mistrzostwa jaworzna w kurczaku z rożna (podsumowanie 2022, cz. 2)

Wyliniali rockmani pokroju Dżejmsa Bo czy Ozzy’ego narzekają, że nie ma już prawdziwych żab w Nasiołce dziś dobrej muzyki, dobrych kapel.

My, cała redakcja, choć nie chce nam się robić drugiej części podsumowania, udowadniamy, że jest inaczej. Zarówno tu, jak i tam.

Z ciężkim sercem robiłem selekcję, a i tak prawie tyle tych płyt, ile błędów w pracy Mateu Lahoza.

Ty, no to lecimy…

||ALA|MEDA||SPECTRA 01 [BRUTALITY GARDEN]

Trochę wody w Przemszy upłynęło od czasu, gdy słyszałem coś interesującego od Kuby Ziołka, gwiazdy naszego niezalu. Również analiza jego wypowiedzi, wykonana przez MC Nie Lubię Ambientu, nie nastrajała proziołkowo. A tu miła niespodzianka. Kolejna wariacja na temat nazwy „Alameda” i zwrot w stronę rytmów, które nieźle opisuje bandcampowy tag afro house.

(o)

ANTELOPERPINK DOLPHINS [INTERNATIONAL ANTHEM]

Fajnie było z żoną podyskutować na temat koncertu jaimie branch w katowickim NOSPR-ze, bo ja nie byłem nim zachwycony (bardziej podszedł mi występ kwartetu Anna Kaluza / Artur Majewski / Rafał Mazur / Vasco Trilla). Potem była już tylko wiadomość o śmierci Artystki (dużą literą, choć sama chciałaby, aby jej imię i nazwisko zapisywać małymi).

Swoją drogą, to niezła głupota, że tego, co się dzieje w imponującym budynku Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia, nie można rejestrować.

(o)

BÖRNDROTTNIGAR DAUÐANS [IRON LUNG RECORDS]

To lubię. Post-punk, o którym można by powiedzieć wszystko, tylko nie to, że powstał w 2022 roku. Jednocześnie można powiedzieć o nim wszystko, tylko nie to, że jest jakimś pozerskim revivalem. Choć może i jest; w końcu, co ja wiem o scenie islandzkiej. Wątpię jednak, że jest.

Polski tytuł płyty to „Królowe śmierci”. Królowe są trzy plus jeden facio. Trochę wieje tu chłodem. Dawno temu, bo w 2014, Börn wydało poprzedni duży materiał. Do sprawdzenia.

(o)

COLUMBUS DUOSUPREMATIST [FONORADAR RECORDS]

„Mamy więc na Suprematist noise rock ożeniony z post-rockiem – zdecydowanie powyżej średniej”.

(o)

DUNUMSWHERE’S MY EIDI? [RADIO KHIYABAN]

Zespół Sijala Nasralli. Zespół z Durnham w Karolinie Północnej, lecz jego korzenie tkwią w Palestynie. Sama nazwa (łatwo sprawdzić, czym jest „dunam”), tytuł jednego z utworów (Love Letter to Ahmad Yassin), a zwłaszcza efektowny opis tego, co grają Dunums („Arty, noisey, post-rock, bedroom fake-jazz for a free Palestine”), rozwiewają wątpliwości, o co idzie walka. Myślałem, że to połączenie arabskiego folkloru z zachodnim rockiem odpije się szerszym echem. Projekt Nasralli stanowi dla mnie zagadkę i nie czuję się do końca pewnie, pisząc o nim. Nie jest to chyba jednak kolejna „egzotyka” do oswojenia przez Rojka na potrzeby Off Festivalu, by wzbudzić zachwyt starych capów „od muzyki” i młodzieży.

(o)

EARTHEN SEAGHOST POEMS [KRANKY]

Jacob Long, podobnie jak jego kolega z Black Eyes i Mi Ami – Daniel Martin McCormick, poszedł w elektronikę. Dla mnie jednak bardziej przyswajalną. Imponujące, jakie rejony muzyczne penetruje ta ekipa (Water Damage!). W przypadku Ghost Poems do tagów dodałbym też „dub”.

(o)

HINODE TAPESHINODE TAPES [INSTANT CLASSIC]

Wielki powrót Instant Classic. Pamiętam, że kiedyś byłem zdziwiony, iż to wydawnictwo nieźle rezonuje na zagranicznych portalach; i nie mam tu na myśli niszowych blogów. Ciekawe, jak będzie tym razem. Na razie wyborcza.pl uznała Hinode Tapes za piątą wśród najlepszych płyt br. Biorąc pod uwagę inne pozycje w zestawieniu, trudno powiedzieć, czy się cieszyć z takiego wyróżnienia.

Instant Classic wróciło z rewelacyjnym materiałem, zapowiedziało wznowienie Lines Wacława Zimpela. W tym przypadku akurat nic, tylko się cieszyć.

(o)

HTRKLIVE AT SYDNEY OPERA HOUSE [N&J BLUEBERRIES]

Australijskie ponuractwo, które śledzę od lat. W wersji live też nie chce się odczepić. Mam wyjątkową słabość do tego, co tworzą Jonnine Standish i Nigel Yang, a kiedyś również Sean Stewart, od śmierci którego minęło już 12 lat.

(o)

JON PORRASARROYO [THRILL JOCKEY]

Coraz rzadziej Thrill Jockey wydaje płyty, których chce mi się słuchać. Jednym z wyjątków jest ambient Jona Porrasa, który nie zginął w zalewie płyt określanych w ten sposób. Piękny, kojący minimalizm.

(o)

KRAUSETHE ART OF FATIGUE [VENERATE INDUSTRIES]

Znów w rocznym zestawieniu, bowiem greccy noiserockowcy trzymają poziom. I muzycznie, i graficznie. Klip też fajny:

(o)

LITURGYAS THE BLOOD OF GOD BURSTS THE VEINS OF TIME [THRILL JOCKEY]

O, znów Thrill Jockey. Znam chyba tylko jedną osobę, która lubi ten zespół. Czekam na dużą płytę, która ma wyjść w marcu 2023.

(o)

MARIA W HORN & SARA PARKMANFUNERAL FOLK [XKATEDRAL; SUPERTRADITIONAL RECORDS]

Panie grały ze sobą już jako nastolatki. Teraz – jak podpowiada tytuł płyty – postanowiły zmierzyć się z nieuniknionym. Wraz z nimi słuchacz.

(o)

MATTHEW SHIPP TRIOWORLD CONSTRUCT [ESP DISK]

„Kocham Coltrane’a, kocham Ornette’a, kocham Monka – ale pierdolić ich wszystkich, pierdolić tradycję i z całą pewnością pierdolić Chicka Coreę i Keitha Jarretta”. Przyjedź, chłopie, do NOSPR-u.

(o)

MELISA ZASŁUGUJĘ NA ISTNIENIE [KOTY RECORDS]

„Kilkanaście minut pełnych wpierdolu i emocji plus chwila wytchnienia (wytchnienia tylko od tego pierwszego)”.

(o)

OHYDAPAN BÓG SPEŁNI WSZYSTKIE PRAGNIENIA LEWAKÓW …I DOJDZIE DO KATASTROFY! [LA VIDA DE UN MUS; N.I.C.]

(o)

ONEIDASUCCESS [JOYFUL NOISE RECORDINGS]

Jakoś mnie ominęła muzyka nowojorczyków. Niby znam kapelę, a jakbym nie znał. Trzeba nadrobić, bo ta psychodelia z Success zaraża swoją witalnością.

(o)

PAN•AMERICANTHE PATIENCE FADER [KRANKY]

Mark Nelson chwilami na granicy muzyki umilającej oczekiwanie w centrum medycznym, ale nigdy jej nie przekraczający.

