Lakonicznie pochwaliłem poprzednie wydawnictwo Mirny Ray – „22” (2015), potem przegapiłem kolejną płytę – „III” (2019), ale o moim niedopatrzeniu zostałem poinformowany przez ¼ zespołu. Zespołu, którego skład uzupełniła multiinstrumentalistka z Hiszpanii, Mercedes Maresca. A wy, biedaki, co: rozkmina, czy brać tego młodego kuca na gitarę?
(o)(o)
„Nagraliśmy kilka nowych kawałków z Mirną Rey. Chyba nawet lepszych niż ostatnio”. Sprawdzamy.
Tak, te kawałki są lepsze. „22” wydaje się brzmieć przy „III” wręcz amatorsko (właśnie udało mi się kogoś na jednym wydechu pochwalić i skrytykować – gratulacje).
Mirna Ray to zespół dość oryginalny, co w dzisiejszych czasach nie zdarza się często; mający w sobie to coś. Oczywiście, ktoś może skontrować, że za oryginalną uważamy jakąś kapelę tylko dlatego, że akurat nie usłyszeliśmy setki podobnych.
Oryginalnie się zresztą zaczyna, bo już w pierwszej piosence mamy niby obciachowy w rocku instrument – flet (gra na nim wspomniana Maresca). Obciachu nie ma – świetnie flet się wpasował w to granie.
Z czym kojarzy mi się do tej pory kojarzyło nazwisko „Maresca”?
(o)(o)
„Danse Macabre” – noiserockowa lo-fi psychodelia (ufff…) – to udany otwieracz.
„Poziome tornado” (???) pokazuje, że Mirna Ray programowo robi wiele, by zabrzmieć źle, garażowo czy nawet jak z piwnicy. Ten numer to skrzyżowanie Breakout z Mugstar. Po raz drugi chylę czoła.
Później mamy „Portosan” oraz „Teatr cieni” – i znów dwa razy (heavy) psych (przyjemna dla oka okładka kojarzy się raczej z blackowymi klimatami) Mirny Ray daje radę.
Nieco sentymentalnie „III” przenosi mnie do drugiej połowy lat 00., gdy wydawało mi się, że nowa psychodelia takich zespołów jak Wooden Shjips, Psychic Ills czy Lumerians będzie zjawiskiem bardziej znaczącym, niż okazała się być.
Można ich co najwyżej opieprzyć za lenistwo, bo to tylko cztery numery. Z drugiej strony, gdyby każda kapela wiedziała, co to brzytwa Ockhama, świat byłby lepszy. Ile to razy myślałem: „Gdyby ta płyta była krótsza o 15 minut…” albo: „Po kiego te bisy?”. „III” to prawie 20 minut bardzo dobrego grania. Może w sam raz.
Nieskładnie opisywaną pozycję fonograficzną nagrał taki oto skład: Marcin Dzierbuń (perkusja), Bartek Dzierbuń (gitary, perkusja, synth), Mercedes Maresca (flet) i Marcin Unold (konga, przeszkadzajki). (Ktoś tu jeszcze śpiewa – nie ma się czego wstydzić). I taki oto skład miał właśnie zagrać kilka koncertów. Może za rok.
Na razie warto przelać Mirnie kasę na Bandcampie lub kupić winyl.
(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)
I jeszcze wspomnienie z Offa: