coagulant – map of the dusk until its replacements / fabriker [101] – delirus-a [antenna non grata; 2023]

antenna non grata

coagulant

fabriker [101]

Gdy ta stara kurwa – praca (nazwana przez Philipa Larkina nieco subtelniej i z pewną czułością „starą ropuchą”: „Weź mnie, stara ropucho, pod ramię; / Drepczmy razem ku cmentarnej bramie” – tłum. Stanisław Barańczak) zabiera pół dnia, a potem w domu pięć kotów upomina się o swoje, trudno znaleźć czas, by parokrotnie dokładnie wysłuchać (po to, aby uczciwie zrecenzować) album mający 72 minuty i i 40 sekund, składający się z dwóch kompozycji, z których jedna trwa 38 minut i 40 sekund, druga – równe 34 minuty. Trudno nawet wtedy, gdy chodzi o może ulubionego – nie licząc Williama Basinskiego, on jest ponad wszystkimi – artystę okołambientowego.

Tak, mam słabość do Fabia Kubica, odkąd poznałem w ubiegłym roku jego płytę Archival Recordings for Paolo Monti. Ale zacznijmy od kogoś innego.

Kamil Kasprzyk to, podobnie jak Kubic, dość płodny artysta. Gdy dodawałem delirus-a do Discogsa, okazało się, że to już jego trzecia tegoroczna płyta podpisana jako „Fabriker [101]”.

Wish You the Fucking Rot, Hate Me, Vulgar Sexophile… Tytułów kawałków – gdybyśmy nie znali wydawcy i nazwy projektu – można by użyć jako zagadki: „Co za muzyka poleci z głośników – death metal czy noise?”. Dzięki Vulgar Sexophile pewnie większość postawiłaby jednak na to drugie. I miałaby rację, jak Terlik w sprawie Wojtyły.

Ma się ochotę (tzn. ja mam) podkręcić głośniki na full, gdy leci delirus-a – w tych bardziej radykalnych brzmieniowo momentach (czyli przez większość płyty). Na koniec zostajesz z bólem głowy, ale przyjemnym – jak po whiskey, nie po tyskim. Proszę wybaczyć to porównanie, ale jestem w trakcie czytania książki o debilach z Mötley Crüe i odzywa się we mnie wieśniacki rokendrolowiec.

Są też momenty dające wytchnienie – bardziej, nazwijmy to, drone’owe. Fajny jest początek płyty – jakby Kasprzyk chciał zacząć spokojnie, ale po chwili musiał się zacząć powstrzymywać przed próbą ogłuszenia Bogu ducha winnego słuchacza. A może cały ten album jest ścieżką dźwiękową do zachowania osoby, która powstrzymuje się przed zrobieniem komuś krzywdy?

Co tam jeszcze? W Hate Me jest trochę tak, jakby Thurston Moore gościnnie zagrał na gitarze.

Świetna rzecz. Posłuchajcie choćby, jak Fabriker [101] pięknie „smaży” w ReExecution (przez prawie 14 minut). Aha, oczywiście – jak zawsze w trakcie słuchania elektroniki – pomyślałem parę razy o Pan Sonic. Nawet gdy Fabriker [101] brzmi niemal jak Blanck Mass (Failed Experiment).

Miało być wpierw o Coagulant, było o Fabriker [101], ale bierzmy się już za mego ulubieńca.

Fabio Kubic to gość, dla którego mógłbym przełamać fobię społeczną, żeby przybić z nim piątkę. Dzięki niemu znów mogę cieszyć się czymś, co pewnie znajdzie się na koniec roku w moim zestawieniu ulubionych płyt.

Pierwszy utwór, Nautical, to horror ambient, który w każdej chwili mógłby przerodzić się w noise, ale tego nie robi. Soundtrack do niemal 39-minutowego krótkiego metrażu Davida Lyncha (ale banał z mojej strony). Oczywiście opinia, że to noise, który łatwo mógłby stać się ambientem, jest w pełni uprawniona.

Drugi, Astronomical, to ambientowy kosmiczny trip. Jeżeli delirus-a Fabriker [101] jest soundtrackiem dla kogoś, kto powstrzymuje się przed przekroczeniem jakiejś granicy, to drugi utwór na Map of the Dusk Until Its Replacements najpierw opowiada o gościu, który chce zrobić to samo, lecz potem postanawia polecieć w kosmos.

Najpierw bardziej podchodził mi klimat „żeglarski” (to raczej żeglowanie po kosmosie niż po Bałtyku), teraz chyba „astronomiczny”. Oba niepokojące światy wygenerowane przez Kubica wolę obserwować z daleka.

Można sobie wpierw włączyć Kasprzyka, a potem Kubica, którego muzyka może dać po delirus-a wytchnienie. Inna sprawa, że klimat Map of the Dusk Until Its Replacements jest na tyle niepokojący, że to może być takie wytchnienie, jak obejrzenie po filmie wojennym dramatu psychologicznego.

***

Mamy kwiecień, a Antenna Non Grata wydała już osiem płyt. Mają rozmach.

coagulant – archival recordings for paolo monti [antenna non grata; 2022]

coagulant

antenna non grata

Ambient to zapieczone gówno – można w ten sposób nawiązać do retoryki Charlesa Bukowskiego (nie wiem czyje to tłumaczenie), który tak wyraził się na temat Karola Marksa.

Miliard płyt z muzyką, którą możesz sobie puścić do roboty przyniesionej do domu, do czytania książki czy czego tam jeszcze, ale jeśli potraktujesz ją jako danie główne – umrzesz z nudów. Ambient to zazwyczaj ściema.

Zdarza się jednak, że muzyka, którą można w ten sposób – jako ambient – otagować, wyróżnia się, wchodzi w łeb jak najlepszy szlagwort, najbardziej nośny refren. I właśnie tak na mnie działają „hipnotyczne drone’y” Coagulant. (A niedawno Zguba).

Oczywiście można się posprzeczać o to, czy te nagrania można podciągnąć pod ambient. Według mnie – tak. Choć myślę, że noise ambient to najlepsza łatka.

Coagulant to „konceptualny projekt soundartowy”, wymyślony w 1998 r. przez Fkdrone, a obecnie prowadzony przez Fabia Kubica (pewnie to jedna i ta sama osoba). W notce na temat muzyki zawartej na opisywanej pozycji fonograficznej kluczowe jest dla mnie właśnie określenie „hipnotyczne drone’y”. Bo muzyka zawarta na tym CD to właśnie takie hypnotic drones; wspaniale narastające (choć dające też na chwilę wytchnienie), wbijające się w czaszkę. To muzyka pozbawiona przestojów, nudy, niepotrzebnych urozmaiceń. 33 minuty pieszczenia zmysłów.

„Archival Recordings for Paolo Monti” to nie ambient kojący, raczej coś, co na potrzeby nagrań (albo przy innej okazji) Les Vampyrettes – projektu Holgera Czukaya i Conny’ego Planka – zostało nazwane horror ambientem.

Słuchałem tej płyty kilka razy; w różnych sytuacjach, przy odmiennych nastrojach; po to, by się przekonać, czy pierwotny zachwyt nie był jednorazowy. Nie był. Płyta Coagulant za każdym razem działa (od pierwszego odsłuchu – jak wspomniałem – co też jest dla mnie ciekawe, bo zazwyczaj potrzebuję czasu, by „wejść” we wcześniej niesłyszaną muzykę) na mnie w ten sam, intensywny sposób.

Jest to pierwsza rzecz tego „projektu soundartowego”, którą miałem okazję poznać. No i – jak się obawiałem – Coagulant wydał kilkadziesiąt płyt. Pół żartem, pół serio: oby okazały się gorsze od „Archival Recordings for Paolo Monti”, bo nie wiem, czy mam czas, żeby w to wszystko wsiąknąć.

***

Muzyka oraz opracowanie graficzne poświęcone zostały pamięci wielkiego włoskiego fotografa Paolo Montiego (1908-1982). Zdjęcie zdobiące okładkę (w czasach coraz powszechniejszych ułatwień dla osób niedowidzących tak nieczytelne napisy, jakie widzimy [?] na niej, uważam za skandal), którego autorem jest sam Fabio Kubic, chyba nawiązuje do twórczości urodzonego w Novarze artysty.

Włączyć Coagulant i oglądać prace Montiego – takie połączenie musi dać satysfakcję.

(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)

„dziękujemy rodzicom za to, że nie ulegli pokusie aborcji” – podsumowanie 2020, cz. I

Powoli żegnamy ten pojebany rok. Oto jego szalenie potrzebne podsumowanie.

***

Zacznijmy od najlepszej okładki. W zeszłym roku była to „High Anxiety” Oozing Wound (to również moja ulubiona płyta 2019; szkoda, że Thrill Jockey tak kiepsko wydał winyl), w tym zdecydowanie wyróżnia się obrazek ze „Still Laughing” GAG (swoją drogą, bardzo dobra rzecz). OFF Festival 2018, „Tylko kiedy się śmieję”.

***

Zanim wymienię swoje ulubione (niekoniecznie najlepsze) płyty 2020, słówko o rozczarowaniach. Na pewno nie wrócę do dziwadła, które wydali wspomniani Oozing Wound. Daniel Blumberg po fantastycznej „Minus” przynudził na „On&On”. June of 44 wydali nowe wersje starych kawałków (w tym dwa potrzebne jak relaxy na Wyspach Kanaryjskich remixy) – jakieś to mięciutkie, zwłaszcza wokal; przykra niespodzianka. Wacław Zimpel oczywiście super, ale wciąż czekam na coś, co podejdzie mi tak bardzo, jak „Lines” czy LAM. Coriky mnie nie rozczarowało, bo nie licząc Ataxii, nie podchodzą mi rzeczy, które nagrywają byli członkowie Fugazi. À propos Ataxii, John Frusciante znów nagrał średnio fascynującą, elektroniczną płytę. Nie dał też wiele radości Thurston Moore, ocierający się o autoplagiat na „By the Fire” – gdy leci „Hashish”, czekam, aż dryblas z Florydy zacznie śpiewać „Sunday comes alone again…”. OK, koniec.

Pewnym – bo niewiele się spodziewam – rozczarowaniem jest postępujący upadek dziennikarstwa muzycznego. Do jego głównego atrybutu, nudy, doszedł kolejny: polityczna poprawność. Oto dziennikarz „Polityki” kończy recenzję płyty Siksy puentą: „Jeśli wam się podoba, to właśnie o to chodziło. Jeśli wam się nie podoba – tym bardziej”. Tak więc, czytelniku miły, jeśli nie cieszy cię wyżej wzmiankowana pozycja fonograficzna, to nie dlatego, że jest pretensjonalnym, asłuchalnym gniotem – po prostu masz, chłopie (damy, jakżeby inaczej, a priori lubią Siksę), problem ze sobą, z kobietami, może chciałbyś wstąpić do Straży Narodowej. Wspaniała dialektyka. Niech już ten dziennikarz zostanie lepiej przy wygłaszaniu laudacji dla Dawida Podsiadły.

Nie ma już – poza wyjątkami – gdzie poczytać o muzyce. Tak jak nie ma gdzie poczytać o piłce nożnej.

À propos czytania, oto trzy najlepsze książki o muzyce, jakie zmęczyłem w tym roku:

Pisałem o drugiej i trzeciej.

Aha, była jeszcze „Please Kill Me”, ale ona wyszła u nas wcześniej, w 2018.

***

OK, oto ulubione płyty:

(o)

lottohours after [endless happiness; 2020]

Najlepsza płyta najlepszego obecnie zespołu.

recenzja

(o)(o)

titanic sea moonexit no. 2020 [fonoradar records; 2020]

Bałem się rozczarowania, jednak okazało się, że panowie nagrali fantastyczny materiał. Koncert TSM we Wrocławiu był ostatnim, jaki zobaczyłem w 2020, i jednocześnie najlepszym. Gdyby nie było kowidu i zaliczyłbym więcej występów artystycznych, pewnie i tak sztuki tria Dudziński – Sulik – Szymański nikt by nie przebił.

Tu miał się pojawić wtręt na temat niedoszłego wydawcy TSM, ale nie lubię kopać, więc omijam temat.

(o)(o)(o)

próchnoniż [gusstaff records; don’t sit on my vinyl; 2020]

Zespół, mam wrażenie, niedoceniany. Wierzę, że kiedyś to się zmieni.

recenzja

(o)(o)(o)(o)

świetliki – wake me up before you fuck me [karrot komando; 2020]

Pod tym niespodziewanym tytułem kryje się kontynuacja ponuractwa „Sromoty”, w tym trzy mocne, depresyjne szlagiery („Monochron”, „Welocyped”, „Śmiertelne piosenki”). Gdyby jeszcze ta płyta została lepiej nagrana… Wydanie z pretensjonalną pocztówką zamiast tekstów.

Ale za to piosenka roku:

I fragment wywiadu roku:

(o)(o)(o)(o)(o)

brainbombscold case [skrammel records; 2020]

Seryjny morderca jest zmęczony, wręcz cierpiący („In sunshine or rain / I don’t go out / I’m in pain”), ale wciąż wwierca się w czaszkę.

(o)(o)(o)(o)(o)(o)

geldbeyond the floor [iron lung records, static shock records; 2020]

Choć zdarzają się wyjątki (pierwszy przykład, jaki przychodzi mi do głowy, to Torpur), polski punk muzycznie wciąż stanowi pojarocińską, dezerterową traumę, tekstowo zaś uskutecznia moralizatorstwo, które za serce może chwycić co najwyżej albo jednostkę co prawda dorosłą, lecz niezbyt żwawą intelektualnie, albo małego Jasia odmrażającego uszy na złość mamie.

Czy punk musi być drętwy? Czy Szymek musi się zgadzać z Krzychem, sprawdzając po drodze, co myśli Darek i inne GWpunki? Niekoniecznie, o czym świadczy pierwsza z brzegu płyta Iron Lung Records. Chociażby tegoroczny materiał australijskiego GELD. Wpierdol. Aha, to nie jest „album pierwszy z brzegu”, to doskonała płyta.

(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)

moron’s moronslooking for danger [slovenly records; 2020]

Gdy pierwszy raz włączyłem mp3 z tym materiałem, pomyślałem, że tylko omyłkowo zapisałem go w folderze do ewentualnych recenzji z polską muzyką. Moron’s Morons są zupełnie pozbawieni tutejszych smętnych przyległości, ale nie są podróbą: są autentyczni i pojebani. Garażowy punk najwyższej próby.

recenzja

(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)

sprainas lost through collision [flenser records; 2020]

Wehikuł czasu z LA. Trudno uwierzyć, że ten materiał nie jest znaleziskiem z lat 90. Jeden z nielicznych zespołów czerpiących garściami z tamtej dekady, który nie odstaje od najwybitniejszych przedstawicieli amerykańskiego, alternatywnego grania tamtych czasów.

(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)

the microphonesmicrophones in 2020 [p.w. elverum & sun, ltd., 7 e.p.; 2020]

Po kilkunastu latach Phil Elvrum nagrał znów coś pod szyldem The Microphones. Słyszałem, że nudzi i zamienił się w Kozelka. Po pierwsze – nie nudzi, po drugie – daleko mu do pretensjonalności byłego lidera Red House Painters.

(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)

dynasonic#2 [instant classic; 2020] / bootleg [czarny kot rec., dym recordings; 2020]

Ci to co chwilę goszczą u mnie na blogu albo na fejsie, więc wrzucę tylko linki do recenzji obu tegorocznych wydawnictw „klasyków dubwave’u”: „#2” i „Bootleg”.

***

2020 to również czas wielu wznowień. Mnie bardzo ucieszył winyl mojego ulubionego francuskiego zespołu Doppler, „Si nihil aliud”, wydany przez Bigoût Records. Trzeba było czekać na to 16 lat.

cdn.

3 x pointless geometry: bartek kujawski – psychomachia / qba janicki & obsequies – autolysis / aleksandra słyż – human glory

Planowałem wrzucenie postu z trzema nowymi wydawnictwami (miało to być info o tym, że te kasety wychodzą, nie recenzje) Pointless Geometry przed datą ich premiery, tj. 22 czerwca, lecz po raz kolejny zostałem pokonany przez potężną siłę od urodzenia kierującą moim życiem – czyli lenistwo.

Jeśli ktoś od czasu do czasu wpada na mój blog lub fejsa, wie, że awangardowa elektronika niekoniecznie jest czymś, co wrzucam na co dzień. Nie jest jednak też tak, że nie sięgam po coś innego niż Shellac i The Jesus Lizard. Jeżeli chodzi o muzykę „inną”, Pointless Geometry jest – obok Pawlacza Perskiego i jego sublabela Patalax oraz Szarej Renety – wydawnictwem, które znam najlepiej.

No to popatrzmy, co nam „independent label that specialises in tape releases of experimental electronic, electroacoustic and dance-esque music as well as audiovisual projects on VHS tapes” (wrzucam angielski opis, gdyż nie mam – choć intuicyjnie je rozumiem – pojęcia, jak w miarę zgrabnie przetłumaczyć na nasze słowo „dance-esque”) przygotował.

Po kliknięciu w imię i nazwisko/nazwę artysty przenosimy się na jego stronę, po kliknięciu w tytuł płyty – do Bandcampa.

Aha, wszystkie kasety (zwłaszcza „Autolysis”) mają piękne okładki.

Kupujcie, bo zaraz pewnie zabraknie.

Pointless Geometry prowadzą Justyna Banaszczyk (FOQL) i Darek Pietraszewski (VJ Copy Corpo).

(o)(o)

bartek kujawskipsychomachia

Bartek Kujawski (nagrywa również jako znany tu i ówdzie 8rolek) „łączy akustyczne i elektroniczne brzmienia w postmodernistyczną dźwiękową rzeźbę. To podróż w głąb własnej psychiki, pełna gwałtownych zwrotów akcji, wybuchów hałasu i ogłuszającej ciszy, a także momentów ogromnej wrażliwości” (cytaty z press-kitu lub Bandcampa). Bardzo podszedł mi angielski opis „Psychomachii”: „This is experimental music with club aesthetics at the core, filtered by Bartek’s bizarre mind”.

Nie ma lekko, o czym świadczą tytuły utworów: „Tripping over internal chaos”, „Emotional isolation”, „Self-made implosion”… Najtrudniejsza w odbiorze spośród trzech nowości Pointless Geometry.

(o)(o)

qba janicki & obsequiesautolysis

Qba Janicki to perkusista związany z bydgoskim Mózgiem. Człowiek, zdaje się, wybitnie zapracowany, dający radę w różnych konfiguracjach (ostatnio słuchałem Malediwów, które tworzy z Markiem Pospieszalskim) i gatunkach muzycznych. Scenę dzielił m.in. z Peterem Brötzmannem, Fredem Frithem i Jerzym Mazzollem, więc będzie miał o czym opowiadać wnukom. Obsequies pochodzi z Belgii, udało mi się znaleźć krótki, ciekawy wywiad z artystą. Panowie spotkali się podczas Air Warsaw (jest to projekt artystyczno-edukacyjny wrocławskiej fundacji Avant-Art).

„Autolysis” to „(…) wyraziste połączenie cyfrowej rzeźby dźwiękowej z przetworzoną perkusją. Budulcem tego masywnie brzmiącego albumu były improwizowane sesje, dopracowane przy pomocy zaawansowanych technologii aranżacji i produkcji. Artyści starają się stworzyć uniwersum zmiennokształtnych struktur, które rozwijają się w nieprzewidywalny sposób, nawarstwiając się i eksplodując z każdym oddechem”. Uff… O, to jest ładne: „Elektroakustyczny dźwiękowy organizm, który zjada sam siebie w celu autoregeneracji” – tak opisali obaj swą polsko-belgijską kolaborację.

