Gdy zbliżałem się do końca książki Piotra Jagielskiego, w mojej głowie nie leciał żaden z grunge’owych hitów, lecz Mixed Emotions Stonesów.
(o)(o)
Takie właśnie, mieszane, uczucia miałem podczas lektury nowej pozycji z „Serii Amerykańskiej” Wydawnictwa Czarne, noszącej tytuł Grunge. Bękarty z Seattle. Z jednej strony – czytało się ją bardzo dobrze, z drugiej – zastanawiałem się, czy ta książka jest w ogóle potrzebna?
Wpierw jednak, nim padnie odpowiedź na to pytanie, zdjęcie specjalnie dla Andrzeja Stasiuka. A na nim Kurt Cobain nie znęcający się nad kotem:
Grunge to nie jest tłumaczenie dzieła jakiegoś amerykańskiego dziennikarza, to rzecz polskiego autora, wspomnianego wyżej Piotra Jagielskiego, dziennikarza podejmującego w swych książkach (Legia mistrzów, Bird żyje [Charlie, nie Larry], Święta tradycja, własny głos) tematy muzyczne i sportowe. Jest kibicem Manchesteru United, więc należy mu życzyć wytrwałości i pogody ducha.
(o)(o)
Bękarty to produkt udogodnień współczesności. Jagielski nie musiał wybrać się w daleką podróż do Seattle ani wydawać grubej kasy na zaoceaniczne rozmowy telefoniczne. Dzięki internetowi i pomocy m.in. Artura Rojka, który od lat ma dobre relacje z ludźmi z Sub Popu, urodzony w 1986 r. autor mógł pogadać z tak znaczącymi dla Seattle sound postaciami, jak Mark Arm z Mudhoney czy założyciele Sub Popu Bruce Pavitt i Jonathan Poneman, ale też z tymi, którym sława i pieniądze przeszły koło nosa, niekoniecznie z powodu przedawkowania, by wymienić tu Kevina Wooda, starszego brata sławniejszego Andy’ego (Malfunkshun, Mother Love Bone), który nie trafił nawet do „Klubu 27” (dożyl zaledwie 24 lat).
To, oczywiście, żaden zarzut. Pewnie romantyczniej byłoby udać się w długą drogę śladami grunge’owej rewolucji i pogadać z jej bohaterami na miejscu. No, ale tu już mogę co najwyżej powiedzieć sam do siebie: „To się udaj”.
(o)(o)
Rocznik 86, czyli Jagielski – jak sam zresztą przyznaje – urodził się zbyt późno, „by przeżywać ukazywanie się kolejnych płyt zespołów z Seattle, oglądać, jak grunge podbija świat nie tylko muzyką, ale także stylem ubioru”. Tak więc nie ma tu żadnych kombatanckich wspomnień, o które ja mógłbym się już pokusić, pamiętając, jak na przerwie w ogólniaku gadaliśmy o samobójstwie Kurta Cobaina albo o tym, z jakim przejęciem Maciej Chmiel w trójkowej Ręce boksera puszczał premierowe utwory z nadchodzącej płyty Nirvany In Utero – Scentless Apprentice i Serve the Servants. Tak, było w tym coś podniosłego. Podobnie jak przy prezentacji piosenek Porno for Pyros. Złote czasy radia.
Czy coś to zmienia, że Jagielski był za młody na to, by śledzić na żywo grunge’ową rewoltę? Chyba niewiele. Opisuje zdarzenia, cytuje innych, daje im mówić, nie dodaje niczego od siebie. Żadnej „postgrunge’owej” perspektywy tu nie ma. Szkoda.
(o)(o)
Tak bardzo przyzwyczaiłem się do tego, ze dzisiejsze biografie to tzw. historie mówione, że z miejsca poczułem lekkie rozczarowanie, iż Grunge takową nie jest. Oczywiście, mamy tu mnóstwo wypowiedzi udzielonych samemu Jagielskiemu, jak i tych cytowanych z innych książek czy magazynów, ale jest to „normalna” biografia. Wpierw było lekkie rozczarowanie, potem myśl, że może to i dobrze, bo nawet oral histories mogą się w końcu znudzić.
(o)(o)
No więc czytam dość szybko i z przyjemnością, ale co chwilę jedna rzecz nie daje mi spokoju. W głowie pojawia się pytanie: skoro znam Everybody Loves Our Town: An Oral History of Grunge Marka Yarma, rzecz naprawdę wybitną, którą – jeśli nie zna się na tyle dobrze angielski, by zmierzyć się z oryginałem – warto przeczytać nawet w polskim, pełnym błędów językowych wydaniu Kagry, to po co właściwie tracić czas na to, co napisał Jagielski?
Historie są niemal te same. Może tylko wątek ze wspomnianym bratem Andy’ego Wooda, olanym przez kolegów, który chyba do dziś rzeźbi jako Malfunkshun, jest czymś, czego nie było we Wszyscy kochają nasze miasto. W każdym razie nie pamiętam tej postaci z książki Yarma.
(o)(o)
Choć zastanawiałem się, czy przy Bękartach nie trzyma mnie wyłącznie darmowy egzemplarz, to jednak wychodzi na to, że po raz kolejny dałem się ponieść tym samym historiom. Takim jak ta Marka Lanegana, który nie radząc sobie z agresją po pijaku, poszedł w heroinę, by się wyciszyć. Albo Kurta Cobaina i jego kompletnego nieradzenia sobie ze sławą. Wiadomo, jak to się skończyło. Znamy to na pamięć. Zresztą jeden z najbardziej zapadających w pamięć fragmentów to ten, w którym czytamy, jak wokalista Nirvany prosi kogoś, by wyłączył klip Smells Like Teen Spirit, lecz p chwili ze zdziwieniem stwierdza, że wciąż słyszy swój śpiew – z samochodu przy hotelu.
Tym, którzy nie znają książki Wszyscy kochają nasze miasto, polecam Bękartów -jako wstęp do prawdziwego arcydzieła historii mówionej. Jeśli syn, córka, młodszy brat czy siostra chcą wiedzieć, z czym się je ten cały grunge, można im polecić Jagielskiego – też jako aperitif przed właściwym posiłkiem. A jeżeli ktoś zna już doskonałą robotę Yarma, może sobie Grunge darować. Chyba że, jak ja, lubi słuchać tych samych kawałków.
(o)(o)
Zastanawiam się, ile dziś znaczy dla mnie grunge. Nirvana to wciąż jeden z moich ulubionych zespołów. Bardzo lubię parę kawałków Mudhoney. Słuchałem wczoraj 8-Way Santa Tad – gdzieś tak do połowy z dużą przyjemnością. Nie zmęczyłem pierwszej płyty Skin Yard.
Czyli nie znaczy bardzo dużo. Ciekawe więc, dlaczego aż tak lubię o nim czytać.
PS Nadajnik wskazuje również błędy, które pojawiają się w książce. Sam nie jestem w tym dobry – mam kiepską pamięć i nie mam natury encyklopedysty. Jena rzecz jednak rzuciła mi się oczy. Autor pisze: „Grany [w serialu M.A.S.H – dop. 10fs] przez Gary’ego Burghoffa kapral «Radar» O’Reilly to zgrywus, szachraj, kawalarz, wielbiciel dobrych trunków i cygar, pobierający od szeregowych opłaty za podglądanie biorących prysznic pielęgniarek”. Jako fan serialu, którego główną gwiazdą był Alan Alda, pragnę zauważyć, że Radar był… prawiczkiem gustującym w soku winogronowym.
(o)(o)
Piotr Jagielski: Grunge. Bękarty z Seattle (premiera 22 listopada 2023). Do nabycia w formie papierowej, jako e-book i MP3