punching contest – the trick / colin marple⁶⁹ [1991] // harry langdon

linki w komentarzach / links in comments

pukekos

discogs

Fajna nazwa…

… a za nią kryje się zespół, w którego skład wchodził m.in. niezgorszy perkusista Don Caballero, Damon Che. Punching Contest nagrał tylko jednego singla. Chyba jedyną składanką, na której się pojawił, jest Cats In Our Backyard – Music by Pittsburghers (jest na niej też Northern Bushmen).

Ponoć Che i jego koledzy ogółem nagrali sześć utworów. Gdyby ktoś je miał, byłbym wdzięczny.

I tu będę powoli kończył, odsyłając was do zajebistego blogu Pukekos (link na początku), na który wpadłem, szukając informacji na temat Punching Contest. Aż się przypomniały dawne i niedawne jednocześnie czasy, gdy prowadzenie blogu miało sens, gdy było ich od groma, i można było spędzić cały wieczór przy piwku na przeglądaniu ich zawartości. Dziś większości z tych najciekawszych już nie ma. Zasadniczy wpływ na to zapewne mają serwisy strumieniowe – po co ściągać muzykę, skoro można kliknąć play i ta sobie leci ze Spotify czy Bandcampa. No i pamiętam, jak Blogspot (dziś Blogger) po prostu powypierdalał multum blogów, w tym mój. Wchodzę kiedyś na 10fuckingstars.blogspot.com, a tam… zdjęcia aktorek. Czyli w sumie jak teraz u mnie, ale chyba jednak inaczej (zwłaszcza zdjęcie Marisy Miller z uciętą głową może zrobić wrażenie). Jezu, jak dawno to było. Przecież ostatni wpis to 2011 r.

No dobra, dość tego styropianu. Polecam Punching Contest (spakowany singiel The Trick / Colin Marple⁶⁹ i dwa kawałki ze wspomnianej składanki, którą można ściągnąć w całości z Bandcampa – w komentarzu) i Pukekos.

(o)(o)

LOS ANGELES – 1987: Photographer Harry Langdon poses for a portrait with Joan Collins in1987 in Los Angeles, California. (Photo by Harry Langdon/Getty Images)

Zdjęcia Harry’ego Langdona zazwyczaj nie wywołują we mnie zachwytu, ale czasem, trzeba przyznać, miewał kolega Joan Collins oko (o czym świadczy przykładowo zdjęcie Susan Sarandon).

Jeśli ktoś nie poznaje kogoś ze zdjęć, niech się nad sobą zastanowi.

drunk in hell – drunk in hell [2017] / harald hauswald

bandcamp

facebook

burning world

Nazwa zespołu (świetna) oraz tytuły utworów: Sick Sick Sex, Bitch Boy, Born Sick czy Walking Abortion, każą zgadywać, że mamy do czynienia z zespołem grającym obleśnego noise rocka (w sumie, gdy słucham tego teraz z CD, wychodzi na to, że to raczej metal) – jak No Trend z Too Many Humans, Brainbombs (Drunk In Hell czasem Brainbombs z cięższym brzmieniem), Drunks With Guns czy Rectal Hygienics. Albo The Shits, tyle że Drunk In Hell to lepsza kapela od twórców You’re a Mess, a już na pewno trudniej posądzić ją o pozerstwo.

Middlesbrough kojarzy mi się głównie z tym, że nigdy nie wiem, jak zapisać to słowo oraz z klubem piłkarskim Middlesbrough FC. Ekipa Boro (Drunk in Hell nazywa siebie pieszczotliwie „BORO SCUM”) grają obecnie w Championship, czyli zapleczu Premier League, ale stosunkowo niedawno była to drużyna z ogromnymi ambicjami. Owo „stosunkowo niedawno” to mniej więcej 20 lat temu – w sezonie 2004/2005 Middlesbrough zajęli najwyższe w swej historii miejsce w Premier League (siódme), sezon wcześniej zdobyli – m.in. z Gaizką Mendietą, Boudewijnem Zendenem, Juninho Paulistą i obecnym selekcjonerem reprezentacji Anglii, Garethem Southgate’em, w składzie – Puchar Ligi (2:1 z Bolton Wanderers, którym obecnie wiedzie się jeszcze gorzej – grają w League One), w 2006 r.. awansowali do finału Pucharu UEFA (bęcki od Sevilli – 0:4). No a trzecie skojarzenie to bohaterowie tego postu.

Jak widać na Discogsie, dyskografia Drunk In Hell jest dość chaotyczna. Bandcamp też nie pomaga, nie mówiąc o MySpace’ie (kto to wciąż linkuje?). Zespół już nie gra. Ostatnie koncerty, przynajmniej według Facebooka, zaliczył w 2015 r.

Wrzucam coś, co można chyba uznać za jedyny normalny album Drunk In Hell. Do ściągnięcia „czysta” wersja, bez dodatków w postaci kompilacji, nagrań na żywo itp. Jeśli ktoś ma ochotę na więcej, znajdzie w sieci, może też dać znać w komentarzu.

A CD kupiłem sobie w… księgarni Bonito.

***

Wiele zdjęć Haralda Hauswalda (ur. 1954 r. w NRD; wygląda trochę jak bezpretensjonalny Thom Yorke) jest po prostu genialnych (zwłaszcza kolorowe przypadły mi do gustu). A nawet jeśli są to „zwykłe” fotki, to zawsze o czymś mówią. Kapitalny artysta.

northern bushmen / bill brandt

linki w komentarzach / links in comments

HAPPY HOOKER WORMS [Cubist Productions, 1990]

NORTHERN BUSHMEN [Peas Kor, 1991]

BIGGEST PLAYER [Pop Bus Records, 1992]

Zespół, który ma na koncie dwie siedmio- i jedną dwunastocalówkę. Żadnego CD, zero bandcampa – dlatego nie da się znaleźć w necie ich płyt w dobrej jakości.

W skład Northern Bushmen wchodzili: Chris Kleiner (bas), Noah Leger (perkusja; kiedyś chociażby Disappears i Hurl, dziś FACS), Pat Morris (gitara; kiedyś Don Caballero, dziś The Poison Arrows) i Mike Rhoades (wokal). No dobra, więc czemu z tyłu okładki Biggest Player mamy dziewczynę? Może to Kim Gordon?

Jeżeli chodzi o główne zdjęcie, znalazłem je na instagramie wspomnianych FACS.

Northern Bushmen grali dość chaotyczny post-hardcore (dzięki Bogu nikt nie wprowadził w życie fatalnie brzmiącego tagu chaotic post-hardcore). Fajne są oba single (choć cover The Damned na Biggest Player to żadna rewelacja). Nieco gorzej jest z Northern Bushmen – tych sześć kawałków może męczyć.

Mimo że minęło ponad 30 lat, może być trudno uwierzyć w to, że i w Northern Bushmen, i w FACS gra na perkusji ten sam facet, Noah Leger. W starej kapeli robi to, jakby swędziały go ręce, w obecnej przyczynia się do tego, że jak dla mnie jest ona wręcz zbyt uporządkowana. W podsumowaniach rocznych pisałem o tym, że autorów Still Life in Decay co prawda podziwiam, ale trudno mi ich pokochać.

Warto poznać Northern Bushmen. Dla tych, którzy siedzą w alternatywnym gitarowym graniu lat 90., pozycja obowiązkowa. Każda z płyt do kupienia via Discogs.

Dawno to wszystko było.

PS I jeszcze dwie rzeczy wrzucone w komentarzu:

składanka, na której znajdują się dwa kawałki Northern Bushmen

oraz nagrania live

***

Jakoś nie mam ostatnio melodii na wyszukiwanie fotografii, więc niech będzie Bill Brandt. Dawno temu, w poście o Spiritualized, wrzucałem jego zdjęcia. Po wczytaniu postów z blogspotu nie widać ich jednak.

