Zapomniałem o zespole Hopper. Miałem jakiś czas temu zająć się jego płytą i wyleciało mi to z głowy. Nie zasługuję nawet na prowadzenie tego biedablogu.
(o)(o)
Podobno artyści nie lubią, gdy porównuje się ich do innych artystów (wszyscy tacy oryginalni). Może panowie z Hoppera (Edward? Dennis?) nie obrażą się jednak, jeśli napiszę, że podczas pierwszego odsłuchu ich debiutu pomyślałem o drugiej płycie Abilene (właśnie się zorientowałem, że plik z tą recenzją zamiast „Hopper” nazwałem „Abilene”). Myślę, że tradycja takiego grania może być Hopperowi bliska. Na potrzeby tej pisaniny odświeżyłem sobie „Two Guns, Twin Narrows”. Coś łączy obie płyty, nie tylko obecność trąbki. Choć o wielkim podobieństwie muzycznym w sumie nie ma mowy.
(o)(o)
Hopper pochodzi z Wołowa. W ubiegłym roku pisałem o innym zespole będącym po części również z tego miasta, Vermona Kids. Autorzy płyty „Very Sorry” również przywoływali pamięć o latach 90. XX w., o amerykańskim emo tamtej dekady. Self-titled Hoppera w oczywisty sposób też nawiązuje do tamtych lat i nieco późniejszych, moich ulubionych w muzyce.
(o)(o)
Zaczyna się świetnie (i, zaspoileruję, tak jest do końca). W utworze „Rydygiera” bas pędzi w towarzystwie perkusji, ma się wrażenie, że zaraz nastąpi jakieś posthardcore’owe jebnięcie, lecz jest trzymany w ryzach przez trąbkę, która brzmi, jakby grający na niej Mateusz Skrzypicki znajdował się w innym pomieszczeniu niż reszta zespołu. Gitara gra swoje, czasem soniczne, czasem niemal jazzowe dźwięki. 11 transowych minut mija nie wiadomo kiedy.
Następnie „Ebbing”. Przeczytałem gdzieś, że w polskim undergroundzie pojawia się coraz więcej zespołów uciekających od piosenkowej formuły, grających dłuższe kawałki, improwizujących. Najlepszym przykładem jest tutaj Lonker See, zespół, którego płyty co prawda nie rzucają mnie na kolana, ale na koncerty twórców „One Eye Sees Red” mógłbym chodzić może nie codziennie, ale raz w miesiącu na pewno. Pomyślałem o zespole Tomasza Gadeckiego, słuchając właśnie „Ebbing”, drugiego kawałka na płycie. Również o Obiektach i ich wspaniałym „Czarnym mieście”. Może nawet bardziej.
W „Kazu” (zakładam, że to hołd złożony pani Makino z Blonde Redhead) najważniejsze wydają się być bębny…
No dobra, dość tego opisywania kawałka po kawałku. Zawsze bawiły mnie recenzje, w których analizowana jest piosenka po piosence; proponuję zająć się w taki sposób np. „Plague Soundscapes The Locust”. Niby „Hopper” to tylko cztery numery, ale opisywanie jednego po drugim jest jednak trochę nudne.
(o)(o)
Nudy nie znajdziesz za to w muzyce zespołu z Wołowa. Fantastyczny, niezwykle klimatyczny materiał. Do słuchania o każdej porze, ale pewnie w pełni jego magię poczujesz nocą.
Pisałem kiedyś, że jak słucham zamykającego „Kopalino” Popsysze kawałka „Latarnia”, to mam ochotę pojechać nad morze. Od tamtego czasu nad morze się nie wybrałem. No to może do Wołowa? Mam bliżej. Jest po co? Mają tam cmentarz i zamek, więc może jest. No i pewnie więcej dobrych kapel niż w mających 302 tys. ludzi Katowicach.
Podoba mi się też zupełna bezpretensjonalność Hoppera, co przy tego typu muzyce, głównie instrumentalnej i „poważnej”, nie jest regułą. Żadnych kawałków typu „Przebudzenie Boga Wschodu” czy „W otwarte dłonie powietrze sypie gruz przedświtu”, żadnej otoczki „wyjątkowości”.
(o)(o)
Gdybym wcześniej dokładnie zapoznał się z tą płytą, pewnie znalazłby się w zestawieniu najlepszych albumów 2019 roku.
(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)(o)
U mnie skojarzenia z The Drift (kapela z Temporary Residence), to przez tą trąbkę i taki ambientowy, oniryczny klimat.
PolubieniePolubienie
Tego nie znam, sprawdzę sobie w weekend.
PolubieniePolubienie