„i’m too old to drink in pubs” – podsumowanie 2021 (cz. I)

Przez parę ostatnich pojawiały się płyty, dzięki którym znów czułem się (albo niemal tak się czułem), jakbym był nastolatkiem poznającym te wszystkie zajebiste zespoły. „Jericho Sirens” Hot Snakes, „High Anxiety” Oozing Wound, „Exit No. 2020” Titanic Sea Moon…

W tym roku znów ukazało się mnóstwo świetnych albumów, ale żaden nie wyjebał mnie z butów. Najbliżej tego były bodaj „Czasy” Doli, od których zacząłem zestawienie swoich ulubionych płyt kończącego się roku. Jak zwykle – bez udupiającego podziału na Polskę i zagranicę. Im dalej, tym kolejność coraz bardziej umowna.

Ciekawie jest po paru latach sprawdzić, czy materiały, w których się zasłuchiwałem, wciąż mi się podobają. Pamiętam, jak 11 lat wstecz przeżywałem „My Father Will Guide Me a Rope to the Sky” Swans. Nie włączyłem tej płyty od ładnych paru lat i szczerze wątpię, że dziś przebrnąłbym przez nią.

(Słucham teraz „The Space In Which The Uncontrollable Unknown Resides, Can Be The Place From Which Creation Arises” Work Money Death i myślę o tym, że kompletnie zaniedbałem jazz).

Wydaje mi się, że do każdej z poniższych płyt będę wracał. Czas pokaże.

(o)

dolaczasy (widno)

Furia i Odraza przynudziły, więc najlepszym polskim zespołem metalowym ogłaszam Dolę. Szkoda, że ten materiał nie wyszedł na winylu, bo niesamowity klimat, jaki wygenerowali Grono, Maras i Stempol, aż się prosi o ten nośnik.

recenzja

(o)(o)

mike majkowskifields (audio. visuals. atmosphere.)

Oren Ambarchi od jakiegoś czasu nagrywa rzeczy, które średnio mi podchodzą, ale minimal na najwyższym poziomie znalazłem na „Fields” Mike’a Majkowskiego, jednej trzeciej wybitnego tria Lotto. Pierwszy numer, „Oceans of Fog”, dorównuje najlepszym rzeczom nagranym przez tę formację.

Majkowski wydał w 2021 jeszcze bodaj dwie płyty: „Four Pieces” i „The Glider” (z Nickiem Garbettem), ale posłucham ich dopiero w nowym roku.

(o)(o)(o)

kowloon walled citypiecework (neurot recordings)

Emo-sludge. Uwielbiam tę kapelę; kapitalnie panowie dawkują emocje, jak gdyby chcieli, żeby słuchacz odczuwał niedosyt. I w sumie odczuwam. Soundtrack do trudnego dnia, miesiąca, życia. Bardzo bym chciał zobaczyć ich na żywo, ale tym razem nie jako support (np. Neurosis, od którego i tak wypadli sto razy lepiej).

Inna rzecz w podobnych klimatach godna polecenia:

(o)(o)(o)(o)

low lifefrom squats to lots: the agony & xtc of low life (goner / alter / lulu’s sonic disc club)

Moja ulubiona postpunkowa ekipa nie nagrała płyty równie dobrej jak „Downer Edn” (2019). Ale w końcu do „From Squats to Lots” się przekonałem, choć chwilę to trwało. Jest coś, co bardzo mi podchodzi u tych Australijczyków. Robią wrażenie gości, którym granie sprawia rzeczywiście frajdę, którzy lubią się najebać i rzucić karczemnym dowcipem. Wydają się naturalni niczym poranne postawienie klocka. Oby robili dalej swoje.

Inny post-punk godny polecenia:

(o)(o)(o)(o)(o)

tindersticksdistractions (lucky dog / city slang)

Tutaj to sam się zaskoczyłem. Moja ulubiona z płyt nagranych w 2021 przez nudne zespoły. Nie wiem, czy znalazłaby się na liście, gdyby nie wspaniały cover „A Man Needs a Maid” Neila Younga. Kupiłem nawet winyl żonie na urodziny i zabrzmiał tak genialnie, że równie dobrze mógłbym go kupić sobie.

Inna nudna płyta warta polecenia:

Muzyczny minimalizm i głos wokalisty przywodzą na myśl „Songs for Drella” – nagraną przez Lou Reeda i Johna Cale’a płytę poświęconą Andy’emu Warholowi.

(o)(o)(o)(o)(o)(o)

direct threatdirect threat (iron lung records / quality control HQ)

Punx not dead. Może nie u nas, ale jednak not dead. 8 minut wpierdolu.

Inna płyta z Iron Lung, dzięki której chce się żyć:

(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)

usa/mexicodel rio (12xu / riot season)

Trzej panowie znani z Butthole Surfers, Marriage czy Shit and Shine doprowadzili do ekstremum to, co grają Brainbombs, No Balls czy Orchestra of Constant Distress. Ciekawe, na ile płyt starczy pary.

(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)

white suns the lower way (decoherence records)

7-10 lat temu płyty White Suns były wysoko oceniane nawet na Pitchforku i Tiny Mix Tapes. Lata lecą, a ten noiserockowy (zdecydowanie bardziej „noise” niż „rockowy”) zespół robi swoje. Nie poszedł na kompromis, nie próbował się przypodobać, egzystuje na uboczu. Dla mnie to jedna z najlepszych kapel XXI wieku.

Oprócz „The Lower Way” wydali w tym roku składankę „Modern Preserves”, zawierającą niepublikowane kawałki demo, odrzuty z sesji i improwizacje live.

(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)

ostrowskiendless fluctuations (pawlacz perski)

„Od kosmicznych odlotów po bity, które są jak uderzenie młotkiem w głowę”. To ważny dla mnie materiał, ścieżka dźwiękowa do tego złego roku. No i przy jego okazji popełniłem jedną z nielicznych recenzji, z których jestem zadowolony.

Inna rzecz z Pawlacza Perskiego szczególnie godna uwagi:

(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)

zzzuzzzu (głowa konia nagrania)

Paweł Nałyśnik potrafi w ciągu roku wydać więcej ciekawych płyt niż inni grajkowie przez całe życie. Czasem nawet za dużo, jak w przypadku Parampampam Trio, które współtworzy. Dwa albo trzy lata temu PPPT wydało tyle epek, że nie było szans na nadążanie z recenzjami.

Oprócz ZZZU Paweł wydał też materiał jako Sune Soundtracks, za którym stoi wyjątkowo ciekawy koncept.

Nałyśnik zajmuje się również grafiką, o czym możemy się przekonać, podziwiając okładki jego płyt oraz innych artystów.

(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)

maszyny i motyle – sepr (wyd. własne)

NEU! spotyka Tortoise w Studiu Eksperymentalnym Polskiego radia.

Wyjątkowy pomysł na płytę i wyjątkowa jego realizacja. No i nie jest to eksperyment dla eksperymentu – świetnie się „SEPR” słucha.

***

Ciąg dalszy obawiam się, że nastąpi. Dorzucę jeszcze najlepsze kawałki 2021:

sune soundtracks [głowa konia nagrania; 2021]

bandcamp

facebook

To taka nisza, że od północy do rana ustalałem, co tu jest nazwą zespołu, a co tytułem płyty. Oczywiście z przerwą na sen. Aż tak bardzo nie poświęcam się dla undergroundu.

***

Wyszło, że „Sune” to nazwa Artysty, a „Soundtracks” – płyty. A może jednak jest inaczej? „(…) Sune Soundtracks to w ogóle tytuł płyty. Nawet bez nazwy” – informuje Artysta. Proste.

***

Pierwsza sekunda „Sune Soundtracks” i ciekawe, czy – mam nadzieję, że liczni – słuchacze zaczynają, podobnie jak ja, nucić :

Does death come alone or with eager reinforcements?

***

Na Bandcampie Sune Soundtracks  czytamy (autorem tekstu twórca płyty, Paweł Nałyśnik): – „(…) nagrywając pomysły wyłuskałem z nich te zupełnie nieprzystające, niewygodne, monotonne, dziwne, minimalistyczne i hałaśliwe. (…) Postanowiłem nazwać te dźwięki rytuałami bo po pierwsze mają wprowadzać w trans, przyjemny paraliż ciała, a po drugie chciałbym, żeby te rytuały były powtarzane raz na jakiś czas, żeby używać ich cyklicznie”.

Nałyśnik (gitara, bas, organy, efekty) pisze również, że do wyłuskanych dźwięków chciał coś jeszcze dograć, ale w końcu doszedł do wniosku, że dobrze jest jak jest.

***

No i fajnie, że niczego nie dogrywał. Ta płyta – mimo że minimalistyczna, surowa – nie robi wrażenie brudnopisu, czegoś, co wyszło tylko dlatego, że Nałyśnik musi koniecznie pochwalić się wszystkim, co stworzył. Mnie ten minimalizm bardzo odpowiada.

***

Astralny, coilowski trip w „Ritual First” (płyta jest zresztą przesiąknięta coilowskim klimatem); industrial w bodaj najlepszym „Ritual Second”; „Ritual Third” kojarzący się z nagraniami Pawlacza Perskiego…

Każdy z „rytuałów” żyje na „Sune Soundtracks” osobnym życiem, stanowiąc element sensownej całości. Zdecydowanie coś dla siebie znajdą tu chociażby miłośnicy ambientu, tyle że nie takiego, który usypia na bite 16 godzin.

***

„Sune Soundtracks” – no, nie jest to produkt, który mógłby zostać ozdobą następnego „Męskiego Grania”, „OFF Country Clubu” czy „Dni Mysłowic”. Podobnie zresztą jak inna tegoroczna Głowy Konia Records – „ZZZU”.

***

Paweł Nałyśnik życzy „przyjemnego paraliżu”, a ja się do życzeń dołączam.

(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)

„Sune Soundtracks” na razie są dostępne tylko w plikach, ale powinny się ukazać również na jakimś fizycznym nośniku. Sprawdzajcie na fejsie Głowy Konia.

pleń – pleń [jvdasz iskariota; 2021] / zzzu – zzzu [głowa konia nagrania; 2021]

Jeden post, dwa zespoły. Po pierwsze – lenistwo. Po drugie – chęć zwrócenia uwagi na pewien całkiem przyjemny trend w polskim undergroundzie (czy w czasach Facebooka i nieprzyzwoicie wręcz łatwego dostępu do muzyki, możemy wciąż mówić o undergroundzie? To pytanie na inną okazję).

***

Zdarzały się wyjątki, ale w życiu bym nie pomyślał, że polskie kapele zaczną grać może nie masowo, ale też nie raz na ruski rok muzykę psychodeliczną czy post-rockową – generalnie taką, która daje pole do improwizacji, do wyjścia poza schemat zwrotka-refren. Obecnie mamy dość dużo takich grup: lepszych lub gorszych, wiadomo. Ważne jednak, że są.

Największy wpływ w ostatnich paru latach na rozwój muzyki rockowej, która – że tak to ujmę – rozszerza ramy rocka, miało niezmordowane, koncertujące często nawet na takim wypiździewie muzycznym jak Katowice, Lonker See. I za to należy się twórcom „Hamzy” nisko pokłonić.

Poniżej dwa przykłady zespołów, które w świecie po tzw. pandemii raczej nie zrobią kariery na juwenaliach.

Pleń: „Pleń” (Jvdasz Iskariota Rec.; 2021)

pleń

iskariota.com

PLEŃ (widzimy panów na zdjęciu głównym) to zespół z Łodzi, który od razu chwalę za nazwę. Piękna, polska, zamiast beznadziejnej angielskiej, jakie lubią wybierać rodzime gitarowe drużyny. „Pleń”. Super.

Mało kto chyba lubi być porównywany z kolegami po fachu, ale mnie od razu rzuciło się w uszy (mojej żonie też, więc nie siedzę sam z tym wrażeniem) pewne podobieństwo tria do jednego z nielicznych zespołów z Górnego Śląska, którego można słuchać z przyjemnością – Ciśnienia.

Już na początku albumu łódzkiej grupie udała się niełatwa sztuka: „Rozkład”, który trwa ponad dziesięć minut, prowokuje raczej myśl „szkoda, że się kończy”, niż chęć przeskoczenia do następnego utworu.

Zgodnie z obietnicą, którą otrzymałem od zespołu, jest tu też trochę „noiserockowej patologii”. Drugi kawałek, „Shibuya”, jest tak napędzany przez bas, że możemy odnieść wrażenie, iż tak mogłoby brzmieć postrockowe Nomeansno; potem wiele dobrego robi też przesterowana gitara. Naprawdę świetne, niecałe pięć minut.

Później w mroczny klimat wprowadza „Hrsta”, a podtrzymuje go „Bluszcz”. Kapitany kawałek, w którym obok post- i noise rocka pojawia się coś, co można skojarzyć z noise’em à la Wolf Eyes bądź klimatem ładnie zwanym horror ambient. Na koniec gitara daje brzmienie kojarzące się z „Twin Peaks” i płynnie wprowadza nas do przedostatniego utworu, w którym czeka niespodzianka w postaci kalimby. To już drugi zespół – po Salimarze – z Jvdasza Iskarioty, który tu gościł, używający tego instrumentu.

A szósty numer… Dobra, dość. Czuję się, jakbym spoilerował.

Świetna płyta. Bogata w pomysły, które zostały tak zrealizowane, że nie bardzo jest się do czego przyczepić.

(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)

ZZZU: „ZZZU” (Głowa Konia Nagrania; 2021)+

Na drugi ogień idzie stary znajomy Paweł Nałyśnik, który na blogu gościł już parę razy jako członek Parampampam Trio, Razów i Zwidu. Odgrażał się, że tym razem nagrał coś, co chwilami jest wręcz piosenkowe, czy jakoś tak.

PPPT, które ma na koncie kilkadziesiąt epek, brzmi trochę jak połączenie The Dead C (ale tylko tych z dobrych płyt) i Sonic Youth, kiedy ci nie śpiewali i nie grali melodii (ale też nie nudzili, jak na serii „SYR”).

Czy ZZZU jest bardziej przystępne niż PPPT? Chyba tak, choć na weselach raczej nie poleci. Co prawda na płytach Tria zdarzały się momenty, gdy delikatny (ale bez przesady) dźwięk wygrywał z rzężeniem, lecz nowy projekt Nałyśnika jednak mniej rzęzi. Im ZZZU dłużej gra, tym bardziej zdaje się polegać na przyjemnym dla ucha transie. Półmetrowy reefer – właśnie on powinien być dodawany do płyty.

O, a w trzecim kawałku wyczuwam perwersyjną „piosenkowość” Psychic TV.

No jest tu trochę takiej pulsującej, lekkiej perwersji (co ja piszę?), co bardzo ładnie podkreśla wokal w „Ziemia noc echo”.

Zamykające płytę „Sto kamieni milion oczu” z kolei kojarzy się nieco z Blanck Mass.

A najpiękniejsze są doskonale transowe „Głowy”.

(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)

Czyli co? Polska post-rockowa psychodelia, co widać na przykładzie Plenia („który jest niezwykle rzadkim zjawiskiem” – jak donosi Wikipedia) i ZZZU, ma się świetnie. Nie chcę wchodzić w patos, ale muzyka takich zespołów jak bohaterowie tego postu, pozwala z nieco mniejszym wkurwieniem żyć w tych pojebanych czasach.

Amen.

***

„Pleń” można kupić na CD u Jvdasza Iskarioty (swoją drogą, osobliwa nazwa. Nie to, co Głowa Konia, he he), „ZZZU” i na CD, i na winylu u Pawła Nałyśnika. To znaczy chyba jeszcze można. Najlepiej jego spytać.

razy – modła. [głowa konia nagrania; 2017]

bandcamp

facebook

Przeglądam folder z płytami do zrecenzowania i widzę takie coś, że nie wiem, co jest nazwą zespołu, a co tytułem płyty. Szybkie śledztwo wykazało, że zespół nosi nazwę „Razy” (Darek Dzwolak – bębny, Paweł Nałysnik – gitara i saksofon), a płyta ma tytuł „Modła.”. Underground undergroundu.

Pierwotnie miałem Razy wrzucić tu, ale tak bardzo mi się spodobały, że postanowiłem zrobić o nich osobny post.

***

Post-rock (ale „awangardowy”, nie mogwaiowy), freejazzowy saksofon, transowe, nachalne wręcz bębny – wszystko, co lubię, zawarte w nagraniach, których pewnie nigdy bym nie usłyszał, gdyby życzliwa osoba ich nie podesłała.

Nie chcę się tu bawić w banalne rozkminy o tysiącach nieodkrytych płyt, które są dużo ciekawsze niż duża część tego, na co się wpada na co dzień, ale „Modła.” (bardzo ładna okładka!) do tego typu rozmyślań mnie sprowokowała.

***

Trzecie na płycie, kapitalne „Tysiące.” – tak mogłaby brzmieć Ewa Braun, ale nie związana wokalem Dymitera, a mająca więcej swobody dzięki saksofonowi.

***

Wrzucone wyżej wideo zapowiada ponoć nowe nagrania. Czekam z niecierpliwością.

%d blogerów lubi to: