piotr jagielski: grunge [czarne, 2023]

Gdy zbliżałem się do końca książki Piotra Jagielskiego, w mojej głowie nie leciał żaden z grunge’owych hitów, lecz Mixed Emotions Stonesów.

(o)(o)

Takie właśnie, mieszane, uczucia miałem podczas lektury nowej pozycji z „Serii Amerykańskiej” Wydawnictwa Czarne, noszącej tytuł Grunge. Bękarty z Seattle. Z jednej strony – czytało się ją bardzo dobrze, z drugiej – zastanawiałem się, czy ta książka jest w ogóle potrzebna?

Wpierw jednak, nim padnie odpowiedź na to pytanie, zdjęcie specjalnie dla Andrzeja Stasiuka. A na nim Kurt Cobain nie znęcający się nad kotem:

Grunge to nie jest tłumaczenie dzieła jakiegoś amerykańskiego dziennikarza, to rzecz polskiego autora, wspomnianego wyżej Piotra Jagielskiego, dziennikarza podejmującego w swych książkach (Legia mistrzów, Bird żyje [Charlie, nie Larry], Święta tradycja, własny głos) tematy muzyczne i sportowe. Jest kibicem Manchesteru United, więc należy mu życzyć wytrwałości i pogody ducha.

(o)(o)

Bękarty to produkt udogodnień współczesności. Jagielski nie musiał wybrać się w daleką podróż do Seattle ani wydawać grubej kasy na zaoceaniczne rozmowy telefoniczne. Dzięki internetowi i pomocy m.in. Artura Rojka, który od lat ma dobre relacje z ludźmi z Sub Popu, urodzony w 1986 r. autor mógł pogadać z tak znaczącymi dla Seattle sound postaciami, jak Mark Arm z Mudhoney czy założyciele Sub Popu Bruce Pavitt i Jonathan Poneman, ale też z tymi, którym sława i pieniądze przeszły koło nosa, niekoniecznie z powodu przedawkowania, by wymienić tu Kevina Wooda, starszego brata sławniejszego Andy’ego (Malfunkshun, Mother Love Bone), który nie trafił nawet do „Klubu 27” (dożyl zaledwie 24 lat).

To, oczywiście, żaden zarzut. Pewnie romantyczniej byłoby udać się w długą drogę śladami grunge’owej rewolucji i pogadać z jej bohaterami na miejscu. No, ale tu już mogę co najwyżej powiedzieć sam do siebie: „To się udaj”.

(o)(o)

Rocznik 86, czyli Jagielski – jak sam zresztą przyznaje – urodził się zbyt późno, „by przeżywać ukazywanie się kolejnych płyt zespołów z Seattle, oglądać, jak grunge podbija świat nie tylko muzyką, ale także stylem ubioru”. Tak więc nie ma tu żadnych kombatanckich wspomnień, o które ja mógłbym się już pokusić, pamiętając, jak na przerwie w ogólniaku gadaliśmy o samobójstwie Kurta Cobaina albo o tym, z jakim przejęciem Maciej Chmiel w trójkowej Ręce boksera puszczał premierowe utwory z nadchodzącej płyty Nirvany In Utero – Scentless Apprentice i Serve the Servants. Tak, było w tym coś podniosłego. Podobnie jak przy prezentacji piosenek Porno for Pyros. Złote czasy radia.

Czy coś to zmienia, że Jagielski był za młody na to, by śledzić na żywo grunge’ową rewoltę? Chyba niewiele. Opisuje zdarzenia, cytuje innych, daje im mówić, nie dodaje niczego od siebie. Żadnej „postgrunge’owej” perspektywy tu nie ma. Szkoda.

(o)(o)

Tak bardzo przyzwyczaiłem się do tego, ze dzisiejsze biografie to tzw. historie mówione, że z miejsca poczułem lekkie rozczarowanie, iż Grunge takową nie jest. Oczywiście, mamy tu mnóstwo wypowiedzi udzielonych samemu Jagielskiemu, jak i tych cytowanych z innych książek czy magazynów, ale jest to „normalna” biografia. Wpierw było lekkie rozczarowanie, potem myśl, że może to i dobrze, bo nawet oral histories mogą się w końcu znudzić.

