do Krakowa, do Bazy (11.12). I okazało się – jak komuś się ładnie napisało – że każdy kolejny koncert tria jest jego najlepszym koncertem. Jest to absolutnie wspaniała kapela, unikalna. Ale jeśli zagrają gdzieś w pobliżu podczas finału Ligi Mistrzów, to się pogniewamy.
27 stycznia Fonoradar wyda nowy album Titanic Sea Moon.
OK, jedziemy z ulubionymi płytami 2021:
(o)

neil young & crazy horse – barn (reprise records)
W czasie pandemii Neil Young prowadzi ożywioną działalność wydawniczą. Poprzedni rok zakończył świetną płytą, na której znajduje się utwór, który powinien stać się jednym z klasyków Kanadyjczyka (sam śpiewa o sobie, że jest „Canerican”), „Welcome Back”. Wspaniały album. Wyrzuciłbym tylko jedną piosenkę, „Shape of You”.
(o)(o)

hedonist – sepulchral lacerations [demo]
Nie ma jak klasyczny death metal. Niczego nie wiem o tym zespole, jego członkowie nie są zbyt wylewni.
Inny death wart polecenia, prosto od weteranów z Cannibal Corpse:
(o)(o)(o)

predator – spiral unfolds (total punk records)
Długich siedem lat kazał Drapieżca czekać na nową płytę. Nie oznacza to jednak, że Brannon Greene niczego nie robił, choć wygląda na to, że akurat w 2021 się ożywił: oprócz „Spiral Unfolds” nagrał jeszcze płyty z zespołami Hospice i Nag. Predator to garażowy punk najwyższej próby.
(o)(o)(o)(o)

the exzorzist III – gospel jamming vol. 1
Zastanawiałem się, co robią ludzie z The Psychic Paramount, i dzięki wywiadowi w magazynie „Lizard” dowiedziałem się, że Drew St. Ivany gra w The Exorzist III. To trio zdaje się niewiele robić, by trafić do masowego odbiorcy. Muzyka bardziej niż ta The Psychic Paramount idącą w stronę psychodelii.
(o)(o)(o)(o)(o)

rudimentary peni – great war (sealed records)
Przy bodaj dwóch pierwszych przesłuchaniach byłem zachwycony. Potem jednak zaczęła mnie męczyć nie najlepsza realizacja płyty. Tak czy siak, „Great War” jest miłą niespodzianką od Nicka Blinko, bo to bardzo dobry materiał. Nie wiadomo, kiedy został nagrany, ale chyba nie są to odrzuty ani inne starocie. Sealed Records wyda arcydzieło Rudimentary Peni, „Death Church”.
A sam Blinko jest tak fascynującą postacią, że zasługuje na film, serial, balet i operę.
(o)(o)(o)(o)(o)(o)

facs – present tense (trouble in mind)
Jeśli postpunkowcy z Low Life wspomniani w poprzedni poście, w piątek wieczorem idą się najebać, to ci z FACS wolą pewnie wizytę w galerii sztuki współczesnej.
To zespół niemal idealny. Zaczynam ich coraz bardziej podziwiać, ale coraz mniej lubić. Jest coś zimnego w FACS, ale to zimno nie bierze się z -15 na dworze, tylko z włączonej klimy.
Inny post-punk godny polecenia i pozbawiony poczucia humoru:
(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)

cherubs – slo blo 4 frnz & sxy (relapse records)
Pięć utworów jednego z najlepszych noiserockowych zespołów w historii. Chyba dlatego, że tylko bodaj trzy razy wysłuchałem „SLO BLO 4 FRNZ & SXY”, znalazła się tak nisko na liście.
Kiedyś, gdy kupiłem pierwszy materiał Dynasonic, nie wiedziałem, czy słuchać go na 33, czy 45 obrotach. Szajbusy z Cherubs wrzucili na Bandcamp swoje kawałki w 33 i w 45 RPM.
(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)

cutters – modern problems (y.o.f.c. records)
Garażowy punk z Australii. Wpierw bardzo się nim entuzjazmowałem, potem trochę mi przeszło. Pewnie wróci.
Dzień później: w dużym stopniu wróciło.
Cutters wydali w 2021 jeszcze jeden materiał, też bardzo dobry:
(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)

