>

Ricky (Francja, Włochy 2009; reż. François Ozon). Czas chyba na fundamentalną pracę „Idiotyzmy w twórczości François Ozona”. Matka zauważa wykwitające plamy na plecach dziecka, które uznaje za guzy – jednak nie idzie z nim do lekarza. Następnie małemu zaczynają wyrastać skrzydła – matka podchodzi do tego ze spokojem, jakby miała do czynienia z ząbkowaniem. Połączenie smutnego realizmu z bajką wyszło Ozonowi jak Francuzom udział w mistrzostwach świata. [0+/6]
Gabrielle (Francja, Niemcy, Włochy 2005; reż. Patrice Chéreau). Film nie tyle o kryzysie małżeńskim, co o bezsensie zawierania go, gdy nie ma miłości i namiętności. Isabelle Huppert, jak zwykle, milcząca, lekko zgryźliwa i wyniosła. Dobra robotę wykonał grający jej męża Pascal Gréggory. Szkoda, że w pewnym momencie film zamiast być ciekawym studium psychologicznym, robi się teatrem histeryka. [3+/6]
Mona Lisa Smile (Uśmiech Mony Lizy; USA 2003; reż. Mike Newell). „Stowarzyszenie umarłych poetów” z dziewczynami. W moim LO nie było nauczycielek o urodzie Julii Roberts ani dziewczyn, które wyglądały jak Maggie Gyllenhaal. W jednej z ról Dominic West, czyli McNulty z The Wire. [4/6]
Synecdoche, New York (Synekdocha, Nowy Jork; USA 2008; reż. Charlie Kaufman). Smutny, trochę śmieszny (jak historia czterolatka, który napisał powieść, a w wieku pięciu lat popełnił samobójstwo), na pewno dziwny film. Kiedyś pisano by wszędzie, że obraz jest „surrealistyczny”, dziś to słowo jest chyba passé. Nie przepadam za filmami, do których scenariusz napisał Charlie Kaufman, ale jego debiut reżyserski jest OK. Kapitalna obsada: Philip Seymour Hoffman, Katherine Keener, Michelle Williams. A dzięki Canal+ dowiedziałem się, że „to fuck” znaczy „kochać”. [4/6]
Tatarak (Polska 2009; reż. Andrzej Wajda). Andrzej Wajda, w wolnych chwilach od bycia propagandystą PO, kręci filmy. Po słabiutkim „Katyniu” „Tatarak” to miła niespodzianka (warto było znów sięgnąć po Iwaszkiewicza). Skromny film z bardzo dobrą rolą Krystyny Jandy. I jeszcze opinia tzw. internauty: „NIe mam nic do tego filmu ale mysle ze polacy powinni zaczac robic wiecej komedii alebo kina akcjii bo starczy juz tych dramatow pozniej sie zalimi ze polacy to nudziarze”. [5-/6]
Meet the Fockers (Poznaj moich rodziców; USA 2004; reż. Jay Roach). Oglądałem kiedyś serial Two and a Half Man z Charlie’em Sheenem. Przestałem, bo od któregoś sezonu dowcipy zaczęły krążyć wokół kibla. Od jakiegoś czasu tak się dzieje w komediach amerykańskich: dowcipy o gównie, nawet jeśli twórcy filmów czy też aktorzy niekoniecznie kojarzą się z debilnymi komediami. Obejrzałem Meet the Fockers ze względu na De Niro i żałuję. Pierwszy film o Gaylordzie Fockerze (Meet the Parents) był śmieszny, ten jest (nie licząc chyba jednego dobrego tekstu) gówniany. [1/6]
Hochmat HaBeygale (Mądrość precla; Izrael 2002; reż. Ilan Heitner). Historia 30-latka, który robi wszystko, by nie pójść do pracy, boi się też stałego związku. Film byłby w sumie dość błahy, gdyby nie zakończenie. Warto zobaczyć, w końcu rzadko jest okazja, by poznać filmy z Izraela. [4/6]
King of the Hill (Król wzgórza; USA 1993; reż. Steven Soderbergh). Od przeciętności ratuje film Soderbergha wspaniała rola Jesse’ego Bradforda, który w 1993 roku miał zaledwie 14 lat. Zdaje się, że było to jego szczytowe osiągnięcie. Fajnie wypada również Adrien Brody. [4/6]
Wszystko co kocham (Polska 2010; reż. Jacek Borcuch). Nędza komuny i stanu wojennego przez pryzmat nastoletniej miłości i punkowej kapeli. Można się przyczepić do paru rzeczy (nazwy zespołu, muzyki Daniela Blooma), ale film z jednej strony nie upiększa PRL-u, z drugiej – nie ma w nim tej polskiej kinowej biedy, snujstwa i 100 kilo szarzyzny na łebka. Poza tym zaskakująco dobrze zagrali dwaj młodzi aktorzy: Mateusz Kościukiewicz i Jakub Gierszał. Kolejną udaną rolę zaliczył Andrzej Chyra. Brakuje mi w filmie Borucha jednak tego czegoś, co czyniłoby z niego obraz, który nie pozwoliłby o sobie zapomnieć. To coś pojawia się na chwilę, gdy przy napisach końcowych leci genialne „Ku przyszłości” Dezertera. [4+/6]
La science des rêves (Jak we śnie; Francja, Włochy 2006; reż. Michel Gondry). Surrealistyczny (kiedyś, jak pisałem wyżej, to słowo załatwiało wszystko, potem zostało zastąpione przez kretyńskie wyrażenie „postmodernistyczny”) film o miłości. Świetny Gael García Bernal. Nie można nie być co najmniej dobrym, jeśli za sąsiadki ma się Charlotte Gainsbourg i Emmę de Caunes. [4-/6]
Far from the Madding Crowd (Z dala od zgiełku; Wielka Brytania 1967; reż. John Schlesinger). Kino „młodych gniewnych” zestarzało się. Pomyślałem o tym nie tylko przy słabszych (ze względu na m.in. aktorstwo) momentach filmu Schlesingera, ale i wtedy, gdy oglądałem „Sportowe życie” Lindsaya Andersona, z nadekspresyjną rolą Richarda Harrisa (nominowanego do Oscara). Co ciekawe, „Z dala od zgiełku” w swych lepszych fragmentach (jest ich zdecydowanie więcej) wygrywa głównie świetną grą Alana Batesa, Julie Christie, Petera Fincha i Terence’a Stampa. Nie ma się więc co zrażać początkiem, film zdecydowanie warto zobaczyć. [4+/6]
Fish Tank (Holandia, Wielka Brytania 2009; reż. Andrea Arnold). Stricte realistyczne kino brytyjskie. Jakiś czas temu u nas kręcono tego typu filmy, dzięki czemu mogliśmy się dowiedzieć, że Polska to druga Białoruś, a Zbigniew Zamachowski mógł pokazać, że jest nie tylko gogusiem z reklam Tepsy, ale i menelem z baraku. Nagroda w Cannes to raczej przesada, ale warto zobaczyć Fish Tank dla Katie Jarvis i Rebecci Griffiths. Nie rozumiem natomiast zachwytów nad Michaelem Fassbenderem – przeciętniactwo tego gościa kazałoby go raczej umiejscowić w serialu produkcji TVN-u. [4+/6]
Public Enemies (Wrogowie publiczni; USA 2009; reż. Michael Mann). Dwóch antagonistów: bandyta John Dillinger i stróż prawa Melvin Purvis, a za kamerą Michael Mann. Można by mieć nadzieję na film dorównujący „Gorączce”. Niestety, Johnny Depp to nie Robert De Niro (kiedyś można było sądzić, że Depp dołączy do najwybitniejszych aktorów w historii), a Christianowi Bale’owi daleko do Ala Pacino (Bale znów robi wrażenie gościa, który mógłby wsadzić miesięcznego kotka do betoniarki). Aktorzy nie są tu jednak największym problemem. Zawiódł Mann, który zrobił dość efektowny, ale nudny film gangsterski. [3/6]