(o)(o)

No więc czytam dość szybko i z przyjemnością, ale co chwilę jedna rzecz nie daje mi spokoju. W głowie pojawia się pytanie: skoro znam Everybody Loves Our Town: An Oral History of Grunge Marka Yarma, rzecz naprawdę wybitną, którą – jeśli nie zna się na tyle dobrze angielski, by zmierzyć się z oryginałem – warto przeczytać nawet w polskim, pełnym błędów językowych wydaniu Kagry, to po co właściwie tracić czas na to, co napisał Jagielski?

Historie są niemal te same. Może tylko wątek ze wspomnianym bratem Andy’ego Wooda, olanym przez kolegów, który chyba do dziś rzeźbi jako Malfunkshun, jest czymś, czego nie było we Wszyscy kochają nasze miasto. W każdym razie nie pamiętam tej postaci z książki Yarma.

(o)(o)

Choć zastanawiałem się, czy przy Bękartach nie trzyma mnie wyłącznie darmowy egzemplarz, to jednak wychodzi na to, że po raz kolejny dałem się ponieść tym samym historiom. Takim jak ta Marka Lanegana, który nie radząc sobie z agresją po pijaku, poszedł w heroinę, by się wyciszyć. Albo Kurta Cobaina i jego kompletnego nieradzenia sobie ze sławą. Wiadomo, jak to się skończyło. Znamy to na pamięć. Zresztą jeden z najbardziej zapadających w pamięć fragmentów to ten, w którym czytamy, jak wokalista Nirvany prosi kogoś, by wyłączył klip Smells Like Teen Spirit, lecz p chwili ze zdziwieniem stwierdza, że wciąż słyszy swój śpiew – z samochodu przy hotelu.

Screaming Trees u Davida Lettermana. Lanegan z podbitym okiem (pamiątka po bójce w barze)

Tym, którzy nie znają książki Wszyscy kochają nasze miasto, polecam Bękartów -jako wstęp do prawdziwego arcydzieła historii mówionej. Jeśli syn, córka, młodszy brat czy siostra chcą wiedzieć, z czym się je ten cały grunge, można im polecić Jagielskiego – też jako aperitif przed właściwym posiłkiem. A jeżeli ktoś zna już doskonałą robotę Yarma, może sobie Grunge darować. Chyba że, jak ja, lubi słuchać tych samych kawałków.

(o)(o)

Zastanawiam się, ile dziś znaczy dla mnie grunge. Nirvana to wciąż jeden z moich ulubionych zespołów. Bardzo lubię parę kawałków Mudhoney. Słuchałem wczoraj 8-Way Santa Tad – gdzieś tak do połowy z dużą przyjemnością. Nie zmęczyłem pierwszej płyty Skin Yard.

Czyli nie znaczy bardzo dużo. Ciekawe więc, dlaczego aż tak lubię o nim czytać.

PS Nadajnik wskazuje również błędy, które pojawiają się w książce. Sam nie jestem w tym dobry – mam kiepską pamięć i nie mam natury encyklopedysty. Jena rzecz jednak rzuciła mi się oczy. Autor pisze: „Grany [w serialu M.A.S.H – dop. 10fs] przez Gary’ego Burghoffa kapral «Radar» O’Reilly to zgrywus, szachraj, kawalarz, wielbiciel dobrych trunków i cygar, pobierający od szeregowych opłaty za podglądanie biorących prysznic pielęgniarek”. Jako fan serialu, którego główną gwiazdą był Alan Alda, pragnę zauważyć, że Radar był… prawiczkiem gustującym w soku winogronowym.

(o)(o)

Piotr Jagielski: Grunge. Bękarty z Seattle (premiera 22 listopada 2023). Do nabycia w formie papierowej, jako e-book i MP3

ritual device – henge [1993] / ryan weideman

facebook

discogs

linki w komentarzach / links in comments

Zespół z Omahy ma na koncie split z Killdozer, a gdy wpiszemy w wyszukiwarce „ritual device”, pojawia się odnośnik do płyty Tad, God’s Balls. No i w sumie Ritual Device brzmi jak połączenie Killdozera z grunge’em, najbardziej z Nirvaną, a wokal czasem każe myśleć o Mudhoney. Twórców Henge chyba nikt grandżowcami nie nazywał – byli na to zbyt mało popularni; termin „grunge” zarezerwowany był dla zespołów z Seattle i paru z innych miast, którym udało się załapać na modną etykietę.