Klasyka, nie ma co gadać.

motrforstaerkr – tester 1-6 [1999/2000] / leonard freed

linki w komentarzach / links in comments

soundcloud

Będąc w kwietniu w krakowskim RE na koncercie Titanic Sea Moon, zauważyłem na ścianie plakaty ze starych koncertów, m.in. Ewy Braun w towarzystwie czegoś, czego nazwy nie zapamiętałbym przez najbliższe dziesięć tysięcy lat. Zrobiłem więc zdjęcie, na którym możemy przeczytać, że z twórcami Sea Sea zagrał duński zespół Motrforstaerkr. Trasa objęła pięć miast.

Z miejsca zacząłem szukać czegoś na temat Motrforstaerkr. Soulseek – zero odpowiedzi, Discogs – „we couldn’t find anything”. Ale jest Soundcloud, a na nim profil pn. baandoptager i epka Duńczyków wraz z bonusami. Pomyślałem więc, że wrzucę ją na blog (to, co dało się ściągnąć bezpośrednio, ma bitrate 320 kbps, to, co musiałem „kraść” za pomocą specjalnej strony – 128 kbps).

Ta muzyka z pogranicza post-, math- i noise rocka, jak to mówią, broni się po latach. I to jak (tu powinien być wykrzyknik, ale jakoś mnie wykrzykniki żenują). Aż szkoda, że zespół przepadł, nic po sobie nie zostawiając. To znaczy płytę nagrali, ale czy ktoś ją wydał?

Za nickiem baandoptager kryje się perkusista Motrforstaerkr, Alf Lenni Erlandsen, od którego dowiadujemy się, że sam fizycznego nośnika nie ma, że zamieszczona grafika nie jest okładką epki, że materiał został nagrany w latach 1999/2000 (chyba), a za Rehash/Remix odpowiadał gitarzysta Michael Mørkholt. Skład uzupełniał drugi gitarzysta, Theis Boysen Hansen.

Warto poszperać w profilu baandoptagera. No i posłuchać zespołu z Aalborga. Dla mnie to hit i najlepsza rzecz, jaką wyniosłem z kwietniowego koncertu TSM (i Rozwodu). Ale spoko, później, 1 lipca, widziałem chłopaków w Katowicach i zagrali wspaniale.

Pytam o Duńczyków Rafała, wtedy basistę Ewy, dziś TSM. Pisze, że EB robiła im trasę w Polsce, a ci w rewanżu koncerty w Aalborgu i Aarhus. „Byli bardzo wyluzowani”. To zupełnie jak ja. Wyluzowany, wrzucam te świetne nagrania.

(o)(o)

Leonard Freed – brooklinczyk z Magnum Photos, niedoszły malarz. Nie do sprawdzenia, ale chyba dobrze się stało.

ritual device – henge [1993] / ryan weideman

facebook

discogs

linki w komentarzach / links in comments

Zespół z Omahy ma na koncie split z Killdozer, a gdy wpiszemy w wyszukiwarce „ritual device”, pojawia się odnośnik do płyty Tad, God’s Balls. No i w sumie Ritual Device brzmi jak połączenie Killdozera z grunge’em, najbardziej z Nirvaną, a wokal czasem każe myśleć o Mudhoney. Twórców Henge chyba nikt grandżowcami nie nazywał – byli na to zbyt mało popularni; termin „grunge” zarezerwowany był dla zespołów z Seattle i paru z innych miast, którym udało się załapać na modną etykietę.

Jedyny studyjny LP Ritual Device został nagrany w składzie: Eric Ebers (grał też w Ravine) – perkusja, Jerry Hug (Porn) – bas, Timothy Moss (Porn) – wokal, Mike Saklar (Ravine, No Blood Orphan, The Sun-Less Trio) – gitara. Rezcz zrealizował w domowym studiu Steve’a Albiniego David Wm. Sims, znany chociażby z The Jesus Lizard.

Oprócz Henge Ritual Device ma na koncie więcej niż przyzwoitą koncertówkę Trademark of Quality Years (1995, Ant Records; jak słychać, wokalista nie należy do nieśmiałych osób)

…split z Mousetrap (co ciekawe, na tej płytce Mousetrap gra jako El Fino Imperials, a Ritual Device jako Gacy Landscaping) i trzy single. Przynajmniej tyle pokazuje Discogs. O, RYM podowiada jeszcze taką oto składankę.

Henge wyszła w Redemption Records (jej założyciel, Ryan Kuper, zmarł w 2017 r.). Nie jest to wybitny materiał, ale ma coś w sobie. To porządna dawka surowego rokendrola. Jest w graniu Ritual Device coś może nie wulgarnego, ale wzbudzającego respekt. Są jak goście, którym co prawda barman mówi, że już zamyka, ale pozwala spokojnie dokończyć piwo.

(o)(o)(o)

Ryan Weideman – nowojorczyk, który w latach 1981-2016 pracował jako taksówkarz i wykorzystał ten czas na robienie zdjęć. Pracowałem kiedyś w pobliżu postoju taksówek, ale wątpię, by któryś złotówa poszedł w ślady autora książki In My Taxi: New York Taxi After Hours. Cóż, przydworcowi taksiarze bywali żywym dowodem na to, iż stereotypy mogą być prawdziwe.

Nagradzany, wystawiany w muzeach (jest też twórcą litografii) – klasa. OK, koniec tego wikipediowania, czas na fotki:

Nowy Jork, taksówka – trudno nie mieć tego skojarzenia:

oiler – missing part one [1994] / giancarlo pradelli

linki w komentarzach / links in comments

discogs

Dałbym sobie rękę uciąć, że Oiler to zespół powiązany z Davidem Uskovichem. Że albo Dave U. grał w nim, albo go nagrywał. Okazało się, że chodziło o innego gitarzystę (1988-1993) Distorted Pony, Roberta Hammera, który nagrał 14. i 15. utwór z Missing Part One.

No właśnie, Distorted Pony. Najlepsze fragmenty Missing Part One (CD wydało Sympathy for the Record Industry, ale o Oiler nie ma wzmianki na stronie wydawnictwa) mocno przypominają to, co grali twórcy Instant Winner, czyli noise rock ożeniony z industrialem. Problem w tym, że jedyna duża płyta Oiler to kompilacja, na której nie wszystkie utwory trzymają poziom. Szkoda, że zespołowi z LA nie było dane nagrać normalnego studyjnego albumu. Pewnie nie dorównałaby Instant Winner, ale Punishment Room – czemu nie?

Jeżeli chodzi o ludzi, którzy tworzyli Oiler, to: Beth Capper grała jeszcze w nieznanym mi Fleabag, nagrała też wokale dla Slug; nie wiem, czy nie pojawia się w dokumencie Lost Grrrls: Riot Grrrl in Los Angeles, na pewno można w nim trafić na Tamalę Poljak, która zagrała na gitarze w dwóch kawałkach z Missing Part One. Nie znam żadnego zespołu Davida Gomeza. Jak i Evana Macka. Tak samo w przypadku typa o pięknej ksywie John Meatfucker. Pełnoprawnym członkiem zespołu był też niejaki Lee.

Wrócę do Distorted Pony. 5 lat temu zagrali w Poznaniu, i to w moje urodziny. Koncert był genialny. Brzmienie – jak powiedział muzyk zespołu Lessdress o brzmieniu zespołu Lessdress – że aż pory fruwają na moczarach o brzasku (cokolwiek to znaczy). Na marginesie, nim poszedłem na koncert, prezent zrobili mi również polscy piłkarze w ostatnim swym występie podczas MŚ 2018. Wygodnie leżałem w hotelowym łóżku i patrzyłem, jak robią z siebie ostatnich piździelców w meczu z Japonią. Gorszy był tylko support Distorted Pony.

Na Discogsie znajduje się możliwe, że pełna dyskografia Oiler. W tym split z Bakamono, które niedawno gościło na 10fs.

Nie ma chyba żadnego wideo z koncertu Oiler. Ba, nie widzę ani jednej fotki zespołu. Niech będzie w takim razie okładka singla Little Holes:

***

Gdy gdzieś wyjeżdżam, uwielbiam trafiać na opuszczne domy. Taki jak ten we Wleniu:

Lubi je najwyraźniej również Giancarlo Pradelli. Świetne są te jego zdjęcia. Chętnie zobaczyłbym kolorowe wersje fotek domów.

pluramon – pick up canyon [1996] / nicki prideaux

pluramon

mille plateaux

KIRA_marcus 005

Mille Plateaux dla wielu jest pewnie wydawnictwem kultowym. Rafał Księżyk w latach 90. odmieniałby tę nazwę przez wszystkie przypadki. Gdyby odmieniała się przez przypadki. Na tym blogu pojawia się po raz pierwszy.

Po raz pierwszy za sprawą Marcusa Schmicklera, człowieka wielu aliasów, i jego pierwszej, rewelacyjnej (najlepszy utwór to chyba Planet) płyty nagranej pod szyldem Pluramon. Na Pick Up Canyon trafiłem pewnie dlatego, że występuje tu gościnnie, w miniaturze Peak, Jaki Liebezeit z Can.

Ktoś może zapytać: „Co w tym wielkiego? Facet pojawia się na chwilę”. To ja powiem: „Gdyby Liebezeit przechodził 20 lat wcześniej sto metrów od studia, w którym nagrywałeś płytę, byłaby to dla ciebie nobilitacja” (Spokojnie, nie podniecaj się tak).

IDM, Post Rock, Minimal, Electro, Avantgarde, Experimental, Abstract, Instrumental – po tagach, które ktoś dopisał do Pick Up Canyon na Discogsie, widać, że Schmickler nie gra muzyki, którą da się łatwo zaklasyfikować, choć kiedyś, jeśli dobrze pamiętam, załatwiało się sprawę post-rockiem.

U nas ten materiał wyszedł na kasecie wydanej przez Sound Improvement, które poza Pluramonem mogło się pochwalić licencjami płyt The Sea and Cake, Mouse on Mars, Tortoise czy The For Carnation (fajnie, nie?). Jeżeli chodzi o polskie zespoły, label Tomasza Szwałka wydał Blimp oraz Low Key – w 2019 r., po latach przerwy od ostatniej wypuszczonej płyty. Im dłużej istniał Sound Improvement, tym mniej ciekawe – poza wyjątkami – rzeczy wydawał, ale o większym potencjale komercyjnym.

Dzieki Bôłt Records ukazała się płyta Mimeo, projektu, w który – obok np. Fennesza – zaangażowany był nasz bohater. Pewnie ma on więcej związków z naszym pięknym krajem.

Zdecydowanie godny polecenia jest również drugi album wydany dla Mille Plateaux, Render Bandits.

Trzecia płyta Pluramona, Bit Sand Riders, zawiera (podobnie jak epka Reservoir) remiksy m.in. Mogwai i Lee Ranaldo. Czwarta, Dreams Top Rock, to krok w stronę shoegaze’u i popu. Atrakcją jest gościnny udział (i to nie symboliczny) Julee Cruise, ale mnie się to o wiele mniej podoba niż muzyka z dwóch pierwszych płyt. Piąty i ostatni materiał, The Monstrous Suplus (znów z Cruise, ale też z drugą wokalistką, Julią Hummer; sam Schmickler również próbuje czarować swym głosem) można by otagować jako indie pop.

Bit Sand Riders i The Monstrous Suplus wydało Karaoke Kalk.

Jak widać, od pierwszej do ostatniej płyty Pluramon przeszedł długą drogę, i aż dziwne, że wszystkie nagrał pod jednym nickiem.

***

Nicki Prideaux – Australijczyk mieszkający w Paryżu. Świetne zdjęcia. Również wśród komdercyjnych fotek zdarzają się perełki. Czasem zresztą można by je wrzucić do kategorii Personal.

pavo – pavo [1999] / todd hido

discogs

Minimalistyczne granie bez wokali, krótka, nieefektowna nazwa zespołu, będąca też tytułem płyty, oszczędna okładka (inna do CD, inna do winylu). Pavo to była grupa, której muzyce raczej nie musiała towarzyszyć feeria świateł.

Niewiele też wiadomo o muzykach tworzących zespół, Jasonie Hammonsie i jego imienniku Hendersonie. Pierwszy grał w zespole Midnight Movies, co robił drugi – nie mam pojęcia. Gdyby ktoś wiedział coś więcej o tym składzie z Austin, niech zostawi kometarz.

Jedyny LP zespołu wyszedł nakładem wytwórni z Guilford, Works and Words Rejected, której strona już nie działa. Szukając czegoś o Pavo w necie, łatwiej trafić na jakiegoś DJ-a albo firmę zajmującą się paszą dla koni.

Gdyby ktoś wiedział coś więcej o tym zespole z Austin, proszę o zostawienie komentarza.

Znalazłem taką notkę:

„The debut LP by this Austin, Texas duo is a soon-to-be post-rock classic created from a carefully structured blend of guitar, drums, tape loops, and treatments. Pavo deliver their 10 emotionally charged pieces, performed with delicate and loving care. Think Mogwai, Aerial M, Tortoise, etc. in their gossamer thin moments”.

Trochę przesadzona, choć to bardzo dobra płyta. No i to Tortoise wrzucone od czapy.

Warto też poznać, głównie z uwagi na Pavo, split z Rhythm of Black Lines.

***

Todd Hido

Mam poważne wątpliwości, czy ostatnie zdjęcie jest autorstwa Todda Hido. W każdym razie tak było podpisane na Twitterze.

Nienawidziłem, kurwa, grać na flecie. Pamiętam, że moją nauczycielką była pani Myszor, mama gościa z Myslovitz. Niestety, nie przedstawiła tego sposobu gry na tym instrumencie.

bakamono – the cry of the turkish fig peddler [1994] / ragnar axelsson

linki w komentarzach / links in comments

soundcloud

discogs

Lata 90. lubię m.in. za ogrom noiserockowych kapel nawet nie z drugiego, tylko co najwyżej trzeciego szeregu, które nadają się do słuchania. Noise rock, grunge, metal, szajba Butthole Surfers – czuć na kilometr, że Bakamono to lata 90.

Dwa longi, trzeci niewydany, przynajmniej jeden split i cztery single – całkiem fajny dorobek. Mieli też okazję zagrać z paroma ciekawymi kolegami po fachu.

Wydaje się, że skład Bakamono się nie zmieniał, a jednak płyty różnią się od siebie. Skłamałbym, pisząc, że każdą z nich przesłuchałem po 10 razy, ale The Cry Of The Turkish Fig Peddler podoba mi się najbardziej. Świetnie brzmi, trzeba powiedzieć.

Jeżeli chodzi o późniejsze zespoły Dana Martina, Eiso Kawamoto, Paula Hischiera i Seana Dorna, znam tylko Farflung trzeciego z nich, który słyszałem dawno temu. Kapela wciąż działa, w ubiegłym roku wydała płytę; zaraz sprawdzę, czy wartą uwagi.

(Mogę dopisać, że poznałem też Subzone, na płycie którego Dan Martin w trzech utworach gra na perkusji. Pojawia się też na Paranoid Landscape Helios Creed. Całkiem to przyjemne, a taki Stuck Inside to rewelacyjny numer ).

Na pytanie: „Do jakiej epoki chciałbyś się przenieść, mając maszynę czasu, odpowiadam: do lat 90. XX wieku”. Oczywiście z opcją swobodnego i szybkiego przemieszczania się po całym świecie.

(o)(o)

Ragnar Axelsson – dobry jest, skubany; trudno było wybrać zaledwie 10 zdjęć. No właśnie, widzę właśnie wywiad z Axelssonem i już widzę, że brak fotki ziewającego psa zaprzęgowego to poważny błąd, proszę więc kliknąć w ten link.

Czy to krajobrazy, czy ludzie, czy zwierzęta – Rax zachwyca.

W sumie do Bakamono bardziej pasowałby Claude Nori albo Malcolm Liepke, których też kopnie zaszczyt bycia na 10fs, ale nie mogłem się powstrzymać przed wrzuceniem Raxa.

bellini – the precious prize of gravity [2009] / signe vilstrup

linki w komentarzach / links in comments

bellini (piękny oldskul – oglądajcie, nim zniknie)

bandcamp

temporary residence ltd.

Zespół Bellini przed Teatro Massimo Bellini w Katanii (fot. Maria Vittoria Trovato)

Głos Giovanny Caccioli sprawia, że Bellini może być trudno w pierwszej chwili odróżnić od innego włoskiego zespołu, mianowicie od Uzedy, w którym ta pani również śpiewa (a Agostino Tilotta, mąż donny Caccioli, w obu grupach gra na gitarze). Swoją drogą, zastanawiam się, czy The Precious Prize of Gravity nie byłaby lepsza, gdyby ten specyficzny wokal pojawiał się rzadziej. No, ale ok: artysta ma męczyć odbiorcę.

Dawno temu, gdy muzykę poznawało się z zapartym tchem, ta nazwa, Uzeda, wydawała mi się nieco dziwna, działała na wyobraźnię. Plus fakt, że Steve Albini ponoć poleciał do Włoch, by nagrać drugi album, Waters, za darmo.

Wtedy w sumie połowa nazw wydawała się osobliwa, najbardziej chyba Calexico. Nim po raz pierwszy włączyłem ich muzykę (kiedyś od poznania nazwy kapeli do usłyszenia jej twórczości mogło minąć trochę czasu), spodziewałem się Bóg wie, jakich niesamowitości. Nie wiem, czy kiedykolwiek dźwięki tak bardzo nie pasowały mi do nazwy wykonawcy (nie wiedziałem, czym jest to całe Calexico – kojarzyło mi się z czymś, nie wiem, industrialnym, nie z tym, czym w rzeczywistości jest). Na szczęście zacząłem bodaj od Hot Rail, więc się nie rozczarowałem.

Bellini też nagrywał Albini, co od razu, od otwierającego The Precious Prize of Gravity Wake Up Under a Truck, słychać. Mnie ta, niczym z At Action Park, gitara niespecjalnie przeszkadza. Uzeda jest bardziej rockowa (choć zależy co, bo np. 4, które tu wrzucałem, brzmi dużo ciężej niż np. debiut), w Bellini więcej noise rocka. Ważne, że oba zespoły świetne. Uzeda włoska, Bellini włosko-amerykańskie (na pierwszej płycie bębnił Damon Che z Don Caballero, potem już Alexis Fleisig z Girls Against Boys).

Na marginesie, co do Stevena Franka Albiniego, ciekawa jest ta część Wszyscy kochają nasze miasto Marka Yarma, w której słynny inżynier dźwięku opowiada, że przez współpracę z Nirvaną niemal nie splajtował. Dobrze znać, mimo gównianej korekty w polskim wydaniu.

(o)(o)

Monica Bellucci w obiektywie Signe Vilstrup.

Upiększanie piękna to zazwyczaj nie jest dobry pomysł. Musiałby się za to wziąć fotograf naprawdę wybitny, z poczuciem humoru. Guy Bourdin co prawda nie żyje, ale ma utalentowanych naśladowców, kilku zresztą pojawiło się na 10fs. Zauważyłem, że często aktorki, generalnie gwiazdy, są tak „ulepszane” (vide jakaś koszmarna sesja Kate Winslet) – i przez profesjonalistów, i przez fotografów amatorów – że czasem trudno je poznać. No, ale ludzie pieją z zachwytu. Dograjmy może solówki Yngwiego Malmsteena do Revolver albo The Velvet Underground & Nico.

Yngwie Malmsteen GIF - Find & Share on GIPHY

Nagminnie poprawiana przez czarodziei Photoshopa Monica Bellucci jest trochę jak wielkie płyty nagrywane po latach przez gorszy zespół. Signe Vilstrup czasem też popełnia to faux pas (rozumiem, że takie są wymogi fotografii „okładkowej”), ale – nie licząc nie zamieszczonych tu przypadków – bez wiochy.