„Via Ardiente” to jedna z najlepszych i najbardziej niedocenionych płyt w historii polskiego rocka. Muzycznie i tekstowo Lesław osiągnął na niej mistrzostwo. Można powiedzieć, że na tym LP wskoczył na poziom Rafała Kwaśniewskiego z PRL, tyle że ironię (czy raczej dezynwolturę) zastąpił smutkiem i tęsknotą.
Świetne koncerty, rewelacyjne płyty, podlizywanie się publiczności (śpiewanie o mysłowickim, tuszyńskim, katowickim i każdym innym, zamiast warszawskiego, powietrzu) nie dały zespołowi dużej popularności. Lesław i jego Komety funkcjonują nie wiadomo gdzie. Ani underground, ani komercha.
„Via Ardiente” to mistrzostwo świata. Rokendrol ożeniony z klimatami à la Morrissey. Płyta dla każdego, kto woli wspominać nieszczęśliwą miłość, niż miłosne podboje. Niczego nie brakowało również „Kometom”, składance „2004-2006” oraz „Akcji V-1”. Jednak eklektyzm tej płyty mógł zdradzać (albo antycypować) kryzys twórczy Lesława (ci bardziej inteligentni – nie ja – może to zauważyli).
Potem na MySpace pojawiły się bodaj dwa kawałki: rewelacyjne „Za chwilę się uduszę” i ze wszech miar chujowe „Osiemnaste urodziny”. Czemu pierwszy z nich nie wszedł na kolejną płytę, „Luminal”, a pojawił się na niej drugi – pozostaje dla mnie niezgłębioną tajemnicą. Zresztą „Luminal” był pierwszą słabą płytą warszawiaków.
„Paso Fino” powstało pewnie według zasady „kiedyś było inaczej, kiedyś było lepiej”. Najpierw dęciaki jak w Partii („Bal nadziei”), potem chyba świadome nawiązanie do „partyjnej” „Nieprzytomnej z bólu” („Sparaliżowana od pasa w dół”), „Nie mogę przestać o tobie myśleć” będące fajną, choć nie do końca udaną, próbą powtórzenia najlepszych fragmentów „Via Ardiente”…
„Paso Fino” jest po prostu nudna (a wstęp à la jakiś Sopot Festival do „Hotelu Artemis” to kryminał). Mamy tu z jednej strony próbę powtórzenia tego, co przyniosło Lesławowi największe uznanie, jak i szukanie nowych pomysłów na zespół (niezłe funkowe „Prywatne piekło”; szkoda, że bez damskiego chórku w refrenie). Co z tego, skoro ani jedna piosenka nie zbliżyła się nawet na kilometr do takich utworów jak „To samo miejsce” albo „Tak czy nie”.
Również teksty rozczarowują. Kiedyś Lesław prostymi słowami budował niesamowity klimat. „Nuda”, „Bezsenne noce” czy „Ostatnie lato XX wieku” to arcydzieła rockowej liryki, miażdżące dokonania hołubionych przez dziennikarski establishment Muńka, Kazika i innych grafomanów. A tutaj? Aż zęby bolą, gdy słucha się banalnych słów „Balu nadziei”. Czemu naprawdę dobry numer „Sparaliżowana od pasa w dół” spuentowany jest tak, jakby autor tekstu dostał dotację unijną od jakiejś komórki odpowiedzialnej za akcję afirmacyjną dotyczącą niepełnosprawnych?
Wątpię, bym wrócił do całej „Paso Fino”. Jeśli tak, to do trzech piosenek: „Sparaliżowanej od pasa w dół”, „Prywatnego piekła” oraz „Nie mogę przestać o tobie myśleć”. Może do „Balu nadziei” mimo banalnego tekstu. No, niestety, nowa płyta Komet w sam raz pasuje do katalogu Thin Man Records.
Czytałem kiedyś wywiad Pawła Dunina-Wąsowicza z Lesławem. PDW podzielił się wtedy spostrzeżeniem, że nie wierzy już Robertowi Smithowi, ale wciąż czuje, że Morrissey jest autentyczny. No właśnie, trudno dziś uwierzyć Lesławowi.
Za to dziewczyny w klipie fajne:
PS Nie wiem, skąd się bierze ta przypadłość, ale „Paso Fino” to kolejna polska płyta, na której głos wokalisty niemal zagłusza resztę instrumentów. Może to się sprawdza, gdy śpiewa George Michael. W przypadku zespołów rockowych warto byłoby jednak zwrócić nieco uwagi na bas, bębny i gitarę.