– Jedziemy na Incantation do Krakowa? – zapytałem żonę.
– A kiedy grają?
– 20 października.
– Coś mi się kojarzy, że mamy już coś zaplanowane.
No i faktycznie. The Cure, które zobaczę po 14 latach, zagra wtedy, gdy swój wykurw zaprezentują deathmetalowcy z Johnstown.
***
19 lutego 2008 roku Robert Smith i jego koledzy pięknie się zaprezentowali w katowickim Spodku. Pamiętam, że grali długo (wykończony Smith zakończył występ hitem Just Like Heaven, a potem wymownym gestem oznajmił, że jest już „martwy”) i zabrzmieli niespodziewanie ciężko, a ja sprawdzałem SMS-y od koleżanki informującej mnie o tym, co się dzieje w meczu Ligi Mistrzów Roma – Real Madryt. Aha, mimo deklaracji lidera, że wstydzi się najstarszych kawałków (tych z Three Imaginary Boys), stanowiły one pokaźną cześć gigu.
Niedawno siedziałem w Gliwicach na Nicku Cave’ie & the Bad Seeds, żałując, że nie kupiłem biletu na płytę. Teraz żałuję, że to, co pokaże The Cure również zobaczę z wysokości jakiejś trybuny Areny Kraków. Próbowałem wymienić bilet na droższy, żeby być bliżej zespołu, ale nie ma szans – musisz kupić drugi, bo starego wymienić się nie da. Zwrócić też (by kupić inny), bowiem impreza ma się odbyć zgodnie z planem, więc nie ma ku temu podstaw.
***
1989 r., czas Disintegration i najlepszy okres „Non Stopu”. Smith chyba już wtedy zrzędził, że kończy działalność „Kjurów”. Jak widać, nic z tego; nie wydał też – jeśli mnie nic nie ominęło – solowej płyty, o planach na którą możemy przeczytać w tekście Andrzeja Turczynowicza (czy to on?). Jego wypowiedzi są zresztą ciekawe, np. ta o U2 i Simple Minds.
Myśląc o tym, że ostatnią płytę, którą lubię, Cure wydało w 1992 r. (to Wish, ostatnio wznowiona, więc pewnie zespół zagra parę kawałków z niej), zastanawiam się, jaki będzie krakowski gig.
Pewnie rewelacyjny. A ja, lekko wkurzony na siebie, będę się cieszył z tego, co grają, zastanawiał się, co poleci za chwilę, i myślał niezbyt odkrywczo, że czas strasznie zapierdala.
PS W weekend spodobało mi się wreszcie Bloodflowers.


(o)(o)
Pozostańmy przy tym samym numerze „Non Stopu” dla recenzji autorstwa Jaha Rusala, dzięki której możemy się dowiedzieć, co autor sądzi o płycie „Nasz ziemski Eden” zespołu Papa Dance, gwiazdy ostatniego Off Festivalu. Czy może raczej P… D…. Muszę przyznać, że do dziś bawi mnie to, że Krzysztof Wacławiak nazwę znanej wszem i wobec innej kaszaniarskiej grupy zapisywał jako K…i.

„Uważam, że są w kulturze sprawy ewidentnie szkodliwe”. Święte słowa.