Początki nie były udane. Najpierw, chory, zasnąłem w trakcie słuchania „Ovule”. Potem, wciąż chory, słuchałem nowego materiału Wojtka Kurka, czytając fragmenty biografii Zbigniewa Herberta mówiące o jego depresji. Cierpienie poety wygrało z muzyką zawartą na najnowszym wydawnictwie Pawlacza Perskiego.
„Ovule” to chyba nie jest dobre granie na czas choroby, polecam raczej późne płyty Can. Wszyscy mnie już jednak w życiu zawiedli, tylko nie Pawlacz Perski, więc próbowałem dalej.
Gubię się, gdy muzyka nie ma gitar i wokali, więc czytam od razu materiał prasowy, by mieć podkład pod tych kilka zdań (z miejsca muszę sprawdzać co znaczy „sonorystyczny”). „Ta muzyka kojarzy się z jakimś orientalnym mechanizmem sprzed wieków, zamkniętym w szkatułce, który po uruchomieniu objawia przed naszymi oczami niezwykle złożoną, alternatywną rzeczywistość” – czytamy. O adekwatności tego opisu mogłaby świadczyć okładka Gosi Słomskiej, raczej mogąca się kojarzyć z psychodelią niż z odhumanizowanym „Ovule”.
Dla mnie nie jest to muzyka „sprzed wieków”. Raczej soundtrack do postapokaliptycznego filmu lub wizji Davida Lyncha, ewentualnie „alternatywnego” horroru (vide niepokojące „eai 22”). Albo bezsensu pracy w fabryce.
Oczywiście to tylko kwestia interpretacji. Mnie się „Ovule” kojarzy z fabryką, komuś innemu może z imieninami cioci Ireny.
O, „eai 25” – chłop wraca z fabryki i zahacza o knajpę po drodze. Krajobraz jak z „The Warriors” Waltera Hilla.
Płyta bębniarza Chryste Panie pobudza wyobraźnię i brzmi tak, że właściwie nie ma się do czego doczepić. Obyśmy o niej nie zapomnieli w rocznych zestawianiach tylko dlatego, że wyszła w styczniu.
A może jednak jest do czego się przyczepić. „Eai 21”, które w pewnym momencie zaczyna pięknie buzować, nagle się kończy. No, ale „Ovule” chyba nie powstało po to, by spełniać czyjeś oczekiwania.
Polecam również stronę Wojtka Kurka. Coraz rzadziej, w czasach Facebook i Bandcampa, można na takie trafić.