„I wyśpiewałeś ten dom, kurduplu jebany!”


Wygląda na to, że mam na rozkładzie wszystkie wywiady rzeki przeprowadzone przez Rafała Księżyka. Po kolei:

  • Robert Brylewski: Kryzys w Babilonie (Wydawnictwo Literackie, 2012) – chyba moja ulubiona, obok Please Kill Me, biografia muzyczna. Trochę siada pod koniec (może Brylu nie był w dobrej formie, może Księżyk myślami był już przy innej robocie), ale i tak jest to rewelacyjna pozycja;
  • Tomasz Stańko: Desperado (WL, 2013) – mało z niej pamiętam. W sumie Stańko jest mi postacią niemal obojętną;
  • Tymon Tymański: ADHD (WL, 2013) – Ryszard nie wzbudza we mnie zaufania. Wygląda na typa, który w sobotę obroni cię przed bandziorami, a w niedzielę wyrucha ci narzeczoną bądź córkę (p. Kryzys w Babilonie). Gość wyszczekany ponad miarę, ale więcej w tym efekciarstwa niż sensownej treści;
  • Kazik Staszewski: Idę tam gdzie idę (Kosmos Kosmos, 2015) – z wywiadu z liderem Kultu nie pamiętam dosłownie niczego. Kojarzę za to, że w książce było mnóstwo błędów (nie mówię o braku przecinka i błędnym zaimku w tytule). Cóż, tym razem nie Wydawnictwo Literackie, lecz wydawnictwo bodaj którejś z latorośli Kazika wydało książkę;
  • Marcin Świetlicki: Nieprzysiadalność (WL, 2017) – duże rozczarowanie. Na dodatek irytowało to „hi hi” dodawane do wypowiedzi poety z Lublina.

Pięć dzieł po kilkaset stron. Ileż to człowiek czasu w swym nędznym życiu zmarnował?

Przyszła też pora na Muńka Staszczyka i książkę pt. King! (WL, 2019, 552 strony).

Jakoś długo się za nią zabierałem, w sumie nie wiem czemu. W końcu trafiłem na fragment (w „Dwutygodniku”?), w którym Muniek opowiadał o swej niewierności małżeńskiej, i stwierdziłem, że warto by Kinga! sprawdzić, zwłaszcza że lubię chłopa. No i siedząc na piwie na Mariackiej w Katowicach, obserwując, niczym Brudny Harry, ludzi przez okno, nagle zauważyłem jakąś starszawą lesbijkę. „Skąd ja ją znam?”, zapytałem swą lepszą połowę. A to szedł Mundial.

Złygmunt z jednej strony w omawianym wywiadzie rzece wbija się w postać rokendrolowca: Stonesi, The Clash, nowsze rzeczy (nie najlepsze – jakiś Blur i inny szajs), ostry styl życia, nawijka zdobiona co rusz grubym słowem… Z drugiej – nasz bohater przypomina o jakiś czas temu często używanym powiedzeniu: „Nie jestem zupą pomidorową, żeby mnie każdy lubił”. Tyle że trzeba je odwrócić: Staszczyk jest zupą pomidorową, wszyscy go lubią. Od raperów do Jana Nowickiego (tytuł postu to słowa, którymi śp. aktor miał się zwrócić do Munia), z którym nasz bohater się zresztą zaprzyjaźnił, do Niny Terentiew. To żaden zarzut (chyba), ale czasem to śmiesznie wygląda, gdy powołujesz się sto razy na punk rocka, a potem wrzucasz coś takiego:

Są jakieś granice i współpraca z tą raszplą to ich przekroczenie.

(O, a może było tak, że przez punk rock Muniek się nie skurwił. Miał, jak opowiada, proponowaną kosmiczną kasę za reklamowanie jakiegoś gówna i się nie skusił).

Tak czy siak, czyta się Kinga! świetnie, choć w sumie jest to rockowy banał: wóda, dragi, baby, Jezus itp. Trudno mi jednoznacznie odpowiedzieć, czemu tak bardzo podobała mi się ta książka i z całej serii za lepszą uważam tylko Kryzys w Babilonie. Widać coś w sobie pan Zygmunt ma. No i potrafi gadać i gadać, ale nie nudzić.

Co do propozycji muzycznych – nie dałbym chyba rady wysłuchać w całości żadnej z płyt T.Love, ale zrobiłem sobie składankę z piosenkami, które lubię. Nie jest źle: jest ich 26, choć posiadacz Krzyżu Kawalerskiego Orderu Odrodzenia Polski (punk nie umarł!) jest koszmarnym wokalistą. Podziwiam go tym bardziej. Taka była siła punk rocka: sepleniące kurduple wychodziły na scenę, w dupie mając własne ograniczenia.

Eks(?)punkowiec Zygmunt Staszczyk przyjął KKOOP od Bronisława Komorowskiego (ale w skórze i ciemnych okularach!), a Mick Jagger tytuł szlachecki i Order Imperium Brytyjskiego od Elżbiety II, co wkurzyło sir Keitha Richardsa, bo przecież jego kolega z zespołu ukłonił się tym, którzy w dawnych czasach The Rolling Stones prześladowali.

Są nasi, częstochowsko-warszawscy Stonesi, są też oryginalni, brytyjscy, o których pisze Rich Cohen (dawno temu czytałem jego Twardych Żydów – wspomnienia zatarte, ale jak najbardziej pozytywne). Zespół nieco lepszy od T.Love. W końcu Staszczyk to nie Jagger, a Benedek to nie Richards.

To tylko rock’n’roll (Zawsze The Rolling Stones) [Wydawnictwo Poznańskie, 2022, 432 strony] miała być niby książką o trasie najsłynniejszego zespołu rockowego, w którą miał szczęście udać się wspomniany dziennikarz, a jest trochę o zespole, trochę o samym Cohenie – jakby się chłop nie umiał zdecydować. W pewnym momencie dziennikarz „Rolling Stone’a” wręcz się obraża na artystów, że nagle stali się grupą stadionową, i robi się bajzel, aż w końcu nie wiadomo, czy To tylko rock’n’roll jest właśnie dziełem o twórcach Sticky Fingers, czy o samym autorze. W sumie i tym, i tym – i czyta się je świetnie. Tak, mam poczucie, że to totalny bajzel (jak ten akapit), ale też, że mógłby się on nie kończyć. Aha, oryginalny tytuł brzmi The Sun & the Moon & the Rolling Stones (to cytat z Keefa, słowa skierowane zresztą do autora książki), ale polski wydawca musiał się popisać.

Choć Cohen miewa tendencję do pisania niczym kiepski prozaik, generalnie robi to świetnie. Wartka narracja, prosty styl, zero oporów przed formułowaniem opinii – dla mnie bomba. Poza tym kariera Stonesów obfitowała w tyle fascynujących wydarzeń, że trzeba by się chyba postarać, żeby przynudzić na ich temat. Już sama historia nagrywania Exile on Main St. to materiał na osobną książkę.

Jak wspomniałem, Cohen obraża się na swój ulubiony zespół, który nagle zaczyna grać rock stadionowego. Ciekawe, co myśli o Hackney Diamonds. Miesiące mijają, a ja wciąż jestem w ostatniej płycie Jaggera, Richardsa i Rona Wooda zakochany.

3 myśli na temat “„I wyśpiewałeś ten dom, kurduplu jebany!””

  1. „Muniek” kiedyś tam dawno dawno temu coś dla mnie znaczył. Pamiętam do dziś jak poszedłem w technikum na jego koncert. Darmowy, w Gliwicach na placu Krakowskim. Spotkało się tam jakichś znajomych, były jakieś brokuły, i wszedłem w inny wymiar. Może ze 2-3 razy w życiu tylko coś takiego miałem. Po koncercie nie chciało mi się wracać do domu. Siedziałem długo w nocy, w ciemności i ciszy, na klatce schodowej i te wrażenia i obrazy z koncertu we mnie jeszcze grały jak w kalejdoskopie. Nawet zostałem wtedy na moment manichejczykiem. Zobaczyłem, że zła i dobra jest na świecie fifty-fifty i że to się nigdy nie zmieni a tylko ja mogę wybrać stronę mocy -jasna czy ciemna, i że właśnie teraz wybieram. Śmiać się z tego chce po latach trochę. Najbardziej to jeszcze żal tej piekarni obok tego placu gdzie długo był jeszcze w 90tych latach napis że pieką bez polepszaczy, ale i napis w końcu znikł. Wszystko znikło, zmarli dziadkowie, u których tam mieszkałem, nie ma tego mieszkania. T.Love i Staszczyk są mi dziś całkowicie obojętni. A z Kazikiem dobrze się mi czytało wywiad Księżyka. Sprawdzałem te wszystkie kapele itd. No ale ja tego zupełnie nie znałem oryginalnie, wtedy. W 90s słuchałem radia i miało się też kilka kaset z jakąś muzyczką RAC czy oi. Ech… No ale recenzje fajnie było przeczytać. Na moment wyrwała z depresyjnej codzienności i pozwoliła powspominać młodość „chmurną i durną”. Dzięki :p

    Polubienie

  2. swoją drogą niezłe zdjęcie:patologiczna rodzina, baba z pretensjami i jakieś przyszłe DDA no i sam zawiadiacki pijaczek tyle że t-shirt new model army ale przecież w sumie mógłby na dobrą sprawę być przypadkowy z lumpa. Coś w tym jednak jest z tym jego lubieniem. Są tacy ludzie, których wszyscy lubią mimo wszystko. Tak jak Clintona.

    Polubienie

    1. No, też mi się to rzuciło w oczy: raczej nie mamy tu Micka Jaggera i Marianne Faithfull. Rok temu, tuż przed 89. urodzinami, zmarła moja babcia, którą odwiedzałem raz w tygodniu. Miała fatalny charakter, ale wydawało się, że będzie żyć 100 lat, i w związku z tym, że była od zawsze, jakoś to dodawało otuchy.

      Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.