Gdy ta stara kurwa – praca (nazwana przez Philipa Larkina nieco subtelniej i z pewną czułością „starą ropuchą”: „Weź mnie, stara ropucho, pod ramię; / Drepczmy razem ku cmentarnej bramie” – tłum. Stanisław Barańczak) zabiera pół dnia, a potem w domu pięć kotów upomina się o swoje, trudno znaleźć czas, by parokrotnie dokładnie wysłuchać (po to, aby uczciwie zrecenzować) album mający 72 minuty i i 40 sekund, składający się z dwóch kompozycji, z których jedna trwa 38 minut i 40 sekund, druga – równe 34 minuty. Trudno nawet wtedy, gdy chodzi o może ulubionego – nie licząc Williama Basinskiego, on jest ponad wszystkimi – artystę okołambientowego.
Tak, mam słabość do Fabia Kubica, odkąd poznałem w ubiegłym roku jego płytę Archival Recordings for Paolo Monti. Ale zacznijmy od kogoś innego.

Kamil Kasprzyk to, podobnie jak Kubic, dość płodny artysta. Gdy dodawałem delirus-a do Discogsa, okazało się, że to już jego trzecia tegoroczna płyta podpisana jako „Fabriker [101]”.
Wish You the Fucking Rot, Hate Me, Vulgar Sexophile… Tytułów kawałków – gdybyśmy nie znali wydawcy i nazwy projektu – można by użyć jako zagadki: „Co za muzyka poleci z głośników – death metal czy noise?”. Dzięki Vulgar Sexophile pewnie większość postawiłaby jednak na to drugie. I miałaby rację, jak Terlik w sprawie Wojtyły.
Ma się ochotę (tzn. ja mam) podkręcić głośniki na full, gdy leci delirus-a – w tych bardziej radykalnych brzmieniowo momentach (czyli przez większość płyty). Na koniec zostajesz z bólem głowy, ale przyjemnym – jak po whiskey, nie po tyskim. Proszę wybaczyć to porównanie, ale jestem w trakcie czytania książki o debilach z Mötley Crüe i odzywa się we mnie wieśniacki rokendrolowiec.
Są też momenty dające wytchnienie – bardziej, nazwijmy to, drone’owe. Fajny jest początek płyty – jakby Kasprzyk chciał zacząć spokojnie, ale po chwili musiał się zacząć powstrzymywać przed próbą ogłuszenia Bogu ducha winnego słuchacza. A może cały ten album jest ścieżką dźwiękową do zachowania osoby, która powstrzymuje się przed zrobieniem komuś krzywdy?
Co tam jeszcze? W Hate Me jest trochę tak, jakby Thurston Moore gościnnie zagrał na gitarze.
Świetna rzecz. Posłuchajcie choćby, jak Fabriker [101] pięknie „smaży” w ReExecution (przez prawie 14 minut). Aha, oczywiście – jak zawsze w trakcie słuchania elektroniki – pomyślałem parę razy o Pan Sonic. Nawet gdy Fabriker [101] brzmi niemal jak Blanck Mass (Failed Experiment).
Miało być wpierw o Coagulant, było o Fabriker [101], ale bierzmy się już za mego ulubieńca.

Fabio Kubic to gość, dla którego mógłbym przełamać fobię społeczną, żeby przybić z nim piątkę. Dzięki niemu znów mogę cieszyć się czymś, co pewnie znajdzie się na koniec roku w moim zestawieniu ulubionych płyt.
Pierwszy utwór, Nautical, to horror ambient, który w każdej chwili mógłby przerodzić się w noise, ale tego nie robi. Soundtrack do niemal 39-minutowego krótkiego metrażu Davida Lyncha (ale banał z mojej strony). Oczywiście opinia, że to noise, który łatwo mógłby stać się ambientem, jest w pełni uprawniona.
Drugi, Astronomical, to ambientowy kosmiczny trip. Jeżeli delirus-a Fabriker [101] jest soundtrackiem dla kogoś, kto powstrzymuje się przed przekroczeniem jakiejś granicy, to drugi utwór na Map of the Dusk Until Its Replacements najpierw opowiada o gościu, który chce zrobić to samo, lecz potem postanawia polecieć w kosmos.
Najpierw bardziej podchodził mi klimat „żeglarski” (to raczej żeglowanie po kosmosie niż po Bałtyku), teraz chyba „astronomiczny”. Oba niepokojące światy wygenerowane przez Kubica wolę obserwować z daleka.
Można sobie wpierw włączyć Kasprzyka, a potem Kubica, którego muzyka może dać po delirus-a wytchnienie. Inna sprawa, że klimat Map of the Dusk Until Its Replacements jest na tyle niepokojący, że to może być takie wytchnienie, jak obejrzenie po filmie wojennym dramatu psychologicznego.
***
Mamy kwiecień, a Antenna Non Grata wydała już osiem płyt. Mają rozmach.