Brzmi to co najmniej niepokojąco, ale… „Autolysis” przynosi najbardziej przystępne z opisywanych tu dźwięków, one są chwilami wręcz ładne. Być może jednak, jeśli takie słowa płyną z klawiatury takiego ignoranta jak ja, trudno uznać to za komplement. Tak czy siak, dzieła Qby Janickiego i Obsequies (Obesquiesa?) sprawiło mi najwięcej przyjemności spośród nowych rzeczy Pointless Geometry. Wciągający materiał, trafia do folderu z najciekawszymi płytami tego roku.

(o)(o)

aleksandra słyżhuman glory

Kończymy te krótkie notki informacją o więcej niż udanym debiucie Aleksandry Słyż – kompozytorce, inżynierce dźwięku oraz sound artist (czy jest polska, dobrze brzmiąca nazwa tej profesji?), oddając po raz kolejny głos wydawcy: „Na «Human Glory» słychać wyraźny podział na dwa modus operandi. Część BG to choreografia przełożona na język dźwięku za pomocą sensorów ruchu, a część MG składa się z majestatycznych, nasyconych syntezatorowych dronów”.

Bliżej mi do części MG. Muzyka na niej zawarta mogłaby zabrzmieć w kościele. Nie wiem, jakiej religii. Dziwnej, ale raczej przyjaznej ludziom.

próchno – niż [gusstaff records (mc), don’t sit on my vinyl (lp); 2020]

próchno

gusstaff records

don’t sit on my vinyl

Pewnie panowie nie przypuszczali, jak bardzo ponury, apokaliptyczny klimat ich muzyki będzie pasował do zaczynającej się wiosny 2020.

Dzięki debiutanckiej płycie Próchna stałem się fanem zespołu. To była jedna z rzeczy, jakie ukazały się w minionym roku. Bartosz Leśniewski, Artur Sofiński i Marcel Gawinecki grali na materiale wydanym przez Gusstaffa (CD, MC) i Don’t Sit On My Vinyl (LP) niełatwą do zaszufladkowania muzykę, w której wybrzmiewały echa industrialu, metalu, noise’u i pewnie czegoś jeszcze, co akurat nie przychodzi mi do głowy.

Epkę „Niż” (zapowiadał ją singiel „Śledzą nas”; jak się okazało – odrobinę odstaje od reszty) postrzegam jako trochę bardziej transową i jednocześnie bardziej noise’ową od poprzedniczki. Z przyjemnością słyszę tu echa Sutcliffe Jügend i Bodychoke (ale proszę się tym jakoś bardzo nie sugerować – jest kilka zespołów, które słyszę prawie wszędzie) – choćby w kapitalnym „Wietrze ze wschodu”, w którym pobrzmiewają też echa industrialnego post-punka Killing Joke.

Płytę nagrano w Studiu Cierpienie w Smarzykowie. Trzeba wspomnieć o doskonałej realizacji albumu, za którą odpowiadają Gawinecki i Sofiński (Marcel zrobił też miks, mastering – Maciej Miechowicz). Najlepiej słychać tę robotę („rytualne” bębny Sofińskiego to bodaj najmocniejszy punkt płyty) w zamykającym całość „Kim jesteś, po co przyszedłeś?”.

Tytułowy krzyk, w połączeniu z tym, co widzę za oknem i czytam w newsach ze świata, sprawia, że mam ciarki na plecach.

Próchno: „Niż” – 10 pierdolonych… powiedzmy, że gwiazdek. :)

(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)

Premiera winylu (wraz z kodem do pobrania plików) – 18 kwietnia (Don’t Sit On My Vinyl), podobnie kaseta (Gusstaff). Wysyłka „Niżu” zamówionego w preorderze – 5 kwietnia. Zapraszam na stronę Gusstaff Records.

nac/hut report – transmisja z przesilenia [crunchy human chldren; 2020]

bandcamp

facebook

Duet z wykupionym abonamentem – po raz czwarty na 10fs.

Ciekawiło mnie, czy wymiękną i nagrają coś bardziej przystępnego. Nic z tego – Jadwiga Taba i LM na „Transmisji z przesilenia” wciąż częstują słuchacza dziwną mieszanką, którą można określić jako połączenie poszarpanego noise’u (muzyka) z dream popem (wokal).

Nac/Hut Report dryfuje w moich ulubionych rejonach rodzimego undergroundu – jakby byli osobnym undergroundem. Pocieszam się, że nie jestem jedyną osobą, której to dziwadło się podoba.

Najfajniejszy fragment tej płyty to „Pogłosy”, kojarzące się mi z „Pure Phase” Spiritualized.

Niewiele jest zespołów jednocześnie i tak mało przystępnych, i nagrywających coś, co można uznać najzwyczajniej w świecie za ładne.

Drogę, którą idą Nac/Hut Report, może nie do końca wyznacza linia prosta, ale tereny wciąż te same. Ciekawe, czy na następnej płycie czymś zaskoczą, czy znów przyjemnie będzie się słuchać charakterystycznych dla nich dźwięków, czy może znudzą. Stawiam na to drugie.

(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)

michał olczak – zgubiłem się [glamour.label; 2020]

michał olczak – facebook

glamour – bandcamp

glamour – facebook

Na Bandcampie jest więcej linków. Nie będę wszystkich tu wrzucał, warto w każdy kliknąć.

