>
Śniadanie u Tiffany’ego (USA 1961; reż. Blake Edwards; sc. Geroge Axelrod)
„Kobietom dany jest wprawdzie dar rozmowy, ale nie dar mowy; kobieta konwersuje (kokietuje) lub trajkocze, ale nie mówi. Natomiast najbardziej niebezpieczną jest wtedy, kiedy jest niema; mężczyzna bowiem nader skłonny jest niemość poczytywać za milczenie.” – Otto Weininger.
Najbardziej utkwiła mi w pamięci scena, w której Holly Golightly (Audrey Hepburn) mówi facetowi, który niedawno wyznał jej miłość (George Peppard), ile to dzieci chciałaby mieć z innym mężczyzną. Typowo kobiece.
Wielkie kino prawie nigdy się nie starzeje, a Audrey Hepburn była po prostu wspaniała: swoim aktorstwem i wdziękiem kasuje wszystkie współczesne gwiazdki.
Jedyna rzecz, która działa mi na nerwy w filmie Edwardsa, to udawany Chińczyk, pan Yunioshi, grany przez Mickeya Rooneya.
[5+/6]
A tu jeszcze koszmarek zainspirowany Audrey Hepburn ze „Śniadania”.