Nie rozumiem, czemu zespoły wybierają nazwy, które trudno zapamiętać. Wiadomo, Slayer, Dezerter czy Sex Pistols są już zajęte, ale można się chyba nazwać lepiej niż Beyond The Event Horizon czy Ceaseless Desolation.
Płyta BTEH trafiła na czas, gdy raczej nie po drodze było mi z takimi klimatami. Mamy na „Event Horizon” coś pomiędzy post-rockiem i post-metalem z dodatkiem progowych klimatów (tych nie ma, i chyba dobrze, zbyt wiele; to, co jest, wystarczy). A ja ostatnio słuchałem głównie prostego rocka z tekstami o nudzie, dziewczynach itp., a moją ulubioną „płytą” były nagrania PRL z Rock Opole ’95.
Patrząc na tytuły kawałków, wystraszyłem się, że pojawi się na płycie zły wokal wyśpiewujący złą angielszczyzną złe teksty. Jednak „Event Horizon” jest w całości instrumentalna i niewiele złego mogę o niej powiedzieć.
Wysłuchałem CD kilka razy (ponoć dopiero po trzykrotnym, skrupulatnym wysłuchaniu płyty, można napisać uczciwą recenzję. Pamiętam, że Wojciech Soporek pisał w „Non Stopie”, że aby wysłuchać trzykrotnie płytę Debbie Gibson „Electric Youth”, musiał się przywiązać do krzesła) bez znudzenia, a kilka razy materiał przykuł moją uwagę, czego – biorąc pod uwagę estetykę, jaką operuje BTEH – nie spodziewałem się.
Gdybym był nastolatkiem, pewnie nie łyknąłbym „Event Horizon”, bo to płyta spójna, przewidywalna. Ale teraz, jako stary dziad, nie traktuję przewidywalności w muzyce jako wady. Raczej działają mi na nerwy udziwnienia, bezsensowne wstawki. Tu jest wszystko na swoim miejscu: gitary dobrze brzmią, bębny jeszcze lepiej, bas też jest OK, elektronika, która często jest przekleństwem rockowego grania, tu daje dużo dobrego. Post-rock, który – jak na tak wyeksploatowany gatunek – brzmi naprawdę dobrze, więc fani gatunku powinni być ukontentowani.
Ja,choć wolałbym usłyszeć „Bajerowałem ją trzy miesiące / Traciłem czas, wydawałem pieniądze”, też nie narzekam.