
„Psychoakustyczne halucynacje” – sprawdzamy, czy warto im ulec.
***
Mam wrażenie, że Pawlacz Perski, kładąc nacisk na psychodeliczny charakter „Bloudit”, podkreśla odrębność materiału Staszka Fungusa od tego, co ten szacowny kasetowy label wydał wcześniej.
Mnie jednak owe utwory, które „(…) umieszczają nas wewnątrz miejsc będących dźwiękowymi halucynacjami opatrzonymi ścieżką dźwiękową” (Lech Nienartowicz), nie wydają się czymś bardzo odmiennym od wielu innych wydawnictw Pawlacza; zwłaszcza skojarzenie z „wodną psychodelią” Wojtka Kurka, którą mogliśmy podziwiać na „Buoyancy”, jest żywe.
***
Na chwilę z innej beczki. Do łba przyszła mi też poboczna refleksja, mająca się nijak do tego, co nagrał Staszek Fungus. Słuchając trzeciego utworu – „216 metrów, za oknem”, pomyślałem o tych wszystkich przeciętnych lub kiepskich zespołach rockowych, które nudę swej muzyki próbują przykryć psychodelizującymi zagrywkami. Problem ten występuje zapewne wszędzie, ale patriotycznie wymienię tu nasz Myslovitz. Z perspektywy czasu zabawnym wydaje się fakt, że jego lider Artur Rojek pozował na jedynego eksperymentatora w mysłowickiej grupie. Zabawnym, gdy skonfrontuje się dawne ambicje z nędzą jego obecnych, solowych dokonań. „Psychodeliczne ozdobniki jako narzędzie mające ukryć nudę muzyki rockowej i popowej” – temat, nad którym chyba warto się kiedyś bardziej pochylić.
Ale to tak na marginesie. Zostawmy szmirę, wróćmy do sztuki.
***
„Systematycznie odkształcane klimatyczne syntezatorowe pasaże” (znów Lenartowicz), wkomponowane głosy z otaczającego nas świata, niepokojący ambient i puls miasta. Staszek Fungus (trzeba wspomnieć, że za tym pseudonimem kryje się Michał Lejczak) zabiera nas w miejsca, które niewątpliwie warto zwiedzić, choć będąc tam, od czasu do czasu wypada zerknąć przez ramię, czy nie czai się za nami coś podejrzanego. Jest w tej muzyce dużo mroku.
***
„Bloudit” pozostawia lekki niedosyt, zrobiło na mnie nieco mniejsze wrażenie niż „Buoyancy” Kurka czy zwłaszcza kapitalne (i, jak znam życie, niedocenione i niezauważone) „Endless Fluctuations” Ostrowskiego, ale ta muzyka to i tak kolejny dowód na to, że Pawlacz Perski jest wydawcą z wybitnym gustem.
Inna sprawa, że przy tego typu graniu każde kolejne przesłuchanie tylko pomaga w jego odbiorze, więc niewykluczone za jakiś czas tego, co nagrał Lejczak vel Fungus, będę słuchał z równie dużą przyjemnością, jak materiałów Kurka czy Ostrowskiego.
***
Warto również zwrócić uwagę na świetną grafikę Lidii Wnuk, zdobiącą okładkę „Bloudit”. Tym, jak Pawlacz wydaje kasety, też można się pozachwycać.
(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)