
Soundtracki nie wzbudzają mojego zaufania. Zdarzają się co prawda wyjątki („Twin Peaks”, „Ghost Dog”, ostatnio „Symfonia Fabryki Ursus” autorstwa Dominik Strycharski Core i Orkiestry Dętej Ursus) – ale najczęściej jest tak, że muzyka, która zachwyca, gdy ogląda się film, wyjęta z niego – rozczarowuje.
Trzeba też powiedzieć, że jeżeli ścieżka dźwiękowa jest dziełem jednego artysty, płyta z nią zazwyczaj jest słabsza od jego „normalnych” albumów. Świeżym przykładem jest Tim Hecker: zachwycałem się „Anoyo” (2019), natomiast „The North Water [Original Score]” (2021) wydał mi się materiałem zaledwie dobrym, choć do obejrzenia serialu zachęcił.
Z „Sandtrackiem” Ali Kryształ (zdaje się, że „podebrano” świetną ksywę jakiejś singerce/songwriterce; broń Boże, raperce) sytuacja wygląda tak, że zacząłem jej słuchać ze świadomością, iż to muzyka do nieistniejącego filmu, nie mając pojęcia, że CD towarzyszy DVD z „zarejestrowanym w innej rzeczywistości misterium, filmową ucztą, która bogactwem swych smaków zaspokoi zmysły nawet najbardziej doświadczonego kulturalnego sybaryty”. Osobiście robiłem tym razem za ascetę z plikami w formacie .mp3 (w takiej formie dostałem do zrecenzowania „Sandtrack”).
Ala Kryształ to Marcin Karnowski (Variété, 3moonboys, BRDA i in.; pisałem o nim w kontekście niecodziennego projektu „Mapy czasu”), Radosław Drwęcki (3moonboys) i odpowiedzialna za wizualną stronę projektu Monika Kuczyniecka, która ma na koncie współpracę chociażby z Renatą Przemyk, Bajzlem oraz Czesławem Mozilem. Gościnnie udział wzięły m.in. wokalistki: Anna Niestatek i Adela Konop (pojawia się chyba wyłącznie w „Niespodziewanej wizycie”; swoją drogą – ciekawie w tym utworze rytm jest łamany przez elektronikę – jakby chciano nieco zirytować słuchacza), które miały zasadniczy wpływ na klimat nagrań.
***
Przy pierwszym przesłuchaniu pomyślałem wpierw – że nie, ale pod koniec płyty – że jednak tak. Potem znów odczucia się wahały: raz – że więcej niż OK, dwa – że to trochę taka muzyka, która leci, bo leci, ale gdyby nie leciała, to życie nie stałoby się o wiele uboższe.
I właśnie dlatego zazwyczaj zwlekam z recenzowaniem płyt, nie ufam pierwszym wrażeniom. Z muzyką jak z obrazem: trzeba koło niej połazić, nie wystarczy kątem okna zerknąć, czy ktoś równo kładzie farbę.
To, co najbardziej rzuca się w uszy, to wspaniała robota perkusyjna Karnowskiego (na płycie użyto między innymi handpana). W moich ulubionych fragmentach „Sandtrack” kojarzy mi się ze wspólnymi płytami Jakiego Liebezeita i Burnta Friedmanna (np. przykrótki „Koc dla Anny” i lecący zaraz po nim „Spodziewany efekt” [najlepszy na płycie?]). Zresztą skojarzeń z autorami serii „Secret Rhythms” jest więcej, bo i kolejny utwór, „Podział”, też się na takowe załapał. Ale mnie ostatnio wszystko, co ciekawe rytmicznie, przypomina o byłym perkusiście CAN.
Trzeba jednak zaznaczyć, że płyta nie tylko robotą perkusyjną Karnowskiego stoi, o czym świadczy chociażby to, iż jednym z najlepszych utworów na niej jest horrorowaty „Nieprzyjemny gość”, pozbawiony rytmu.
Jakiś czas temu oglądałem „Nosferatu – symfonię grozy” F. W. Murnaua, do której grały na żywo Czerwie. Wydaje mi się, że bohaterowie tego postu zagraliby jeszcze lepiej do tej ramoty tego klasyku filmu grozy. Podobnie niepokojący numer, ale bardziej lynchowski (okładka płyty kojarzy się wszak nie tylko z „Nocą na ziemi” Jima Jarmuscha, ale też z „Mulholland Drive”) w klimacie, to „Lecz jej już tu nie ma”.
Szukając innych porównań muzycznych, można wskazać mało odkrywczo na Karpaty Magiczne – Ala Kryształ zapuszcza się w tereny etno, a wokal Niestatek tylko pomaga w przywołaniu twórczości tych etnoeksperymentatorów.
***
Z każdym przesłuchaniem „Sandtrack” zyskuje. Pełna wersja – z filmem Moniki Kuczynieckiej – zamówiona.
***
LOŻA Oficyna po raz pierwszy pojawiła się na 10fs. Pewnie nie po raz ostatni.
(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)