mistrzostwa jaworzna w kurczaku z rożna (podsumowanie 2022, cz. 2)

Wyliniali rockmani pokroju Dżejmsa Bo czy Ozzy’ego narzekają, że nie ma już prawdziwych żab w Nasiołce dziś dobrej muzyki, dobrych kapel.

My, cała redakcja, choć nie chce nam się robić drugiej części podsumowania, udowadniamy, że jest inaczej. Zarówno tu, jak i tam.

Z ciężkim sercem robiłem selekcję, a i tak prawie tyle tych płyt, ile błędów w pracy Mateu Lahoza.

Ty, no to lecimy…

||ALA|MEDA||SPECTRA 01 [BRUTALITY GARDEN]

Trochę wody w Przemszy upłynęło od czasu, gdy słyszałem coś interesującego od Kuby Ziołka, gwiazdy naszego niezalu. Również analiza jego wypowiedzi, wykonana przez MC Nie Lubię Ambientu, nie nastrajała proziołkowo. A tu miła niespodzianka. Kolejna wariacja na temat nazwy „Alameda” i zwrot w stronę rytmów, które nieźle opisuje bandcampowy tag afro house.

(o)

ANTELOPERPINK DOLPHINS [INTERNATIONAL ANTHEM]

Fajnie było z żoną podyskutować na temat koncertu jaimie branch w katowickim NOSPR-ze, bo ja nie byłem nim zachwycony (bardziej podszedł mi występ kwartetu Anna Kaluza / Artur Majewski / Rafał Mazur / Vasco Trilla). Potem była już tylko wiadomość o śmierci Artystki (dużą literą, choć sama chciałaby, aby jej imię i nazwisko zapisywać małymi).

Swoją drogą, to niezła głupota, że tego, co się dzieje w imponującym budynku Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia, nie można rejestrować.

(o)

BÖRNDROTTNIGAR DAUÐANS [IRON LUNG RECORDS]

To lubię. Post-punk, o którym można by powiedzieć wszystko, tylko nie to, że powstał w 2022 roku. Jednocześnie można powiedzieć o nim wszystko, tylko nie to, że jest jakimś pozerskim revivalem. Choć może i jest; w końcu, co ja wiem o scenie islandzkiej. Wątpię jednak, że jest.

Polski tytuł płyty to „Królowe śmierci”. Królowe są trzy plus jeden facio. Trochę wieje tu chłodem. Dawno temu, bo w 2014, Börn wydało poprzedni duży materiał. Do sprawdzenia.

(o)

COLUMBUS DUOSUPREMATIST [FONORADAR RECORDS]

„Mamy więc na Suprematist noise rock ożeniony z post-rockiem – zdecydowanie powyżej średniej”.

(o)

DUNUMSWHERE’S MY EIDI? [RADIO KHIYABAN]

Zespół Sijala Nasralli. Zespół z Durnham w Karolinie Północnej, lecz jego korzenie tkwią w Palestynie. Sama nazwa (łatwo sprawdzić, czym jest „dunam”), tytuł jednego z utworów (Love Letter to Ahmad Yassin), a zwłaszcza efektowny opis tego, co grają Dunums („Arty, noisey, post-rock, bedroom fake-jazz for a free Palestine”), rozwiewają wątpliwości, o co idzie walka. Myślałem, że to połączenie arabskiego folkloru z zachodnim rockiem odpije się szerszym echem. Projekt Nasralli stanowi dla mnie zagadkę i nie czuję się do końca pewnie, pisząc o nim. Nie jest to chyba jednak kolejna „egzotyka” do oswojenia przez Rojka na potrzeby Off Festivalu, by wzbudzić zachwyt starych capów „od muzyki” i młodzieży.

(o)

EARTHEN SEAGHOST POEMS [KRANKY]

Jacob Long, podobnie jak jego kolega z Black Eyes i Mi Ami – Daniel Martin McCormick, poszedł w elektronikę. Dla mnie jednak bardziej przyswajalną. Imponujące, jakie rejony muzyczne penetruje ta ekipa (Water Damage!). W przypadku Ghost Poems do tagów dodałbym też „dub”.

(o)

HINODE TAPESHINODE TAPES [INSTANT CLASSIC]

Wielki powrót Instant Classic. Pamiętam, że kiedyś byłem zdziwiony, iż to wydawnictwo nieźle rezonuje na zagranicznych portalach; i nie mam tu na myśli niszowych blogów. Ciekawe, jak będzie tym razem. Na razie wyborcza.pl uznała Hinode Tapes za piątą wśród najlepszych płyt br. Biorąc pod uwagę inne pozycje w zestawieniu, trudno powiedzieć, czy się cieszyć z takiego wyróżnienia.

Instant Classic wróciło z rewelacyjnym materiałem, zapowiedziało wznowienie Lines Wacława Zimpela. W tym przypadku akurat nic, tylko się cieszyć.

(o)

HTRKLIVE AT SYDNEY OPERA HOUSE [N&J BLUEBERRIES]

Australijskie ponuractwo, które śledzę od lat. W wersji live też nie chce się odczepić. Mam wyjątkową słabość do tego, co tworzą Jonnine Standish i Nigel Yang, a kiedyś również Sean Stewart, od śmierci którego minęło już 12 lat.

(o)

JON PORRASARROYO [THRILL JOCKEY]

Coraz rzadziej Thrill Jockey wydaje płyty, których chce mi się słuchać. Jednym z wyjątków jest ambient Jona Porrasa, który nie zginął w zalewie płyt określanych w ten sposób. Piękny, kojący minimalizm.

(o)

KRAUSETHE ART OF FATIGUE [VENERATE INDUSTRIES]

Znów w rocznym zestawieniu, bowiem greccy noiserockowcy trzymają poziom. I muzycznie, i graficznie. Klip też fajny:

(o)

LITURGYAS THE BLOOD OF GOD BURSTS THE VEINS OF TIME [THRILL JOCKEY]

O, znów Thrill Jockey. Znam chyba tylko jedną osobę, która lubi ten zespół. Czekam na dużą płytę, która ma wyjść w marcu 2023.

(o)

MARIA W HORN & SARA PARKMANFUNERAL FOLK [XKATEDRAL; SUPERTRADITIONAL RECORDS]

Panie grały ze sobą już jako nastolatki. Teraz – jak podpowiada tytuł płyty – postanowiły zmierzyć się z nieuniknionym. Wraz z nimi słuchacz.

(o)

MATTHEW SHIPP TRIOWORLD CONSTRUCT [ESP DISK]

„Kocham Coltrane’a, kocham Ornette’a, kocham Monka – ale pierdolić ich wszystkich, pierdolić tradycję i z całą pewnością pierdolić Chicka Coreę i Keitha Jarretta”. Przyjedź, chłopie, do NOSPR-u.

(o)

MELISA ZASŁUGUJĘ NA ISTNIENIE [KOTY RECORDS]

„Kilkanaście minut pełnych wpierdolu i emocji plus chwila wytchnienia (wytchnienia tylko od tego pierwszego)”.

(o)

OHYDAPAN BÓG SPEŁNI WSZYSTKIE PRAGNIENIA LEWAKÓW …I DOJDZIE DO KATASTROFY! [LA VIDA DE UN MUS; N.I.C.]

(o)

ONEIDASUCCESS [JOYFUL NOISE RECORDINGS]

Jakoś mnie ominęła muzyka nowojorczyków. Niby znam kapelę, a jakbym nie znał. Trzeba nadrobić, bo ta psychodelia z Success zaraża swoją witalnością.

(o)

PAN•AMERICANTHE PATIENCE FADER [KRANKY]

Mark Nelson chwilami na granicy muzyki umilającej oczekiwanie w centrum medycznym, ale nigdy jej nie przekraczający.

(o)

ROZWÓDGOLD [FONORADAR RECORDS]

„W życiu bym nie pomyślał, że słowo «rozwód» może się dobrze kojarzyć”.

(o)

SPIRITUALIZEDEVERYTHING WAS BEAUTIFUL [FAT POSSUM RECORDS; BELLA UNION]

Do tego, co zwykł grać ostatnio, Jason Pierce doczepił klimat swego opus magnum, czyli Ladies and Gentlemen We Are Floating in Space (tym razem na początku płyty słyszymy głos córki J Spacemana, nie jego dziewczyny). Słucham i słucham i jakoś to do mnie nie trafia. Może inaczej: trafia, ale wolałbym, żeby trafiało mocniej. Momenty niby są, ale wciąż i tak najbardziej podoba mi się otwierający całość Always Together With You, który osiem lat temu pojawił się w innej wersji na składance The Space Project. Będę próbował dalej.

(o)

THE POISON ARROWSWAR REGARDS [FILE 13 RECORDS]

Znów jakby lata 90. The Poison Arrows trochę podostrzyli i wyszedł im materiał lepszy niż poprzednie. Plus świetne wplecenie rapu We Are Collateral. Płyta miała się ukazać w 2020 r., ale premiera została opóźniona z powodu pandemii.

(o)

WARTHOGWARTHOG [TOXIC STATE RECORDS; STATIC SHOCK RECORDS]

To chyba trzeci materiał nowojorczyków, którego tytułem jest nazwa zespołu. Wciąż trudno tego nie lubić, bo wszystko, łącznie z grafiką, jest prima sort. Tylko z laci już nie wypierdala. Jeszcze się nie przejadło. Zobaczymy, co dalej.

Fajne chłopaki:

(o)

WHITE SUNSDEAD TIME [ORANGE MILK RECORDS]

Witamy – jak niemal co roku. Rzutem na taśmę weszło mi Dead Time. Stoję sobie, proszę ja ciebie, na przystanku Katowice Rondo, za mną fontanna przerobiona na choinkę, przede mną potrzebne jak rybie rower Rondo Sztuki, na słuchawkach White Suns i wtem! Wlazło, choć jeszcze przed chwilą myślałem, że będzie to pierwsza (albo druga) płyta w dyskografii nowojorczyków, która nie wlezie. Chyba trochę kocham ten zespół.

(o)

ZGUBAZNÓJ [LOŻA OFICYNA]

Znój może być odczytywany jako płyta niemal religijna. Efekt jest fantastyczny.

(o)

HITY Z SATELITY

A oto dwa ulubione przeboje 2022 r.:

Po tych wszystkich zgrzytach i trzaskach bas Flea i gitara Johna Frusciante (RHCP tylko z Fru!) koją uszy. Chciałbym, żeby zespół Kiedisa nagrał kiedyś 40-minutowy materiał. No, ale jaką mam gwarancję, że byłoby to akurat te 40 minut, które pasują mnie? Zdarza się chłopakom starszym panom lekko przynudzić na Unlimited Love (tak czy siak, może to jest faktycznie moja ulubiona płyta A.D. 2022?), ale dzięki takim piosenkom jak Aquatic Mouth Dance, It’s Only Natural, Watchu Thinkin’, Bastards of Light, The Heavy Wing, Tangelo czy mojej ulubionej White Braids & Pillow Chair i tak mają we mnie fana (który chyba jednak nie ogarnie wyjazdu na warszawski koncert RHCP. Choć kto wie?).

Jan Borysewicz mówił, że miał propozycję, by grać na wiośle w Red Hotach, ale odmówił. Szkoda w chuj.

(o)

Piosenka dla debili. Zabawna niczym najlepsze momenty Clerks i Trailer Park Boys.

Swagger Clerks GIF - Find & Share on GIPHY

Gdyby muzyka składała się wyłącznie z Funeral Folk i Zguby, człowiek nie miałby siły, żeby wstać i zamówić płyty.

Piosenka dla debili. Zabawna niczym najlepsze momenty Clerks i Trailer Park Boys. Gdyby muzyka składała się wyłącznie z Funeral Folk i Zguby, człowiek nie miałby siły, żeby wstać i zamówić płyty.

(o)

Dwa hity – jakoś źle to wygląda, więc dajmy trzeci. Gdyby istniała polska, niezależna lista przebojów, myślę, że ten utwór parę razy zająłby pierwsze miejsce. Zwłaszcza basista piętnaście miejsc pod rząd zajął.

(o)

Jestem tak stary, że wciąż używam last.fm. No to może jeszcze najczęściej słuchana przeze mnie piosenka w ubiegłym roku, błagająca wręcz o wideo:

Love is need
No love unscathed
Scarred and ill
And endless pain

melisa – zasługuję na istnienie [koty records; 2022]

melisa

koty records

Ładnych parę lat temu pokładałem wielkie nadzieje w polskim, gitarowym graniu na podstawie tego, czym częstowały takie zespoły, jak The Spouds, Melisa czy Brooks Was Here. Po części wynikało to z początkowej nieświadomości, że to ekipy powiązane personalnie, więc nie mógł stać za tym jakiś szerszy trend. Wtedy też nie do końca sobie to uświadamiałem, ale być może lekkie przecenienie ich – było nie było, bardzo dobrych – nagrań (choć gdy teraz przypomniałem sobie pierwszy, noisepunkowy materiał Melisy, „Dla Melizy”, myślę, że może jednak ja tu nikogo nie przeceniałem…) wzięło się z faktu, że wymienione grupy stanęły przeciwko biedzie polskiego punka i hardcore’a; nie były ową biedą obciążone ani muzycznie, ani mentalnie. Stanęły przeciwko nędzy chujowego brzmienia, banalnych kompozycji, protekcjonalnego (a może raczej wzgardliwego) przekazu i – last but not least – ogólnej, punkowej głuchocie, dzięki której publika zawsze tłumniej przyjdzie na – dajmy na to – Eye for an Eye niż na Titanic Sea Moon, Columbus Duo czy… Melisę.

Wracając do owego protekcjonalnego przekazu – do granic został on chyba doprowadzony w kawałku Dezertera „Hodowla głupków” z płyty „Mniejszy zjada większego”. Jakże inaczej wypadają teksty Melisy czy Brook Was Here z ich „polskiej” płyty przy tych pisanych ex cathedra tekścidłach, traktujących słuchacza jak debila, który dowiaduje się, że jest nim, debilem, bo ogląda w telewizji nie te programy, które powinien.

Tak, teksty na „III” były miłą niespodzianką, zwłaszcza gorzkie „Lunaparki” („Kanały dzisiaj piękne, mogę być tu przez cały dzień / Przepaski, panny wyklęte, słucham płyt de press / Tacy sami, tacy sami / Strzelanie dzisiaj jest piękne, od rana ktoś bawi się / Maleo otwiera kopertę do jutra ma za co jeść”), przypominające nieco Świetlickiego, który robił sobie jaja z nie kogo innego, jak Malejonka: „Dzisiaj dostałem list od papieża / Pisze, że we mnie wierzy / Dzisiaj dostałem list od papieża / Pisze, że jestem niezły”).

Podobnie jest na nowym wydawnictwie Melisy (Marcel Gawinecki – bas, Mateusz Romanowski – gitara i głos, Antoni Zajączkowski – bębny), mającym dość (tu zabrakło mi przymiotnika; możecie sobie go dodać) tytuł „Zasługuję na istnienie”. Słowa napisane przez Romanowskiego zostają w głowie („chciałeś pluralizm / a stałeś się nami”), a ja mam przyjemne wrażenie, że nikt mnie nie poucza; że pisał je ktoś, kto po dyskusji nie podejmuje niezwykle radykalnego kroku, jakim jest usunięcie ze znajomych na fejsie.

Dobrze to też brzmi (nagrywali w Studiu Cierpienie Gawinecki i Zajączkowski). Inżynieria dźwięku na piątkę z plusem, choć z punktu widzenia sztuki rockowej – ktoś może powiedzieć – płyta gra jak gówno. Gitary często nieco schowane, zdominowane przez „zawiesisty” bas, wokale nie są wysunięte o kilometr względem instrumentów. Bębny – nie wypada nie wspomnieć – dają po uszach jak Pan Bóg przykazał. Mnie to podchodzi, zwłaszcza że „Zasługuję na istnienie” potrafi zabrzmieć nie tylko brudno, ale i potężnie, wręcz metalowo (vide „Śnienie”). Jedyne, do czego bym się przyczepił, to wysunięty głos w „Śnieniu” właśnie. Psuje nieco efekt, choć może nawet ten amatorsko brzmiący wokal ma swój gówniarski urok. Jak miał wokal np. w Guernice y Luno.

Całość trwa 17 minut, czyli niewiele mniej niż powinien trwać hardcore’owy koncert. Pisząc „hard core”, mam na myśli Geld czy Electric Chair, nie neandertali charczących o „pride” i „unity”.

Kilkanaście minut pełnych wpierdolu i emocji plus chwila wytchnienia – „Samotność skit” (wytchnienia tylko od tego pierwszego). Plus jeden emo-hit „Wystarczasz”.

„Tylko” 8/10 (wystawianie ocen płytom wydaje mi się dość niemądre, ale jakoś od dłuższego czasu nie umiem się powstrzymać). Pierwszy kawałek, „Widzimy się” (gościnnie zaśpiewała Kudłata ze składu Qx), robi wrażenie raczej szkicu (choć ta shellacowa gitara na początku to miód na me serce…). Brakuje mi też jakiegoś zamknięcia płyty (może „Samotność skit” na koniec to byłoby dobre rozwiązanie? Tyle że skitu chyba nie daje się na koniec). A może ten lekki chaos to zamysł?

Zjełczały zgred pozdrawia Melisę i oznajmia, że będzie wracał do „Zasługuję na istnienie”. Czekam, aż Koty wypuszczą ten materiał na nośniku/ach.

(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)

gołębie – dachy [2016]

10fuckingstars.wordpress.com

bandcamp

1

To, co grają Gołębie, przypomina mi trochę The Men z okresu, gdy nie brzmieli już radykalnie, ale wciąż nadawali się do słuchania.

Brzmienie gitar (bas i bębny też OK) i pewna, rzekłbym, przebojowość „Dachów” cieszą mnie niezmiernie, zwłaszcza że ten rok – w przeciwieństwie do 2015 – nie stoi pod znakiem udanych polskich płyt gitarowych.

Miał być na zakończenie jeszcze jakiś suchar dotyczący nazwy, ale zamknę jakże rozbudowaną całość stwierdzeniem, że jest bardzo dobrze i czekam na jeszcze. Wtedy też postaram się nieco więcej o Gołębiach napisać.

bambong – księga bambonga [2014], najpiękniejsze polskie piosenki w interpretacji zespołu bambong [2014], anleżers pleżers [2015]

10fuckingstars.wordpress.com

bandcamp

(o)(o)

Na Bandcampie za darmo do ściągnięcia „Księga” i „Najpiękniejsze Polskie Piosenki”, więc wrzuciłem na serwer „Anleżers Pleżers”. Trzeba kliknąć w cycki.

639925ef2fa04829c8c6af5b808a9212

Marcel Gawinecki gościł na moim blogu chyba aż trzy razy w 2015 roku: z Melisą (można pobrać ich koncert), Ugorami i The Spire (w tej kapeli już nie gra). Płodny artysta. Jeśli jego twórczość stanie się nieco bardziej artystowska, pewnie nominują go do Paszportu Polityki.

Raczej nie za Bambong. Wystarczy zerknąć na tytuły kawałków, żeby zorientować się, że mamy do czynienia z niską twórczością. To, używając określenia wymyślonego chyba przez Darka Dudzińskiego, „retarded rock”.

Jest tu parę dobrych momentów (najlepszy jest pierwszy numer na „Księdze Bambonga”) i wysłuchałem tego w sumie z przyjemnością. Co, oczywiście, świadczy o mnie nie najlepiej.

„najlepszy dzień raczej masz już za sobą”

10fuckingstars.wordpress.com

(o)(o)
(o)(o)
(o)(o)

W linkach składanka: po jednym kawałku z moich ulubionych płyt minionego roku. Nie najlepszych, a ulubionych (im kawałek dalej na liście, tym płyta bardziej mi się podobała). Dziś wychodzi tak wiele albumów, że robienie nadętych zestawień typu „Płyta roku” mija się z celem. Sam Oren Ambarchi wydaje kilka rzeczy rocznie, podobnie Matthew Shipp. Jakim cudem miałbym to wszystko ogarnąć?

Rok zacząłem od płyty Martim Monitz. Służyła mi jako soundtrack do jazdy na terapię poznawczo-behawioralną. Polecam. Płytę, nie terapię, bo ta przypomniała mi, czemu jeden z moich profesorów na filozofii gardził psychologią.

***

To było 12 miesięcy, w czasie których wyszło kilka dobrych polskich płyt. Na przykład Ukryte Zalety Systemu. Choć trochę się rozczarowałem, bo sądziłem, że to jakieś dzieciaki, a na koncercie widziałem, że jeden z członków zespołu jest bardziej siwy niż ja. Zaskoczył też Brooks Was Here, podobała mi się Melisa. Fantastyczną płytę nagrała Alchimia – załoga z Polakiem na pokładzie: Robertem Iwanikiem.

Co do zagranicy, nie trafiłem na naprawdę wielką płytę. Nie ukazał się żaden album noiserockowy, który rzuciłby mnie na kolana. Najbardziej w tej materii spodobał mi się materiał Super Luxury. My Disco i Cherubs (oba zespoły wysoko w zestawieniu) nie brzmią jednak jak noise rock.

No i Liturgy dało po głowie. Dziwny zespół.

***

Najlepsza piosenka: „Birds of Flims” Sun Kil Moon. To numer na miarę „Like a Rolling Stone”. Coś pięknego.

***

Nie obyło się też bez rozczarowań. Ostatni Protomartyr jest nudniejszy niż esej Michnika.

***

Na koncertach wielu nie byłem, choć np. [peru] widziałem trzy razy. Polecam wszystkim, bo to mili ludzie, a i instrumenty nie bardzo im przeszkadzają w graniu.

Największe wrażenie zrobił na mnie Sunn O))) na Off Festivalu. Inna sprawa, że ja na tych Offach niespecjalnie jestem trzeźwy.

***

Tu napisałem co nieco o polityce i naszej alternatywie, ale wykasowałem. Zamiast tego, ładna dziewczyna z fajnego filmu:

daisy

***

Przeczytałem też parę książek. Największe wrażenie zrobiły na mnie: „Limonow” Emmanuela Carrère’a, „Od zwierząt do bogów” Yuvala Noaha Harariego i „Sześć tysięcy gotówką” Jamesa Ellroya. Ten ostatni to ma łeb, ja pierdolę.

***

Odkryłem również sens życia: jest nim oglądanie „Seinfelda”. Niestety, ma on tylko dziewięć sezonów, a do dwóch ostatnich nie było napisów. Ale za to do „Deadwood” były wszystkie.

al

No i to, co zrobił Jon Voight w „Rayu Donovanie”… Kłaniam się w pas.

***

Filmy tez oglądałem. Najlepszy był „Mad Max: Na drodze gniewu”. W kinie czułem się niemal jak z Tatą za komuny na „Gwiezdnych wojnach” (tez dobre te nowe) albo „Indianie Jonesie”.

***

Dziękuję wszystkim, którzy pisali komentarze tu – na blogu, i na fejsie. Także wszystkim, którzy podsyłali swoje płyty: zwłaszcza Marcelowi, który chyba cztery we mnie wmusił. :) No i Piotrowi z Martim Monitz, który zachował się zaskakująco, ale zdecydowanie na plus.

Jeśli jakiejś nie wrzuciłem / nie zrecenzowałem – sorry. W pojedynkę prowadzę blog, a muszę jeszcze pracować, a weekendy mam zajęte piłką nożną.

***

Wszystkiego dobrego w Nowym Roku.

ugory – k.u.r.s.k. [2015]

10fuckingstars.wordpress.com

bandcamp

Z cyklu: „Nie mam czasu na pisanie recenzji”.

Kolejne nagrania, za którymi stoi Marcel Gawinecki (Melisa, The Spire). Experimental, drone’y, te sprawy. Bardzo dobrze się tego słucha, a ja nawet gdybym umiał taką muzę recenzować, to i tak nie mam obecnie czasu. :)

Ale polecam.

the spire – earth mantra [2015]

10fuckingstars.wordpress.com

bandcamp

facebook

10fuckingstars.wordpress.com
fot. Tomasz Rolniak

Z cyklu: „Nie mam czasu na pisanie recenzji”.

Zespół Marcela ze świetnej Melisy. The Spire to, panie kochany, metal: surowy, z basem ważniejszym od gitary i z szatańskim wokalem. Czasem taki, rzekłbym, bezpośredni, czasem – połamany. Mamy też fragment, nazwijmy go, drone’owo-psychodeliczny, czyli utwór tytułowy; chyba najlepszy na płycie.

Bardzo dobry materiał, wyzbyty patosu, ściśniętej dupy (co w sumie nie musi być zarzutem – vide Neurosis), i mimo że niebędący pastiszem, to jednak z mrugnięciem oka.

A tak w ogóle: to, co najbardziej spodobało mi się w polskim undergroundzie w 2015 roku, to środowisko („środowisko”, bo to zawsze, jeśli dobrze kminię, w jakiś tam sposób ludzie związani ze sobą) odpowiedzialne za Brooks Was Here, The Spouds, Melisę czy właśnie The Spire.

Będę kibicował też w 2016 – jako kibic w kapciach, ale też chętnie zabiorę swoje stare dupsko na koncerty, jeśli odbędą się w miarę blisko mojego „miasta”.

melisa – dla melizy [2015]

10fuckingstars.wordpress.com

bandcamp

10fuckingstars.wordpress.com
fot. Anna Kieblesz

Gdy Mateusz Romanowski podesłał mi link do płyty Melisy, ucieszyłem się, bowiem jego dwa inne zespoły – Brooks Was Here i The Spouds – łykam jak leming TVN 24. Melisę przesłuchałem kilka razy i wciąż nie mogłem jej rozkminić.

Dziwna nazwa zespołu, dziwny tytuł płyty, dziwne tytuły kawałków, dziwne brzmienie – no, słyszałem łatwiejsze płyty w tym roku. Hałas generowany przez Melisę nazwałbym w uproszczeniu połączeniem emo i noise rocka. Bas jest ważniejszy na „Dla Melizy” od gitary, co dodatkowo wywołuje u mnie dyskomfort poznawczy. Żeby był równie ważny, jak w Nomeansno… Ale ważniejszy?

Materiał lepiej zrozumiałem w sobotę, gdy obudziłem się zbyt wcześnie, na minimalnym kacu, i puściłem „Dla Melizy” z Bandcampa w komórce. Wtedy dotarło do mnie, że w tym zespole jest wiele ironii (wystarczy zerknąć w nazwę jego strony facebookowej – https://www.facebook.com/melisawpierdol), i wdając się w rozważania, jakby się było ambitną studentką kulturoznawstwa, można się narazić jedynie na śmieszność.

No ale kapela jest poważna, o czym świadczą najlepsze – obok liryków Martima Monitza i Ukrytych Zalet Systemu – teksty w tym roku.

Miło, że zjełczałego zgreda, który wysłuchuje pewnie z tysiąc nowych płyt rocznie, ktoś jest jeszcze w stanie zaskoczyć.

%d blogerów lubi to: