Ech, znajomi na fejsie wrzucają jakieś bzdety typu Tool, a nikt nie da Parampampam Trio. Znów po stronie mniejszości – proste.
Słucham kolejnej EP-ki jednego z najciekawszych polskich zespołów i po głowie chodzi mi idiotyczny tag „jarmusch rock” (przypomniało mi się, jak ktoś granie Sonic Youth na „NYC Ghosts & Flowers” określił jako „burroughs rock”, może nawet oficjalna strona SY).
Może dlatego chodzi, że „PPPT EP#26” jakoś mi soundtracki do niektórych filmów Jarmuscha przypomina, albo czuję, że by do nich pasowała. Może też dlatego, że chyba tego samego dnia, gdy zaczałęm swą przygodę z nowym materiałem olsztynian, słuchałem płyty kwartetu Jim Jarmusch, Lee Ranaldo, Marc Urselli, Balázs Pándi. Bardzo płynnie przechodzi jedno w drugie. Może Parampampam Trio powinno nagrać materiał z Krzysztofem Zanussim.
A może wzięło się to stąd, że przymierzam się do nowego filmu amerykańskiego reżysera. Wszyscy go gnoją, a mnie bardziej martwi obecność Iggy’ego Popa, za którym nie przepadam, niż zniżka formy Mistrza.
Fajnie, jakby Parampampam Trio zagrało tu, w Katowicach, bo niewiele się dzieje. Mamy na szczęście Ciśnienie – kapitalne, gdy wychodzi poza ramy „akademickiego” post-rocka. No i Lonker See, grający tak często, jakby mieszkali na Koszutce. Może kiedyś wpadnie PPPT.
A za rok OFF Festival. Już słyszę, jak Anna Gacek potwierdza ogłoszenie Artura Rojka, a ja – w piątek, po pracy – przyjeżdżam na ostatnie trzy minuty koncertu Parampampam.
Z EP-ek opisywanego tria, które słyszałem, „PPPT EP#26” wydaje mi się najbardziej przystępna. Jeśli ktoś nie zna zespołu, może zacząć od niej.