kompozyt – spells (don’t sit on my vinyl / gusstaff records)
Dubwave. Można się w Kompozycie zakochać. Zupełnie jak w Dynasonic.
(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)

harmonious thelonious – instrumentals! [a collection of outernational music studies] (bureau b)
To chyba powinno trafić do poniższych staroci. W każdym razie te nagrania Stefana Schwandera są rewelacyjne. To niesamowite, jak wspaniale Niemcy korzystają z tradycji awangardy rockowej swojego kraju.
(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)

dominik strycharski core | orkiestra dęta ursus – symfonia fabryki ursus (audio cave)
„Wyborcza” na liście umieszcza, „Polityka” chyba też, więc jakiś żenadny blog raczej nie powinien. Ale trudno – to świetna płyta, a poczytacie o niej więcej u innych, np. tych, co docenili też chociażby Foo Fighters.
***
Niesamowicie nudne to pisanie, ale niech będzie jeszcze o trzech starociach.
(o)

alice coltrane – kirtan: turiya songs (impulse! / ume)
Uduchowione nagrania na głos i Wurlitzera. Nagrania pochodzą z 1982, na nośnikach pojawiły się dopiero w roku ubiegłym.
Hipnotyzujące pieśni, śpiewane w sanskrycie. Taką płytę mogłaby nagrać Nico, gdyby udało się jej osiągnąć spokój ducha. Hipnotyzujące pieśni, śpiewane w sanskrycie. Świetna odtrutka na „gimnazjalną” antyreligijność i zwietrzałe memy o płonących kościołach, „Maryjce” i Slayerze.
Amerykańska pianistka, harfistka, organistka i wokalistka to dla mnie osoba równie fascynująca jak jej mąż, John.
(o)(o)

richard hell & the voidoids – destiny street [complete] (omnivore recordings)
W ubiegłym roku dostałem pierdolca na punkcie Television i Toma Verlaine’a. A od niego blisko do Richarda Hella, który z panem Thomasem Millerem wpierw grał w Neon Boys, a potem przez jakiś czas w Television właśnie.
W 1977 roku Richard Hell & the Voidoids nagrali kultowy album „Blank Generation”. Pięć lat później „Destiny Street”, który co prawda nie osiągnął statusu debiutu, ale raczej trudno go uznać za niewypał. Ryszard Piekło uznał jednakowoż, że jego dzieło brzmi chujowo, i postanowił je na stare lata naprawić. W 2009 roku ukazała się „Destiny Street Repaired”, a w tym, tzn. w zeszłym, „Destiny Street (Complete)”, na którą składają się: pierwotna wersja, naprawiona wersja, „Destiny Street Remixed” oraz „Destiny Street Demos”. Uff…
Warto wspomnieć, że genialnego gitarzystę Roberta Quine’a, który nagrywał pierwotną wersję „Destiny Street”, zastąpił przy reperowaniu dzieła Marc Ribot. Quine, niestety, dawno temu odebrał sobie życie.
Rzecz dla maniaków. Czyli dla niżej niepodpisanego. Na marginesie, Quine i Ribot utworzyli onegdaj trio z Ikue Mori, czego owocem była płyta „Painted Desert” (1995).
(o)(o)(o)

john coltrane – a love supreme: live in seattle (impulse! / ume)
Kiepski mix; tak naprawdę to płyta Elvina Jonesa, nie Trane’a; dziwne, że Impulse to w ogóle wydało. Ponarzekali ludzie na „A Love Supreme: Live in Seattle”, a ja się cieszę w takich sytuacjach, że słoń mi nadepnął na ucho, i mogę się cieszyć tą koncertówką. Ot, choćby takim „A Love Supreme, Pt. II – Resolution”.
Szkoda, że nie mogę tego samego powiedzieć o „The Lost Concert” Milesa Davisa.
***
Miałem jeszcze napisać o rozczarowaniach muzycznych (Luggage…), ale kto wie, czy te płyty za jakiś czas mi nie podejdą. Zresztą nie lubię kopać.
***
Co jeszcze wyszło fajnego w 2021?