(o)

ROZWÓDGOLD [FONORADAR RECORDS]

„W życiu bym nie pomyślał, że słowo «rozwód» może się dobrze kojarzyć”.

(o)

SPIRITUALIZEDEVERYTHING WAS BEAUTIFUL [FAT POSSUM RECORDS; BELLA UNION]

Do tego, co zwykł grać ostatnio, Jason Pierce doczepił klimat swego opus magnum, czyli Ladies and Gentlemen We Are Floating in Space (tym razem na początku płyty słyszymy głos córki J Spacemana, nie jego dziewczyny). Słucham i słucham i jakoś to do mnie nie trafia. Może inaczej: trafia, ale wolałbym, żeby trafiało mocniej. Momenty niby są, ale wciąż i tak najbardziej podoba mi się otwierający całość Always Together With You, który osiem lat temu pojawił się w innej wersji na składance The Space Project. Będę próbował dalej.

(o)

THE POISON ARROWSWAR REGARDS [FILE 13 RECORDS]

Znów jakby lata 90. The Poison Arrows trochę podostrzyli i wyszedł im materiał lepszy niż poprzednie. Plus świetne wplecenie rapu We Are Collateral. Płyta miała się ukazać w 2020 r., ale premiera została opóźniona z powodu pandemii.

(o)

WARTHOGWARTHOG [TOXIC STATE RECORDS; STATIC SHOCK RECORDS]

To chyba trzeci materiał nowojorczyków, którego tytułem jest nazwa zespołu. Wciąż trudno tego nie lubić, bo wszystko, łącznie z grafiką, jest prima sort. Tylko z laci już nie wypierdala. Jeszcze się nie przejadło. Zobaczymy, co dalej.

Fajne chłopaki:

(o)

WHITE SUNSDEAD TIME [ORANGE MILK RECORDS]

Witamy – jak niemal co roku. Rzutem na taśmę weszło mi Dead Time. Stoję sobie, proszę ja ciebie, na przystanku Katowice Rondo, za mną fontanna przerobiona na choinkę, przede mną potrzebne jak rybie rower Rondo Sztuki, na słuchawkach White Suns i wtem! Wlazło, choć jeszcze przed chwilą myślałem, że będzie to pierwsza (albo druga) płyta w dyskografii nowojorczyków, która nie wlezie. Chyba trochę kocham ten zespół.

(o)

ZGUBAZNÓJ [LOŻA OFICYNA]

Znój może być odczytywany jako płyta niemal religijna. Efekt jest fantastyczny.

(o)

HITY Z SATELITY

A oto dwa ulubione przeboje 2022 r.:

Po tych wszystkich zgrzytach i trzaskach bas Flea i gitara Johna Frusciante (RHCP tylko z Fru!) koją uszy. Chciałbym, żeby zespół Kiedisa nagrał kiedyś 40-minutowy materiał. No, ale jaką mam gwarancję, że byłoby to akurat te 40 minut, które pasują mnie? Zdarza się chłopakom starszym panom lekko przynudzić na Unlimited Love (tak czy siak, może to jest faktycznie moja ulubiona płyta A.D. 2022?), ale dzięki takim piosenkom jak Aquatic Mouth Dance, It’s Only Natural, Watchu Thinkin’, Bastards of Light, The Heavy Wing, Tangelo czy mojej ulubionej White Braids & Pillow Chair i tak mają we mnie fana (który chyba jednak nie ogarnie wyjazdu na warszawski koncert RHCP. Choć kto wie?).

Jan Borysewicz mówił, że miał propozycję, by grać na wiośle w Red Hotach, ale odmówił. Szkoda w chuj.

(o)

Piosenka dla debili. Zabawna niczym najlepsze momenty Clerks i Trailer Park Boys.

Swagger Clerks GIF - Find & Share on GIPHY

Gdyby muzyka składała się wyłącznie z Funeral Folk i Zguby, człowiek nie miałby siły, żeby wstać i zamówić płyty.

Piosenka dla debili. Zabawna niczym najlepsze momenty Clerks i Trailer Park Boys. Gdyby muzyka składała się wyłącznie z Funeral Folk i Zguby, człowiek nie miałby siły, żeby wstać i zamówić płyty.

(o)

Dwa hity – jakoś źle to wygląda, więc dajmy trzeci. Gdyby istniała polska, niezależna lista przebojów, myślę, że ten utwór parę razy zająłby pierwsze miejsce. Zwłaszcza basista piętnaście miejsc pod rząd zajął.

(o)

Jestem tak stary, że wciąż używam last.fm. No to może jeszcze najczęściej słuchana przeze mnie piosenka w ubiegłym roku, błagająca wręcz o wideo:

Love is need
No love unscathed
Scarred and ill
And endless pain

mnoda – dziękuję, źle [koty records; 2022]

mnoda

koty records

Krotka płyta – krótka recenzja. Nie oznacza to, że gdy ktoś mi podeśle trzypłytowy box, napiszę esej.

***

Co tydzień wychodzi chyba z milion płyt z post-punkiem. Zdarzają się bardzo dobre, zdarzają przynajmniej słuchalne, bywają też słabe – wiadomo. Czasem pojawia się zespół tagowany jako „post-punk” i może jeszcze „art punk”, nad którym cmokają krytycy i słuchacze. Potem się okazuje, że to niby fajne, tyle że np. Pere Ubu grali coś podobnego, no i dużo lepiej oraz bardziej radykalnie, w latach 70.

Osobiście męczy mnie też nurt post-punka z fajnym, gadającym gościem na wokalu, który chyba wypłynął na fali sukcesu Fontaines D.C.

***

Mnoda (też gra post-punka – z elementami noise rocka – stąd wstęp) nie zostanie uznana za awangardę przez kogokolwiek, bowiem jej muzyka – podobnie jak ta recenzowanych niedawno Bad Light District – z miejsca wydaje się mocno osadzona w innej epoce.

Trochę jarocińska (proszę sobie wyobrazić, że to w tym przypadku komplement), jeśli wiesz o czym mówię. Dzięki wokalowi jakby ze starego domu kultury (może to akurat nie jest wielki komplement, ale też nie zarzut). Wyróżnia się dzięki umiejętnemu wykorzystaniu trąbki.

Warto zwrócić uwagę na teksty. Te całkiem proste: jak „W niedzielę”, opisujący nudę – jak ładnie tłumaczy nam to Wikipedia – „dnia między sobotą a poniedziałkiem” i „Czego chcesz jeszcze?” (na pewno nie żubra), jak i te bardziej poetyckie: „A co u Ciebie?” i „Podróż na księżyc”.

Zresztą „A co u Ciebie?”, bliski zimnej fali, długi, bo ponaddziewięciominutowy utwór, to chyba najlepsza część płyty. Może tylko chciałbym tu bardziej dynamicznego, hookowskiego (od Petera Hooka) basu. Za to końcowa psychodela może się podobać, a skojarzenie z „I nikomu nie wolno się z tego śmiać” (sorry, ale żona usłyszała) Kobranocki nie przeszkadza.

***

Gdybym miał się do czegoś przyczepić, to do tego, że „Dziękuję, źle” (świetny tytuł) czasem jest za mało… surowa (w „W niedzielę” gitarę w pewnym momencie wziąłem za podrasowaną elektronikę; gdzie indziej pojawia się na krótko „kaczka”, której mogłoby nie być). Ale to już czepialstwo. No ok, jeszcze jeden kamyczek: początek „Podróży na księżyc” jest nieco banalny. Od pewnego momentu robi się z niej jednak świetny numer.

Tak czy siak, bardzo dobra płyta. Od czasu hitu o GG Allinie Mnoda nie dała mi tak dużej przyjemności.

No i okładka bardzo ładna. Trzeba by wydać winyl (choć kaseta przecież prezentuje się jak najbardziej wyjściowo) albo przynajmniej wydrukować plakat.

A do gościa, który ma pracę w Resorcie Zbędnych Snów, odezwę się, jak znów mi się przyśni, że siedzę na matmie w ogólniaku ze świadomością, że nie zdałem do następnej klasy.

(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)

melisa – zasługuję na istnienie [koty records; 2022]

melisa

koty records

Ładnych parę lat temu pokładałem wielkie nadzieje w polskim, gitarowym graniu na podstawie tego, czym częstowały takie zespoły, jak The Spouds, Melisa czy Brooks Was Here. Po części wynikało to z początkowej nieświadomości, że to ekipy powiązane personalnie, więc nie mógł stać za tym jakiś szerszy trend. Wtedy też nie do końca sobie to uświadamiałem, ale być może lekkie przecenienie ich – było nie było, bardzo dobrych – nagrań (choć gdy teraz przypomniałem sobie pierwszy, noisepunkowy materiał Melisy, „Dla Melizy”, myślę, że może jednak ja tu nikogo nie przeceniałem…) wzięło się z faktu, że wymienione grupy stanęły przeciwko biedzie polskiego punka i hardcore’a; nie były ową biedą obciążone ani muzycznie, ani mentalnie. Stanęły przeciwko nędzy chujowego brzmienia, banalnych kompozycji, protekcjonalnego (a może raczej wzgardliwego) przekazu i – last but not least – ogólnej, punkowej głuchocie, dzięki której publika zawsze tłumniej przyjdzie na – dajmy na to – Eye for an Eye niż na Titanic Sea Moon, Columbus Duo czy… Melisę.

Wracając do owego protekcjonalnego przekazu – do granic został on chyba doprowadzony w kawałku Dezertera „Hodowla głupków” z płyty „Mniejszy zjada większego”. Jakże inaczej wypadają teksty Melisy czy Brook Was Here z ich „polskiej” płyty przy tych pisanych ex cathedra tekścidłach, traktujących słuchacza jak debila, który dowiaduje się, że jest nim, debilem, bo ogląda w telewizji nie te programy, które powinien.

Tak, teksty na „III” były miłą niespodzianką, zwłaszcza gorzkie „Lunaparki” („Kanały dzisiaj piękne, mogę być tu przez cały dzień / Przepaski, panny wyklęte, słucham płyt de press / Tacy sami, tacy sami / Strzelanie dzisiaj jest piękne, od rana ktoś bawi się / Maleo otwiera kopertę do jutra ma za co jeść”), przypominające nieco Świetlickiego, który robił sobie jaja z nie kogo innego, jak Malejonka: „Dzisiaj dostałem list od papieża / Pisze, że we mnie wierzy / Dzisiaj dostałem list od papieża / Pisze, że jestem niezły”).

Podobnie jest na nowym wydawnictwie Melisy (Marcel Gawinecki – bas, Mateusz Romanowski – gitara i głos, Antoni Zajączkowski – bębny), mającym dość (tu zabrakło mi przymiotnika; możecie sobie go dodać) tytuł „Zasługuję na istnienie”. Słowa napisane przez Romanowskiego zostają w głowie („chciałeś pluralizm / a stałeś się nami”), a ja mam przyjemne wrażenie, że nikt mnie nie poucza; że pisał je ktoś, kto po dyskusji nie podejmuje niezwykle radykalnego kroku, jakim jest usunięcie ze znajomych na fejsie.

