Z czym kojarzy mi się 2019? Z koncertami dobrych kapel, na których nie pojawili się ani przysłowiowy pies z kulawą nogą, ani przysłowiowy chuj na kaczych łapach. Niepokojące zjawisko.
Poza tym, jak zwykle, ogrom świetnych płyt, i u nas, i za granicą. Trudno to wszystko ogarnąć. Poniższa lista może byłaby inna, ale nie było szans na to, by poświęcić wszystkim albumom należytą uwagę.
Do zestawienia ulubionych albumów kończącego się roku nie dawałem staroci, które dopiero teraz wyszły. Sesje Shellaca u Johna Peela, koncerty Sonic Youth – kto miałby szanse z takimi cymesami?
Dziękuję wszystkim zespołom za wysłane płyty, kasety, empetrójki. Jeśli kogoś nie zrecenzowałem, to dlatego, że jest słaby nie znalazłem czasu.
Poniżej najfajniejsze dla mnie płyty – od mojego ulubionego Oozing Wound po Hey Colossus.
Jeśli są jeszcze tacy, co ściągają mp3 na dysk, dałem do nich linki (w tytułach). Ale polskie kapele, które nie udostępniają swoich materiałów za darmo, oszczędziłem.
I jeszcze składanka. Ale bez Dynasonic, bo ich płyta to dwa numery mające po ponad 10 minut.
(o)
oozing wound – high anxiety [thrill jockey]
Kapitalna okładka i – co ważniejsze – muzyka. Najlepszy metal jest we Thrill Jockey.
(o)(o)
shannon wright – providence [vicious circle]
Piękny, poruszający materiał, zwłaszcza piosenka „These Present Arms”. Shannon Wright na amen porzuciła gitarę (przynajmniej na „Providence”), ale w niczym to nie przeszkadza.
(o)(o)(o)
pezet – muzyka współczesna [koka beats]
Chłop zapełnia stadion, wiesza billboardy z cytatami ze swych kawałków, a wy co: koncert dla dziesięciu osób w klubie, w którym nie odróżnisz kibla od baru? xD
„Muzyka współczesna” to najlepszy materiał Pezeta od czasu „Muzyki poważnej”; wreszcie ktoś, konkretnie Auer, godnie zastąpił Noona.
Warszawski raper najlepszy jest w kawałkach, które opisują niełatwe relacje z kobietami: „Dom”, „Nauczysz się czekać”, „Nie zobaczysz łez” to kapitalne numery.
Na marginesie, zastanawiam się, czy jeśli podoba mi się taki numer jak „Magenta”, to nie czas, by zbijać trumnę.
Wywal ze dwa kawałki i miałbyś wybitną płytę. Tak czy siak, „Muzyka współczesna” to rewelacyjny album.
(o)(o)(o)(o)
low life – downer edn [alter, cool death records, goner records]
Jeden z fajniejszych zespołów postpunkowych. Świetna, oldskulowa płyta. Wyróżniam abnegata na wokalu.
No i poczucie humoru. Lubię zabawne kapele! Co za kolesie!
(o)(o)(o)(o)(o)
próchno – próchno [don’t sit on my vinyl; gusstaff records]
Jedna z nielicznych moich recenzji, z których jestem zadowolony – KLIK
(o)(o)(o)(o)(o)(o)
lightning bolt – sonic citadel [thrill jockey]
Lightning Bolt w Pogłosie – chyba najlepsza rzecz, jaką w tym roku widziałem na żywo. Najebka w granicach rozsądku, pełno ludzi, znajomi dawno niewidziani i przede wszystkim wpierdol (muzyczny). Aha, płyta zajebista.
(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)
tim hecker – anoyo [sunblind music; kranky]
(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)
mount eerie with julie doiron – lost wisdom pt. 2 [p.w. elverum & sun; 7 e.p.]
Największą muzyczną ekstremą ostatnich lat nie jest dla mnie żaden noise czy blackened harsh industrial, lecz piosenki Mount Eerie (chyba się tego nie odmienia), które Phil Elvrum nagrał po śmierci swej żony Geneviève Elverum (rak trzustki – trzeba przyznać, że język polski, jak idzie o nazywanie chorób, jest czasem jednocześnie trywialny i straszny).
Phil się chyba pozbierał.
(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)
matana roberts – coin coin chapter four: memphis [constellation]
To moja ulubiona postać, jeżeli chodzi o współczesny jazz. Jazz jak jazz – to, co się dzieje na tej płycie-opowieści, wykracza daleko poza ten gatunek. Dawać ją na Offa!
(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)
dynasonic – #1 [don’t sit on my vinyl; dym recordings]
Trochę mi ten materiał przypominał „Elite Feline” Lotto, moją ulubioną polską płytę ostatnich. Nowe Lotto mnie rozczarowało, a Dynasonic nawet sobie kupiłem (handmade z Don’t Sit On My Vinyl, trochę trzeszczy na stronie A). KLIK
(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)
jars – подлог [they live! records]
Też doskonale wypadli na żywo we Wrocławiu, w tym lub ubiegłym roku. Od tamtego czasu zbieram się, by zrobić post o nich. Aha, Jars to doskonały noise rock z Moskwy.
(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)
obiekty – czarne miasto [instant classic]
Jeden z kliku zespołów Bartosza Leśniewskiego. Miało nie być tej płyty w zestawie, ale wracając tramwajem z pracy, poczułem jej moc. Czasem warto być debilem bez prawka. Piękna jest ta psychodelia Obiektów.
(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)
hiob dylan – muzyka krajowa
Geniusz.
(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)
usa/mexico – matamoros [riot season; 12xu]
Starzy wyjadacze, jak to się mówi (jedna trzecia zespołu to King Coffey z Butthole Surfers). Genialny, stary klimat Trance Syndicate. Na liście – głównie za ostatni numer. Tak w ogóle, to co za brzmienie USA/Mexico osiągnęło na tej płycie? Miazga.
(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)
parampampam trio – pppt ep 23
Bodaj dziewięć płyt w ciągu roku. Więcej, panowie. Będzie jeszcze łatwiej to ogarnąć. xD A tak w ogóle, to najbardziej niedoceniany, a może – obok Columbus Duo – najlepszy zespół w Polsce. Już widzę te trzy osoby na koncercie w Katowicach.
(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)
krause – the ecstasy of infinite sterility [riot season; fuzz ink·records]
Noise rock nie całkiem umarł, choć wiele gównianych klonów Unsane próbuje go uśmiercić. Ale są tacy, co walczą o dobre imię najlepszej muzyki na świecie. Bardzo dobry, brudny materiał Greków.
(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)
earth – full upon her burning lips [sargent house; daymare recordings]
(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)
uzeda – quocumque jeceris stabit [overdrive records; temporary residence limited]
(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)
cherubs – immaculada high [relapse records]
Raczej rozczarowanko, ale to jednak Cherubs. I tak są lepsi od większości kapel.
(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)
hey colossus – four bibles [alter]
Słuchałem ładnych parę razy tej płyty i zastanawiałem się, dlaczego tak bardzo mi podchodzi. W końcu, 25 grudnia, wpadłem na to: Hey Colossus przypomina mi Young Widows, tyle że w łagodniejszej wersji.
***
Pozostając przy życiu kulturalnym, stwierdzam, że ogromne wrażenie zrobiła na mnie Serotonina (2019) Michela Houellebecqa, zwłaszcza zakończenie. Michel Thomas mnie zaskoczył.
Pozostając przy żabojadach, stwierdzam, że duże wrażenie zrobiło na mnie Królestwo (2014, u nas 2016) Emmanuela Carrère’a. Może tylko fragment o pornosie z masturbującą się pięknością i o tym, że sam autor lubi cofać Bułgara, był trochę od czapy.
Banalnie stwierdzając – chciałbym czytać więcej (przeczytałem więcej niż te Francuzy, żeby nie było; po prostu dwie książki wyróżniłem), ale jest jak jest: łatwiej ogarnąć serial. Właśnie kończę Moje autobiografie Thomasa Bernharda. Trzeba przyznać, że gardzonko jest konkretne u tego pana.
No dobra, przejdźmy do seriali; kocham seriale.
Deuce (2017-2019)
Drugi sezon trochę rozczarował, ale trzeci, zamykający całość, dał po łbie. Typowy David Simon, nie zostawia wiele złudzeń, choć nie dołuje na siłę. Geniusz.
Absolutnie wspanianiali Maggie Gyllenhaal i James Franco w podwójnej roli. Plus dużo ryjów znanych chociażby z „The Wire”.
Ozark (2017-2018)
Rozczarował nowy „Mindhunter” (podobnie jak trzecia odsłona „Detektywa”), za to kapitany okazał się drugi sezon „Ozark”. Coś jak bardziej hardkorowe „Justified”.
After Life (2019)
Morda Ricky’ego Gervais uratowałaby nawet film „Black Panther”. Szkoda, że ostatni odcinek rozbił „After Life” jako całość.
Better Call Saul (2015-2018)
Nie mam pojęcia, czemu tak długo zwlekałem z tym serialem. Miazga. Kolejny sezon w lutym.
Ok, już mi się znudziło pisanie. Jeszcze może wrzucę Wielkiego Jana Frycza ze średniego serialu „Ślepnąc od świateł” (również Robert Więckiewicz zagrał wybitnie), i to by było na tyle.
No i „Maniac”.
Niezły psychodel i wspaniała Emma Stone, wybitna również w „Faworycie”.
Aha, jeśli chodzi o filmy, to Irlandczyk (choć nie przekonuje mnie cyfrowe odmładzanie aktorów) i Historie małżeńskie, w których Scarlett Johansson i Adam Driver po prostu pozamiatali. 7 uczuć Marka Koterskiego – można umrzeć ze śmiechu i jednocześnie poczuć jak na terapii (która i tak nic nie da).
Sobie życzę, żeby ten blog jak najszybciej zdechł. Może oznaczałoby to, że zacząłem robić coś sensownego w życiu.