Jedyny studyjny LP Ritual Device został nagrany w składzie: Eric Ebers (grał też w Ravine) – perkusja, Jerry Hug (Porn) – bas, Timothy Moss (Porn) – wokal, Mike Saklar (Ravine, No Blood Orphan, The Sun-Less Trio) – gitara. Rezcz zrealizował w domowym studiu Steve’a Albiniego David Wm. Sims, znany chociażby z The Jesus Lizard.

Oprócz Henge Ritual Device ma na koncie więcej niż przyzwoitą koncertówkę Trademark of Quality Years (1995, Ant Records; jak słychać, wokalista nie należy do nieśmiałych osób)

…split z Mousetrap (co ciekawe, na tej płytce Mousetrap gra jako El Fino Imperials, a Ritual Device jako Gacy Landscaping) i trzy single. Przynajmniej tyle pokazuje Discogs. O, RYM podowiada jeszcze taką oto składankę.

Henge wyszła w Redemption Records (jej założyciel, Ryan Kuper, zmarł w 2017 r.). Nie jest to wybitny materiał, ale ma coś w sobie. To porządna dawka surowego rokendrola. Jest w graniu Ritual Device coś może nie wulgarnego, ale wzbudzającego respekt. Są jak goście, którym co prawda barman mówi, że już zamyka, ale pozwala spokojnie dokończyć piwo.

(o)(o)(o)

Ryan Weideman – nowojorczyk, który w latach 1981-2016 pracował jako taksówkarz i wykorzystał ten czas na robienie zdjęć. Pracowałem kiedyś w pobliżu postoju taksówek, ale wątpię, by któryś złotówa poszedł w ślady autora książki In My Taxi: New York Taxi After Hours. Cóż, przydworcowi taksiarze bywali żywym dowodem na to, iż stereotypy mogą być prawdziwe.

Nagradzany, wystawiany w muzeach (jest też twórcą litografii) – klasa. OK, koniec tego wikipediowania, czas na fotki:

Nowy Jork, taksówka – trudno nie mieć tego skojarzenia:

avecaesar – long story short vol​.​I [2018]

bandcamp

facebook


AveCaesar i groupie w środku

Ani słowa o grunge’u… Ani słowa o grunge’u… Ani słowa o grunge’u…

Co ja poradzę, że AveCaesar jednoznacznie kojarzy się mi z tym gatunkiem muzycznym (wiadomo, samo istnienie takowego gatunku muzycznego to kwestia dyskusyjna), choć przecież „Long Story Short vol.I”, mimo że to jedynie cztery piosenki, płynnie przemieszcza się po paru innych stylach. Nakierowuje mnie tak, a nie inaczej również ten cobainowski odrobinę, bardzo dobry zresztą wokal… Mnie się AveCaesar podoba, a mam wrażenie, że się z tego tłumaczę.

(Właśnie słyszę z boku, że może przy pierwszym odsłuchu to brzmi grunge’owo, ale przy drugim już nie, więc mam się trochę wysilić).

„Long Story Short vol.I” to cztery udane, rewelacyjnie brzmiące numery. Nazwijcie je jak chcecie. (W pierwszym mamy cytat ze „Stalkera” Tarkowskiego, tego od słów: „Umarł Mao Zedong. Błahostka, ale przyjemna”).

Więcej napiszę, jak wydadzą nowy LP. Obiecuję nie użyć słowa „grunge”.

katie caulfield – mutual dreaming [music is the weapon; 2018]

bandcamp

facebook

instagram

mitw

Zaczyna się zaskakująco. „Mutual Dreaming I” to udane nawiązanie do amerykańskiego post-rocka z lat 90.: Storm & Stress oraz innych kapel, które dekonstruowały rockową formę za pomocą tradycyjnego zestawu instrumentów.

Katie Caulfield nie idzie jednak w tę stronę. Muzyka staje się bardziej poukładana, porządkowana również przez wokal. Z początkowego, kontrolowanego chaosu wyłania się tzw. alternatywny rock (dość koszmarne określenie, w sumie mówiące niewiele, pod które można wszystko podpiąć, ale wydaje się mi, że adekwatne i chyba każdy wie, o co mi chodzi), przywodzący na myśl chociażby – nie jest to szczególnie oryginalne skojarzenie – Sonic Youth czy Rein Sanction. Da się też usłyszeć naszą Kristen. Tak, płyta jest mocno osadzona w latach 90., co słychać chociażby w lekko nirvanowym zamykaczu „Mutual Dreaming III (Katie’s Death”).

Jest w tym materiale coś, co cechowało inne tegoroczne wydawnictwo Music is the Weapon, również opisywane niedawno przeze mnie Good Night Chicken: pewna niekonkretność, brak spójności, który sprawia, że jednym razem można się „Mutual Dreaming” niemal zachwycić, a drugim – zdziwić, że muzyka przestała grać i nie pamięta się żadnego dźwięku.

Być może jednak ten fakt pozwolił mi docenić nową płytę Katie Caulfield, dając jej kilka szans, nie potraktować jej jako jednej z wielu.

Gitarowe spiętrzenie w „Wedding”, „Baloon” brzmiący jak Bailterspace w najlepszych momentach, niby nudnawa „Wzajemność”, w której nagle, około szóstej minuty pojawia się świetna gitara, a sam utwór przy końcu zupełnie się zmienia… Jest czego słuchać.

„Mutual Dreaming” (zdecydowany krok do przodu w porównaniu z udaną przecież „Sow-thistles” z 2015) świetnie brzmi, co nie jest oczywiste w przypadku polskich kapel. Gitary są bardzo dobrze nagrane (basowi i bębnom też niczego nie brakuje), a wokal nie jest tu najważniejszym instrumentem.

W kwietniu będę mógł sprawdzić to, jak Katie Caulfield sprzedaje na żywo swój pomysł na granie. Co prawda jej katowicki koncert koliduje z JazzArt Festival, ale na szczęście nie w tym dniu, gdy grają Zu czy Fire! Orchestra.

where is jerry – bang! bang! [2017]

whereisjerry.pl

(pod tym adresem znajdziesz rownież odnośniki do Facebooka czy Bandcampa)

Najnowsza płyta gdańskiego zespołu zdaje się chcieć przypominać czasy, gdy piwo i dziewczyny lepiej smakowały, a po przyjściu do domu można było włączyć telewizję i się nie porzygać. Czyli, jak dla mnie, zamierzenie idealne.

Problem w tym, że są na „Bang! Bang!” fragmenty zarówno dobre – kiedy np. gitara brzmi świetnie (za tę, co się pojawia w 30 sekundzie ostatniego – najlepszego – numeru, dałbym się pokroić) – jak i nijakie. Słucham właśnie piosenki „Stereoscope”, która jest dobrym tego przykładem (choć w niej akurat więcej dobrego).

Podobnie jest z wokalem, który – chyba lepszy niż na wcześniejszych wydawnictwach – czasem brzmi do rzeczy, a czasem irytuje.

No więc ta mieszanka grunge’u (?) i tzw. alternatywnego rocka wzbudza we mnie ambiwalentne odczucia, ale chętnie posłucham kolejnego materiału Where is Jerry. O ile Vreen po takiej (pseudo)recenzji mi go przyśle.

PS Okładka, jak zawsze, zajebista.

avecaesar – growing [2017]

10fuckingstars-wordpress-com

facebook

W długim wywiadzie, którego udzielił mi Radek Sławuta, perkusista AveCaesar (ukaże się w lutowym numerze pisma „Teraz Rocku”), usłyszałem, że jego zespół nie gra grunge’u.

No nie wiem. Wystarczy, że wchodzi wokal w pierwszym numerze, „Silence for volunteers”, i ja z miejsca słyszę grunge, Nirvanę, te klimaty. To żaden zarzut. Zespół Cobaina, Grohla i Novoselica był jednym z najwybitniejszych w historii, a AveCaesar to żaden post-grunge-chujwieco-revival, lecz szczerze brzmiąca, autonomiczna propozycja.

Zespół czerpie z najlepszych tradycji amerykańskiego, gitarowego grania. „Growing” przypomina mi nie tylko o wspomnianej Nirvanie, ale też chociażby o melancholijno-depresyjnym rocku Rein Sanction. Gitara brzmi czasem też wręcz emowo. Gdy jest skontrastowana z gęstymi bębnami, daje to fajny efekt.

Pisząc o wcześniejszym materiale wrocławian, „Training for utopia”, trochę narzekałem na to, że nie ma basu. Tym razem nie przeszkadza mi jego brak. Może nawet bez niego muzyka AveCaesar brzmi bardziej surowo i oryginalnie.

Można się przyczepić, że nie ma na „Growing” żadnego hitu (najbliżej tego miana mógłby być zamykający album „Youth Diving”), ale wiadomo: lepsza płyta z ośmioma udanymi, równymi numerami niż z jednym „Smells Like Teen Spirit” i siedmioma kasztanami.

Bardzo dobry materiał.

***

Premiera „Growing” nastąpi 17 lutego. Na Bandcampie można ściągnąć za darmo albo kupić za co łaska poprzednią płytę.

truly – heart and lungs [1991] / sean marc lee

10fuckingstars.wordpress.com

linki w komentarzach / links in comments

facebook

discogs

10fuckingstars.wordpress.com

Nie słuchałem tego zespołu chyba z 25 lat. Ostatnio trafiłem na niego podczas odsłuchu składanki wydanej przez Sub Pop – „Revolution Come and Gone”. Tego było mi trzeba, zwłaszcza jednego z moich ulubionych numerów – tytułowego „Heart and Lungs”.

Strona internetowa Truly nie działa, z martwego majspejsa – jak to z martwego majspejsa – trudno się czegokolwiek dowiedzieć, ostatni wpis na fejsie z 2015 roku… No ale ponoć wciąż grają. Zapowiadana nowa płyta, do tej pory nie ukazała się.

W tamtych czasach gitary pięknie chodziły. Truly, Rein Sanction to moja magdalenka.

***

Sean Marc Lee

1

2

3

4

5

6

avecaesar – training for utopia [so high records, 2015]

10fuckingstars.wordpress.com

bandcamp

„Zasługujemy na recenzję? Punk i tak umarł” – w ten sposób zaczepił mnie wrocławski zespół AveCaesar. Podoba mi się optymizm zawarty w tym zdaniu, ale sam mam czasem wątpliwości, czy to prawda.

Umarł punk, umarł też grunge (ten to już w ogóle). A AveCaesar gra właśnie grunge (jeden z kawałków z „Training for utopia”, „Puristic homeland”, przypomina chwilami nawet „When Tomorrow Hits” Mudhoney). Obawiam się, że płyta może przejść bez echa, wszak Kurt Cobain wydał nowy album.

Dobrze się tego słucha. Podczas pierwszych dwóch razów z AveCaesar miałem skojarzenie z Rein Sanction, co należy potraktować jako komplement. Mankamentem może być brak basu – z nim muzyka AveCaesar chyba brzmiałaby lepiej.

Nie wiem, czy kiedyś wrócę do tej płyty, ale jeżeli wysłuchałem czegoś co najmniej trzy razy (czwarty, tak mi się wydaje, też będzie), znaczy to, że jest to godne uwagi. Albo że nie mogę uwierzyć, jak bardzo jest chujowe. Jeżeli chodzi o AveCaesar mówimy o pierwszym przypadku.

lunapar – lunapar [2014]

10fuckingstars.wordpress.com

bandcamp

facebook

Na prośbę znajomego napisałem kilka słów o płycie zespołu Lunapar. Do przeczytania na wsa.org.pl

crunt – crunt [1994] / gregg segal

10fuckingstars.wordpress.com

linki w komentarzach / links in comments

crunt1

zespół z trance syndicate, w której katalogu widnieją tak wspaniałe nazwy jak distorted pony, johnboy czy pain teens.

crunt tworzyli kat bjelland (babes in toyland), stuart gray (lubricated goat) i russell simins (jon spencer blues explosion). bjelland i gray byli małżeństwem. gdy się rozstali, crunt się rozpadł. ponoć przyczyną był romans graya z kristen pfaff. redakcja 10fs nie pochwala, aczkolwiek rozumie.

ta płyta co prawda nie wznieci pożaru, ale jej zawartość to solidny „alternatywny rock” lat 90. z grunge’owymi naleciałościami (co zrozumiałe). a ja lubię lata 90. muzyka była fajniejsza, filmy były fajniejsze, dziewczyny były fajniejsze itd., itd.

***

gregg segal. lubię taki zamierzony kicz. gość robił też zdjęcia amerykanów pozujących na tle śmieci, które były przyczynkiem do jakichś lewackich rozkminek o konsumpcjonizmie (na końcu jedno z nich). jebać lewaków. od jakiegoś czasu bardziej mi działają na nerwy niż tzw. prawicowcy.

1

2

3

4

5

6

Wiersz doraźny

Wkurwić lewaka, obśmiać mentalnego pedała:
całe moje zadanie. A wieczność natychmiast
pyta: „A co ze mną?”. Poczekaj, kochana.
Bo przyjdzie czas na wieczność,
lecz najpierw koniecznie
obśmiać lewaka, wkurwić mentalnego pedała,
niska poezja, niewielkie zadania.