Dobrze to też brzmi (nagrywali w Studiu Cierpienie Gawinecki i Zajączkowski). Inżynieria dźwięku na piątkę z plusem, choć z punktu widzenia sztuki rockowej – ktoś może powiedzieć – płyta gra jak gówno. Gitary często nieco schowane, zdominowane przez „zawiesisty” bas, wokale nie są wysunięte o kilometr względem instrumentów. Bębny – nie wypada nie wspomnieć – dają po uszach jak Pan Bóg przykazał. Mnie to podchodzi, zwłaszcza że „Zasługuję na istnienie” potrafi zabrzmieć nie tylko brudno, ale i potężnie, wręcz metalowo (vide „Śnienie”). Jedyne, do czego bym się przyczepił, to wysunięty głos w „Śnieniu” właśnie. Psuje nieco efekt, choć może nawet ten amatorsko brzmiący wokal ma swój gówniarski urok. Jak miał wokal np. w Guernice y Luno.

Całość trwa 17 minut, czyli niewiele mniej niż powinien trwać hardcore’owy koncert. Pisząc „hard core”, mam na myśli Geld czy Electric Chair, nie neandertali charczących o „pride” i „unity”.

Kilkanaście minut pełnych wpierdolu i emocji plus chwila wytchnienia – „Samotność skit” (wytchnienia tylko od tego pierwszego). Plus jeden emo-hit „Wystarczasz”.

„Tylko” 8/10 (wystawianie ocen płytom wydaje mi się dość niemądre, ale jakoś od dłuższego czasu nie umiem się powstrzymać). Pierwszy kawałek, „Widzimy się” (gościnnie zaśpiewała Kudłata ze składu Qx), robi wrażenie raczej szkicu (choć ta shellacowa gitara na początku to miód na me serce…). Brakuje mi też jakiegoś zamknięcia płyty (może „Samotność skit” na koniec to byłoby dobre rozwiązanie? Tyle że skitu chyba nie daje się na koniec). A może ten lekki chaos to zamysł?

Zjełczały zgred pozdrawia Melisę i oznajmia, że będzie wracał do „Zasługuję na istnienie”. Czekam, aż Koty wypuszczą ten materiał na nośniku/ach.

(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)

czechoslovakia – a’more [koty records; 2021]

koty records

czechoslovakia

ffm.to

SONY DSC

Nim światło dzienne ujrzało „A’More”, Czechoslovakia mogła pochwalić się trzema albumami.

Do debiutu „Made In” nie wracam przy okazji tej recenzji, gdyż minęło od jego ukazania się dziewięć lat, i chyba nie sensu przywoływać go w kontekście nowej płyty.

Na drugiej płycie, „Malimy” (2017), zespół udanie ożenił tzw. alternatywny rock z post-rockiem i psychodelią. Złośliwy krytyk mógłby wrzucić przy tej okazji kamyczek do ogródka, wytykając fakt, że wokal chwilami nieco kojarzył się z Krajową Sceną Młodzieżową.

Trzeci materiał, „HVST” (2019), przyniósł brudniejsze brzmienie, zbliżające zespół odrobinę do shoegaze’u i bardzo do (anty)estetyki lo-fi. Plusem był tu niewątpliwie fakt, że wokal został ciekawiej nagrany. Ktoś może powiedzieć, że nawet „zbyt ciekawie”.

Na „A’More” zespół poszedł na zdrowy kompromis: głos nie jest zanadto wyeksponowany, ale nie brzmi też, jakby właściciel głosu przebywał w innej galaktyce. Inna sprawa, że przez realizację wokalu i ten nasz piękny, lecz szeleszczący język, można chwilami odnieść wrażenie, że wokalista – gdy przykładowo wyśpiewuje słowo „wszystko” – lekko sepleni.

Zarówno „Malimy”, jak i „HVST” pozbawione były hitów (choć pewnie „Inżynier” miał taki potencjał, a może „Meduza” w sumie spełniała ten warunek?), co przy tego typu graniu stanowi niejako mus, żeby zespół wrył się w pamięć. Tak jak The Breeders mieli swoje „Cannonball” czy Belly „Feed the Tree”, tak każdy inny zespół grający muzykę, która powinna lecieć w radiu, ma niejako obowiązek nagrać coś, co zaczynasz bezwiednie nucić. Na trzeciej płycie Czechoslovakia sprostała temu zadaniu, na co dowodem jest singiel „Jazda”. Dodajmy do tego świetne wideo i powinien być alternatywny hit.

Zresztą zespół w fajny sposób zadbał o promocję swojej płyty, kręcąc trzy klipy, materiały zapowiadające wydanie albumu, tworząc kolorowy imidż, generalnie – bawiąc się najważniejszą z nieważnych rzeczy – muzyką (no chyba że to miano należy się piłce nożnej).

Wracając do kwestii tego, co powinno lecieć w radiu, dodajmy też, że większość ludzi nie słyszy w piosenkach basu, a jak już się interesuje alternatywnym graniem, to twierdzi np. że arcydzieło The Wedding Present, „Seamonster”, to co prawda świetna płyta, tyle że dobrze byłoby ją porządnie nagrać. Tak więc biorąc pod uwagę brudne brzmienie Czechoslovakii, jednak bym się z tymi szansami na hit radiowy nie rozpędzał.

Potencjał na bycie przebojem ma też utwór „Leżę”. Miałem wobec niego mieszane uczucia, gdyż znajdował się on niebezpiecznie blisko czegoś, co mogłoby się spodobać Pawłowi Kostrzewie czy Piotrowi Stelmachowi (podobne odczucia budzi przedostatni kawałek, „Wyj”), którzy ładnych parę albo raczej paręnaście lat temu na falach radiowej Trójki propagowali rodzimą twórczość alternatywną przyprawiającą zazwyczaj o chęć zmiany stacji. Po którymś przesłuchaniu „Leżę” panowie propagujący u nas takie koszmarki, jak Negatyw czy eM oraz inne produkty muzycznopodobne, zasługujący raczej na gruz niż karmelki, wyparowali z mego łba.

Teraz uwaga, ostro będzie: „Leżę” brzmi mi też trochę tak, jakby Róże Europy poszły w estetykę lo-fi. I niekoniecznie należy traktować to, co napisałem jako krytykę.

***

Nie mogłem się przekonać do tej płyty. Jednak w piękne piątkowe popołudnie usiadłem wygodnie, otworzyłem piwo, czekając na mecz Hiszpania – Szwajcaria, włączyłem „A’More” i… w końcu zaskoczyło. Nawet jeśli zapamiętam głównie otwierające całość dwa przeboje (?) i instrumentalny zamykacz (bo to świetny numer i w bliskiej mi estetycznie, że tak to ujmę), warto było poświęcić najnowszemu dziełu Czechoslovakii czas. Nie wszystkie piosenki mi podeszły. No ale nawet na „Seamonsters” nie ma wyłącznie doskonałych kawałków.

A może w pamięci zostanie mi więcej? Po paru przesłuchaniach spod produkcji, która mogłaby nie przypaść do gustu audiofilom od „Division Bell” wyłaniają się wyjątkowo przyjemne rzeczy, których by nie było, gdyby nie brudne brzmienie. Ot, paradoks.

Jest coś pociągająco niedzisiejszego w tej płycie. Przy okazji następnej cofnijcie się, panowie, w czasie i zaproście Anię Zalewską z Big Day do zaśpiewania w jednej z piosenek.

Aha, również teksty dają radę („nie mam żadnych tatuaży / więc wzbudzam sensację na plaży”, „wyjdź i wyj / to najgorsze jest uczucie / być samemu, ale z kimś”). Na tle ogólnego rockowego pustosłowia wypadają co najmniej dobrze.

***

„A’More” ukazało się na CD. Odpowiedzialne za ten stan rzeczy są Koty Records.

(o)(o)

(o)(o)

(o)(o)(o)

(o)(o)(o)

%d blogerów lubi to: