Gdy Mateusz Romanowski podesłał mi link do płyty Melisy, ucieszyłem się, bowiem jego dwa inne zespoły – Brooks Was Here i The Spouds – łykam jak leming TVN 24. Melisę przesłuchałem kilka razy i wciąż nie mogłem jej rozkminić.
Dziwna nazwa zespołu, dziwny tytuł płyty, dziwne tytuły kawałków, dziwne brzmienie – no, słyszałem łatwiejsze płyty w tym roku. Hałas generowany przez Melisę nazwałbym w uproszczeniu połączeniem emo i noise rocka. Bas jest ważniejszy na „Dla Melizy” od gitary, co dodatkowo wywołuje u mnie dyskomfort poznawczy. Żeby był równie ważny, jak w Nomeansno… Ale ważniejszy?
Materiał lepiej zrozumiałem w sobotę, gdy obudziłem się zbyt wcześnie, na minimalnym kacu, i puściłem „Dla Melizy” z Bandcampa w komórce. Wtedy dotarło do mnie, że w tym zespole jest wiele ironii (wystarczy zerknąć w nazwę jego strony facebookowej – https://www.facebook.com/melisawpierdol), i wdając się w rozważania, jakby się było ambitną studentką kulturoznawstwa, można się narazić jedynie na śmieszność.
No ale kapela jest poważna, o czym świadczą najlepsze – obok liryków Martima Monitza i Ukrytych Zalet Systemu – teksty w tym roku.
Miło, że zjełczałego zgreda, który wysłuchuje pewnie z tysiąc nowych płyt rocznie, ktoś jest jeszcze w stanie zaskoczyć.
3 myśli na temat “melisa – dla melizy [2015]”