buzz rodeo – combine [antena krzyku; 2017]

bandcamp

facebook

antena krzyku

Kiedyś perspektywa włączenia nowej płyty noiserockowego zespołu wzbudzała we mnie dreszczyk emocji. Dziś a priori mogę założyć, że będę miał do czynienia z czymś nudnym, przeciętnym, najwyżej dobrym.

Zdarzają się wyjątki, ale ogólne rzecz biorąc – bieda. Klony Unsane; kapele, które chcą być fajne niczym Pissed Jeans (zespół, który nb. nie jest fajny od paru lat); kawałki będące nieświadomą wariacją na temat „Wingwalker” Shellaca…

Buzz Rodeo też nie jest wolne od trzeciego grzechu, wystarczy posłuchać „Tripwire!”. Nie zmienia to faktu, że „Combine” to dobra, równa, shellacowata płyta.

Nowy materiał Niemców nie wywoła pożaru, ale udanie nawiązuje – bez revivalowskiego pozerstwa – do noise rocka lat 90., czyli mojego ulubionego grania. Tamta energia jest nie do odtworzenia, ale „Combine” pokazuje, że warto słuchać nie tyko starych płyt.

***

Once, putting on a new noise rock record was a thrill. Today I can safely assume that I’ll be listening to something boring, mediocre, maybe okay, tops.

There are, of course, exceptions, but yeah, no – it’s a miserable picture. Unsane clones; bands that wanna be just as cool as Pissed Jeans (a band which itself hasn’t been cool since at least a few years back); tracks that sound like unintended (?) covers of Shellac’s „Wingwalker”…

Buzz Rodeo also commits the third sin, just listen to „Tripwire!”. It doesn’t change the fact that „Combine” is a good, consistent Shellac-like album.

The Germans’ new material won’t start a fire, but it’s a smart throwback to my kind of playing, namely ’90s noise rock – but without the whole revival posturing. That energy can’t be copied, but „Combine” is a good argument for listening to more than just old records.

(tłum. Podkręcony Ziutek)

victims family – 4 great thrash songs [1994] / alie layuz

10fuckingstars.wordpress.com

linki w komentarzach / links in comments

victimsfamily.com

facebook

alternative tentacles

10fuckingstars.wordpress.com

Męczę ostatnio Victims Family. Wpływ miała na to pewnie rozmowa ze Ślepym, który nie krył fascynacji tym zespołem.

Starzy pamiętają, nie wiem, czy młodzi znają. Kiedyś byli popularni u nas, a Antena Krzyku wydała „4 Great Trash Songs” na kasecie. Czy coś jeszcze u nas wyszło – nie wiem, nie pamiętam. Pamiętam natomiast, że dziennikarz Wojtek Staszewski zjebał bodaj „White Bread Blues”: że Victims Family to takie słabe Nomeansno czy coś w ten deseń. No cóż, chłop skończył potem w Wyborczej. Gwoli sprawiedliwości trzeba dodać, że Staszewski propagował u nas choćby wspomniane NMN czy Fugazi, więc postać jednak na plus.

Muzykę, którą gra Victims Family, Nomeansno czy Assassins of God nazywano „jazz-core’em”. Trochę bez sensu. Z drugiej strony, jak ją nazwać?

„4 Great Trash Songs” to jedna z lepiej brzmiących koncertówek, jakie znam. Victims Family chyba gra do dziś.

***

Nawet lato ma swoje plusy! Faith Picozzi w obiektywie Alie Lauys.

2

3

4

5

6

7

martim monitz – martim monitz [antena krzyku; 2015]

martim-monitz.com10fuckingstars.wordpress.com

bandcamp

facebook

8merch

antena krzyku

1

Zazwyczaj nie recenzuję płyt, jeżeli artysta sam nie podeśle swojego dzieła, ale tym razem zrobiłem wyjątek. Przeczytałem teksty, usłyszałem postpunkowo-nowofalowo-noiserockową muzykę i poczułem, że „Martim Monitz” to coś, na co czekałem. Stare chłopy nagrały płytę, której nie spodziewałem się usłyszeć. Chwilami sprawia mi tyle radości (na przykład fenomenalny „Najlepszy dzień”), że chętnie uściskałbym całe trio (Klaudiusz Kwapiszewski: bębny, głos; Zbigniew Michalczuk: bas, głos; Piotr Szczepański: gitara, głos), zwłaszcza gitarzystę. Bez obaw, jestem nieśmiałym człowiekiem.

***

Panowie grali 20 lat temu w zespole Ciastko. Była to chyba pierwsza kapela noiserockowa, jaką usłyszałem (chyba że Big Black albo Cop Shoot Cop). Utwór „Spokojna niedziela” puścił Piotr Klatt w Trójce. Zagadywał słowo „wypierdalać” pojawiające się w refrenie. Fajny klimat, dziś nie do powtórzenia.

***

Martim Monitz nie odniesie zapewne sukcesu, bowiem to, co robi, zupełnie nie pasuje do dzisiejszych czasów. Właśnie takie mam wrażenie: że anachroniczność (to nie zarzut) zespołu, raczej mu nie pomoże. Nie jest cool – jak współczesna knajpa w peerelowskim klimacie bądź chujowa fryzura z minionych lat, modna przez chwilę akurat dziś.

***

Muzyka, jeśli ktoś zna Ciastko bądź inne zespoły, w których grali panowie z Martima Monitza, może zaskakiwać: jest poukładana i normalna. Niepokojąca, zimna (można odnieść wrażenie, że mimo dość dużej przystępności tych dźwięków, ostatnią osobą, o której myślą muzycy, jest słuchacz), ale zaskakująco mało radykalna. Gitary brzmią rewelacyjnie – to chyba największy plus płyty.

***

Teksty, idealnie wkomponowujące się w niewesołe dźwięki, nie dają spokoju. Są trochę jak połączenie odrobinę chorej wyobraźni i eskapizmu Marcina Pryta z bolesną lakonicznością Kazimierza Ratonia.

***

Dlatego też rozczarował mnie nieco ciekawy wywiad z Piotrem Szczepańskim. Cóż to za banalna (i niesprawdzalna) hipoteza: „wszyscy umrzemy”? Przeżywam sztukę z nadzieją, że jednak nie; że – jak śpiewał Budzyński – nie jestem stąd.

***

Jest dopiero luty. Chciałbym, żeby rok 2015 przyniósł wiele lepszych płyt niż „Martim Monitz”, ale szanse na to są znikome.

Marcin Wandzel

%d blogerów lubi to: