Z cyklu: „Nie mam czasu na pisanie recenzji”.
Zespół Marcela ze świetnej Melisy. The Spire to, panie kochany, metal: surowy, z basem ważniejszym od gitary i z szatańskim wokalem. Czasem taki, rzekłbym, bezpośredni, czasem – połamany. Mamy też fragment, nazwijmy go, drone’owo-psychodeliczny, czyli utwór tytułowy; chyba najlepszy na płycie.
Bardzo dobry materiał, wyzbyty patosu, ściśniętej dupy (co w sumie nie musi być zarzutem – vide Neurosis), i mimo że niebędący pastiszem, to jednak z mrugnięciem oka.
A tak w ogóle: to, co najbardziej spodobało mi się w polskim undergroundzie w 2015 roku, to środowisko („środowisko”, bo to zawsze, jeśli dobrze kminię, w jakiś tam sposób ludzie związani ze sobą) odpowiedzialne za Brooks Was Here, The Spouds, Melisę czy właśnie The Spire.
Będę kibicował też w 2016 – jako kibic w kapciach, ale też chętnie zabiorę swoje stare dupsko na koncerty, jeśli odbędą się w miarę blisko mojego „miasta”.
2 myśli na temat “the spire – earth mantra [2015]”