Jakoś niespecjalnie chce mi się pisać o świetnym filmie Filipa Dzierżawskiego, bo pochwalili go już chyba wszyscy. Zdziwiłem się nawet, że Andrzej Horubała zachwycał się „Miłością” w „Do Rzeczy”. No ale może nie powinienem się dziwić. Czasem i ultrakatol może napisać coś do rzeczy (he he) o czymś, co zapewne wydaje mu się nieco obce kulturowo (jak by głupio to nie zabrzmiało). Wystarczy poszukać jego tekstu o Dorocie Masłowskiej. Na pewno gość nie wkurwia tak, jak Krzysztof Varga, który robił sobie podśmiechujki z jego książki. Nie wiem, czemu zamiast o filmie, piszę o Horubale.
Ze dwa lata temu włączyłem TVP 1 albo 2. Tam, w jakimś debilnym programie kabaretowym, w stronę publiczności szedł w towarzystwie jakiegoś pacana wielki chłop z gitarą i z jakimiś czułkami przyczepionymi do łba, wydając głupie dźwięki. Za kosmitę robił Tymon Tymański.
Na „Miłość” nie chciało mi się jechać do kina, kupiłem DVD. Agora, TVP, Narodowe Centrum Kultury na rewersie. Podobnie było z książką Krzysztofa Grabowskiego „Dezerter – poroniona generacja?” (tylko bez TVP). „To jest, kurwa, bunt na usługach systemu”, jak śpiewała Guernica y Luno (o, dokument o GYL to byłoby coś).
Nie jestem pryncypialny, sam robię rzeczy, z których się śmiałem, ale trudno tez powiedzieć, żebym bezboleśnie przetrawiał takie sytuacje. Miłość, choć nie była zespołem awangardowym, stała w opozycji do zgrzybiałego polskiego jazzu. Świadczył o tym chociażby termin „yass”, wymyślony jako kontra wobec tych wszystkich pitolących gości, robiących z tej rewolucyjnej muzyki poważkę i skansen. I jakoś nigdy nie trafiał do mnie argument „no tak, to wychodzi za kradzione pieniądze, ale przecież lepiej, że idzie na punk, yass, instalację, poezję konkretną (niepotrzebne skreślić), niż na Krzysztofa Krawczyka albo kabareton”.
Mijają lata. Możdżer nagrywa jakieś profesjonalne bzdety dla kasy, Tymon (kurde, podziwiałem tego gościa jak jakiegoś Zidane’a albo Malle’a) ostatnią dobrą płytę zrobił dwie dekady temu, Miłość reaktywuje się, choć od dawna nie żyje Jacek Olter – wygląda to nie najlepiej.
Na koncert Miłości na Offie nie poszedłem (pewnie dlatego, że mieli zagrać po północy), i w sumie nie żałuję. A oglądając film Dzierżawskiego, najpierw moja sympatia dzieliła się po równo na wszystkich. Potem lubiłem już tylko Mikołaja Trzaskę i Macieja Sikałę.
Najlepszym momentem „Miłości” jest muzyka. W jednej ze scen najpierw klasyzycujący Sikała gra jakiś kosmos, a potem, jakby w opozycji do niego, awangardzista Trzaska leci jeszcze dalej (niechęć do Możdżera przerzuca na Sikałę?).
No i po lekturze fragmentów „ADHD”, wywiadu Rafała Księżyka z Tymańskim, stwierdzam, że chętniej przeczytałbym biografię Sikały. A film Dzierżawskiego to jeden z najlepszych dokumentów, jakie widziałem.
Osobiście się wahałem czy kupować (auto)biografię Tymona, choć poprzednie dzieła współautorstwa Księżyka mi się podobały (Stańko i Bryl). Bałem się, że Tymon zdominuje ksiażkę swoim hiperegoizmem, a w efekcie niczego ciekawego się nie dowiem. No ale nabyłem, przeczytałem i nie żałuję. Najbardziej podobały mi się 3 rzeczy:
1) anegdoty charakteryzujące zmarłych i żyjących frików różnego typu (Bowie, Przybielski),
2) analizy związku między byciem twórcą / artystą a zdrowiem psychicznym (Sajnóg, Olter, Hesse) – niezbyt budujące, a wręcz dołujące,
3) opisy prób utrzymania się przez Tymona na powierzchni naszego szołbizu po rozpadzie Miłości i Trupów. Czyli jak to Tymon opisuje: „prób awansu z czwartej do powiedzmy drugiej ligi”.
Ostatnia kwestia jest b. ciekawa właśnie z punktu widzenia tego, co piszesz o występowaniu Tymona w czułkach, itp. Z tego, co Tymon pisze, polski „artysta” ma obecnie dwa możliwe źródła utrzymania: celebryctwo (Maleńczuk, Taniec z gwiazdami, pokazanie gołej dupy na Pudelku) albo mecenat, najlepiej państwowy (podpięcie się pod jakąś redakcję czy instytucje). Kompletny brak tzw. middle ground, w którym przecież artyści mogli sobie siedzieć zarówno za komuny, jak i w latach 90-tych.
PolubieniePolubienie
Mogą chyba też robić inne rzeczy. Są przecież w tym kraju zespoły, które nagrywają płyty, a ich członkowie utrzymują siebie i rodziny przy życiu oraz nie płaczą w „Gali” i nie przyczepiają sobie czułków (czułek?) do głowy. Może jest tak, że polski muzyk rzadko kiedy to kuma. Trochę to smutne, że często wybierają między żenadą a odejściem od muzyki.
PolubieniePolubienie
No Tymonowi chodziło o to, że kiedyś szło wyżyć z samych koncertów, pod warunkiem że się ich grało sporo. A popyt był. Natomiast teraz nie za bardzo, stąd granie i nagrywanie muzyki staje się dodatkiem do podstawowej pracy. Czyli celebryctwa, robienia w TV/teatrze lub posiadania tzw. „normalnej” pracy (korpo lub wolne lancerstwo).
Odnośnie tego, co piszesz: „ich członkowie utrzymują siebie i rodziny przy życiu” – ale chyba nie z samej muzyki?
PolubieniePolubienie
No nie, ale z Twojej wypowiedzi wynikało, że artysta może albo stać się pajacem, albo gościem żyjącym z dotacji.
PolubieniePolubienie
lubisz Marcin dygresje
PolubieniePolubienie
No Bartek, chyba tak. Zapomniałem napisać, że motyw przyjaźni Tymona z Trzaską jest niesamowity. Bardzo bliska rzecz, zahaczająca o pedalstwo.
PolubieniePolubienie
Tymon jest jednym, wielkim zaprzeczeniem samego siebie; niemal każdy jego kolejny ruch jest negacją przeszłego. W niedziele opowiada, że dobrze mu w niszy, z dala od blasku reflektorów, po czym w poniedziałek występuje w telewizji śniadaniowej. Ja mam ambiwalentny stosunek do jego osoby: czasem mnie irytuje i śmieszy (kiedy słucham jego wypowiedzi o tym, że pop właściwie nie jest zły i on może go nagrywać), zaś innym razem potrafi mnie zachwycić, przekonać do swej nietuzinkowości (kiedy po raz 20 słucham „Polovirusa” albo kiedy po raz 17 oglądam „Wesele”). Podobnie jak spekkio, mam dylemat, czy wydać kasę, której nie mam dużo, na książkę Księżyka. Chciałbym jeszcze zaopatrzyć się w „Przyjdzie Mordor i nas zje” Ziemowita Szczerka. Rzucę monetą.
PolubieniePolubienie