„No, nie dziwne, że się zgubił” – mógłby ktoś sucho napisać – „skoro co pięć minut gra co innego”.

(o)(o)

To pierwszy materiał z Glamour, za który się wziąłem. Warto było.

(o)(o)

Na Bandcampie wszystko na temat „Zgubiłem się” zostało ładnie podane w punktach. Tak ładnie, że w sumie pisanie o tym materiale jest niemal nietaktem, więc będę się streszczał.

(o)(o)

Tej takiej raczej bardziej pojebanej muzyki lubię przed napisaniem recenzji przynajmniej raz posłuchać jadąc tramwajem. Tym razem, z wiadomych względów, musiałem sobie tę przyjemność darować.

(o)(o)

O tym, że Michał Olczak lubi poskakać z gatunku na gatunek, świadczy już pierwszy utwór, „Pociąg do Białegostoku”. Najpierw połączenie czegoś w rodzaju muzyki sakralnej z gotyckim porno (albo moja wyobraźnia poszła w dziwnym kierunku), potem kończy się to jazzem.

Albo wsłuchajcie się w kapitalne „Pruszkowskie lumpeksy” – dzieje się tu więcej niż podczas ostatniego meczu Liverpool – Atlético. Nie są to jednak jaja, pretensjonalne „zabawy ze słuchaczem”. Całość jest spójna.

„Zgubiłem się” to w sumie coś, co nazwałbym – upraszczając – surową, brudną elektroniką zmieszaną z (free)jazzowymi wstawkami.

(o)(o)

Wciągająca, dużymi fragmentami kapitalna płyta. Mój faworyt to przedostatni na płycie kawałek „Za dużo”. Nie zmieniłbym w nim nawet sekundy.

(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)

lech nienartowicz – wrażenia i mechanizmy & fischerle – α​-​ribbon [pawlacz perski; 2019]

pawlaczperski.org

pawlacz perski bandcamp

pawlacz perski facebook

fischerle

Pawlacz Perski to kasetowy label, założony przez Lecha Nienartowicza i Mateusza Wysockiego. Label, któremu mocno kibicuję i który ma w swym katalogu tak ciekawych artystów, jak Wojtek Kurek, Hubert Zemler czy Bachorze.

Po dziewięciu latach działalności Pawlacz zaprezentował podwójne wydawnictwo, na które składają się kasety jego założycieli: „Wrażenia i mechanizmy” Lecha Nienartowicza oraz „α-ribbon” Mateusza Wysockiego, czyli Fischerle.

„α-ribbon” (od niego zacząłem słuchanie) to, w uproszczeniu, połamane dub techno, czasem żenione z hiphopowym beatem. Dzieje się tu tyle, że polecam założyć słuchawki i zagłębić się w ten materiał.

Tym, którzy widząc słowo „techno”, z miejsca uprzedzili się do Fischerle, napiszę, że niektóre utwory na tym materiale mają taką strukturę, że mogliby je wymyślić panowie z Tortoise – w czasie, gdy byli awangardzistami post-rocka, nie dziś, gdy są przynudzającymi klasykami. Przyszło mi to do głowy już podczas otwierającego płytę „Inflatone”.

„Wrażenia i mechanizmy” Lecha Nienartowicza są dla mnie zbyt abstrakcyjne i zbyt trudne w odbiorze. Nie jest to zarzut (chyba, że wobec mnie samego), lecz zwykłe stwierdzenie faktu. Jednak coś wyniosłem ze słuchania tego materiału: otwierające go „Mechanizmy” przypomniały mi, że miałem iść pograć w ping-ponga. ;)

Wesprę się press-kitem. „»Wrażenia i mechanizmy« to album będący kolejnym etapem poszukiwań Lecha, rzecz – z jednej strony – korzystająca z osiągnięć muzyki konkretnej i melancholijnego ambientu, z drugiej – poprzetykana szczątkami rytmu i mikrozdarzeń dźwiękowych. Całość brzmi jak Rousselowski mechanizm, odsłonięty spod mchu przez jakieś plemię, które zaczyna posługiwać się nim na swój własny, niekoniecznie zgodny z przeznaczeniem sposób”.

Tyle od mądrych ludzi. Zapraszam do słuchania.

strętwa – dno / di.aria – life is a ping pong delay / the cold vein – duivelsmachine

Krótko o trzech płytach, którym poświęciłem trochę czasu. Lepiej krótko niż wcale? Oby.

I bardzo proszę przysyłać przynajmniej mp3.

strętwa – dno [plaża zachodnia; 2019]

Niepokojący noise, ale też przyjemniejsze, „plumkające” dźwięki. Jak napisał Patryk Daszkiewicz, odpowiedzialny w Strętwie (wreszcie jakaś porządna nazwa zespołu) za samplery i czarne myśli: „takie hałaśliwo-rozmyte rzeczy”.

„Dno” zgrzyta i niepokoi, ale też trochę koi. Najlepszy jest chyba ostatni numer, „Chimay”. Gdy go słucham, na zegarze na szczęście jest 8:14, w nocy bałbym się włączyć. A może otwierająca całość „Balbina”, kojarząca się ze schyłkowym Sutcliffe Jügend?

Muszę się wziąć za wcześniejsze wydawnictwo Strętwy, gdyż mi umknęło dwa lata temu wśród miliona nowych płyt.

(o)(o)

di.aria – life is a ping pong delay [gusstaff records, don’t sit on my vinyl; 2019]

Hania Piosik podesłała mi swój materiał (ładny tytuł!) i choć stwierdziłem, że dla mnie to za trudne, to zostałem przekonany do tego, by wspomnieć o nim na blogu.

Zaraz za trudne. Nie takich rzeczy się słuchało.

Widzę, że internet nie ugina się od ciężaru recenzji „Life Is a Ping Pong Delay” czy choćby wzmianek o płycie.
Szkoda. Nie jest to co prawda rzecz, którą można zanucić przy goleniu, ale też nie mamy tu do czynienia
z awangardą wywołującą pocenie się skóry.

Płyta Di.ARIi to raczej nie ping pong, ale dość wymagająca wspinaczka górska. Ambient, drone, mnóstwo
dźwięków, których opisać się nie da, nie wchodząc w wymądrzanie się i recenzencki autoerotyzm.

Osobiście, uważnie wsłuchując się w cały materiał, wyróżniam ostatni numer – „8”. Może dlatego, że przez ten dziwny, lekko straszący gdzieś w tle wokal, przyszło do mnie skojarzenie z Coil.

Brawa dla Gusstaffa i Don’t Sit On My Vinyl za to, że wydali „Life Is a Ping Pong Delay”.

(o) (o)

the cold vein – duivelsmachine [2019]

Całkiem przyjemny dla ucha noise rock. W The Cold Vein gra ktoś ze znanego chyba w Polsce zespołu
Udarnik.

Zastanawiam się, czy Holendrzy mają potencjał na to, by nagrać ciekawy LP („Duivelsmachine” to tylko
dwa numery), i myślę, że na dłuższą metę trudno byłoby mi znieść wokal. Choć kto wie – muzyka się
broni. Z każdym kolejnym przesłuchaniem mam ochotę na więcej kawałków The Cold Vein.

No to czekam na LP.

wracam do domu i włanczam muzykę [1/2019] (ni., swervedriver, mono, leśniewski / nowacki, hank wood and the hammerheads, marriage + cancer, próchno, sun ra)


Charlie słucha Mono

Postanowiłem pisać co miesiąc po parę słów na temat płyt, których udało mi się uważnie wysłuchać. Pewnie chęci nie starczy mi już na luty, ale zobaczymy. Może to mi pomoże lepiej się odnaleźć w bajzlu, jaki powoduje milion wydawanych albumów miesięcznie.

Oczywiście wciąż zapraszam do podsyłania swoich wydawnictw – wtedy jest szansa na zrobienie o nich osobnego postu. Warunek: nośnik (może być nawet kaseta) i/lub pliki, które można pobrać na dysk.

Pozdrowienia dla tych, którzy wiedzą, skąd wzięła się nazwa cyklu.

ni. – noble impulse. + normal insanity. [tenzenmen; 2019]

Materiał wyszedł gdzie indziej w ubiegłym roku, ale jeden z moich ulubionych labeli – Tenzenmen – wydał go również teraz, więc czemu by o nim nie napisać.

Dziwaczna nazwa zespołu, pojebany tytuł płyty – to musi być Japonia. Na „nOBLE iMPULSE. + nORMAL iNSANITY.” ni. najdłuższy numer trwa 35 sekund. To hardcore, ale bez Simple Jacków z bandanami i groźnymi minami.

Leci konkret wpierdol ze szczekającymi wokalami i nagle mamy niemal funkowy fragment, że aż ma się ochotę włączyć Big Boys.

Garstka Polaków.

Czule pomyślę o .ni podczas kolejnego nudnego koncertu HC/punk.

(o)(o)(o)

swervedriverfuture ruins [dangerbird records; 2019]

Klasycy shoegaze’u – chociażby Ride – czasem udowadniają, że swoje kariery powinni zakończyć w latach 90., czasem – jak Slowdive – że nie muszą być przykrym archaizmem.

Jeżeli chodzi o najnowsze wydawnictwo Swervedriver (na pitchforkowej liście 50 najlepszych shoegaze’owych płyt znalazły się dwa dzieła kapeli z Oksfordu: „Raise” na 15. miejscu, „Mezcal Head” na 10.), słuchałem go bez bólu, chwilami z przyjemnością, ale nie sądzę, bym do niego wracał.

Z drugiej strony, gdy słyszę chociażby „Everybody’s Going Somewhere & No-One’s Going Anywhere” (bardziej w klimacie Morphine niż shoegaze’u) albo brzdąkanie przesterowanej gitary w tytułowym kawałku, nie żałuję tych kilku odsłuchów.

Pewnie na żadnej liście „Future Ruins” się nie znajdzie, ale jest to niezła płyta. I może dzięki niej w dwójnasób słychać świeżość debiutu, „Raise”.

(o)(o)(o)

mononowhere now here [temporary residence limited; 2019]

„God Bless”, „Nowhere, Now Here”, „Meet Us Where the Night Ends” … Jak widać po tytułach, Mono nie zmieniło poetyki. Wciąż raczej nie jest to zespół, który można by postawić obok Cosmic Psychos albo Starych Singers.

Nowa płyta Japończyków przynosi patetyczny post-rock, od którego – gdy go odpowiednio podkręcić – mogą popękać ściany. Nie brakuje na „Nowhere Now Here” również spokojniejszych, chwilami niemal ambientowych fragmentów. Wygląda na to, że autorzy „One Step More and You Die” wykonali swoje zadanie w 120 procentach. Mnie najbardziej podszedł chyba wspomniany „Meet Us…” z tym fajnym „gruchaniem”, dzięki czemu ten kawałek się wyróżnia. No i jest noise w finale.

Złośliwy powie, że „Nowhere Now Here” to imponująca ścieżka dźwiękowa pod spienione fale, zachmurzone niebo i burzę oraz kapiący deszczyk, gdy wchodzi pianinko. Ale ma to swój klimat. Chętnie poszedłbym na dobrze nagłośniony, siedzący koncert.

A to, że słuchając tego trwającego około dwóch tygodni materiału, mam wrażenie, że obcuję z czymś anachronicznym (podobny casus to Mogwai, choć Szkoci – z lepszym lub gorszym skutkiem – kombinują) oraz fragmentami nudnym niczym rock progresywny (zresztą Mono czasem jest tagowane jako progressive rock) – to już materiał na zupełnie inną historię.

Możesz włączyć tę płytę Mono, ale równie dobrze jakąś inną. W ogóle to mam wrażenie, że Mono ratuje to, że nagrywają się u Albiniego. „Lepszy” producent mógłby z ich materiału zrobić coś, co mogłoby zabrzmieć potężniej, ale jednocześnie ma się wrażenie, że rozwaliłoby to jedynie ściany z kartongipsu.

(Tak, wiem, że rock progresywny nie zawsze jest nudny).

(o)(o)(o)

leśniewski / nowacki – ślęża [2019]

Prawie jak Morawski / Waglewski / Nowicki / Hołdys he, he.

link

(o)(o)(o)

hank wood and the hammerheadsheads [2019]

Singiel nieocenionego Hanka Wooda i jego The Hammerheads. Po więcej niż udanej zeszłorocznej płycie panowie nie zwalniają tempa. Dwa szlagi w pysk jak się patrzy. Punk nie umarł, przynajmniej w Nowym Jorku. Zapętliłem jak zły.

(o)(o)(o)

marriage + cancerbro [self sabotage records; 2019]

Zupełnie nie ruszyła mnie zeszłoroczna płyta tych noiserockowców. Na dodatek najpierw ucieszyłem się, że to split zespołu Marriage z zespołem Cancer, a potem dowiedziałem się, że Marriage zakończył działalność.

Tegoroczny singiel to miła niespodzianka. Dwa bardzo dobre numery, którymi portlandczycy nie odkrywają Ameryki, ale daleko im też do epigoństwa. Nie jest to kolejny zespół, który nieudolnie próbuje grać jak Shellac, The Jesus Lizard czy nie daj Boże Unsane. Czekam na LP.

(o)(o)(o)

próchno – z kosą przez las [2019]

„Singiel zapowiada płytę długogrającą «Próchno», która ukaże się 22 marca 2019 roku. Płytę CD wydaje Gusstaff Records, a winyl Don’t Sit On My Vinyl”.

Pierwszy numer to lo-fi kraut (kurde, myślałem, że wymyśliłem coś oryginalnego, ale widzę, że sami się tak otagowali) z szatańskim wokalem, drugi to „brudny” ambient, który pewnie mógłby służyć jako otwieracz albo zamykacz albumu.

Przed państwem supergrupa (ktoś chyba na poważnie użył tego określenia, jakby to był Velvet Revolver) Próchno. Czekamy na więcej.

(o)(o)(o)

sun racrystal spears [modern harmonic; 2018]

Materiał nagrany w 1973 r. i ponoć zbyt kakofoniczny, żeby chciała go wypuścić Impulse!, która wydawała już Sun Ra. Coś tam się zmieniło w labelu należącym do ABC i płyta, która miała gotowy numer katalogowy, nie ukazała się na rynku. Trzeba było czekać na to oficjalne wydanie ponad 40 lat.

Szczerze mówiąc, nie widzę na tej płycie niczego – jak na tę chyba najbardziej kolorową postać w historii jazzu – wielce nieprzystępnego.

Free jazz w granicach rozsądku, z bardzo ciekawym wykorzystaniem minimooga. Jedyne, czego bym nie zalecał, to słuchanie „Crystal Spears” na słuchawkach. Minimoog leci jedynie w prawym kanale i troszkę to może męczyć.

Kolejne ze wznowień arcybogatego dorobku Hermana Poole’a Blounta. W ubiegłym roku Modern Harmonic wydało to na CD i LP, w styczniu „Crystal Spears” pojawił się na Bandcampie. Wcześniej był chyba tylko bootleg włoskiego Sinner Lady Gloria (2014 r.).

%d blogerów lubi to: